Jules prychnął, usłyszawszy moje słowa.
- Zależy ci na niej? Na tym potworze bez serca, które prawie zabiło ciebie i twoją siostrę? Na Śmierci? Emil, nie takiego cię znałem.- Wąż wypełznął kieszeni, kierując się na mój kark, jego ulubione miejsce leżakowania.
- Nie dałeś mi dokończyć.- Powiedziałem przez zaciśnięte zęby.- Zależy mi na niej tylko ze względu na Mery. Poza tym, ludzie z ZŚ* docenią mój trud i może wreszcie nas wypuszczą.
- Nie masz co robić sobie zbędnych nadziei. Wiedzą, że jesteś Kioskiem, a co za tym idzie? Są sławni, bo mają potomka mordercy w szeregach. A uciec nie dasz rady.
- Lucy dała rady uciec.- Naburmuszyłem się.
- Lucy, Lucy, Lucy, cały czas gadasz o tej durnej Lucy! To Śmierć, rozumiesz?! Nie zmienisz tego, a ona nawet cię nie lubi!- Wydarł się na mnie.
- W takim razie dlaczego... Zresztą, nieważne.
- Ona jest w osiemdziesiętu procentach z lodu, co najmniej. Jakoś nie widziałem, żebyś ty też strzelał lodem.
- Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli- zacytowałem.
- Jesteś zabójcą śmierci i cytujesz coś takiego?
- Jakoś tak mi się nasunęło.- Mruknąłem, zdejmując węża z karku i kładąc go na łóżku. Sam także szykowałem się do snu, jutro zapewne dziewczyna coś wymyśli.
- "Jakoś tak mi się nasunęło"- przedrzeźnił mnie Julek.- Myśl, ostatnio używasz tego rzadziej niż zwykle!
- Coś ty dzisiaj taki nerwowy?- Wziąłem do ręki mój notatnik, aby nakreślić plan mojego pokoju.
- Jesteśmy przegrani. Nie wydostaniemy się stąd, a jeśli już, zatrzymają nas w ośrodku. Już nigdy nie będziemy wolni, rozumiesz to?
- Jest na to jakaś szansa.- Nerwowo kreśliłem kółka na rogu kartki.
- Jaka niby?- Wąż wpełznął pod łóżko.
- Wygrać konkurs na Śmierć- wyszeptałem, a ołówek w mojej dłoni trzasnął.
Czułem, jak ciepło rozpływa się po moim ciele, kiedy Jules ugryzł mnie w nogę. Syknąłem z bólu.
- Co ci się dzieje?!- Wrzasnąłem.
- Nie będziesz jakimś gościem bez serca, zabijającym tysiące ludzi!- Odpełzł na szafkę nocną.
- Nie zabija, doprowadza do...- Wymsknęło mi się. Uśmiechnąłem się pod nosem na wspomnienie naszych kłótni na ten temat.- Nieważne. Idź już spać.- Mruknąłem, otwierając ponownie swój notatnik. Zacząłem kreślić prostokąt, symbolizujący łóżko, zaraz przy ścianie. Przez moment stałem się senny przez jad, ale na szczęście nie było go dużo i oprzytomniałem po kolku sekundach.
Dlaczego wyprosiłem dziewczynę? To był jakiś mój odruch, którego potem nie mogłem cofnąć. Czułem, jakby miało się wtedy coś stać, albo jakbyśmy spędzili dziś za dużo czasu razem. Lubię ją, ale czuję do niej dystans, jakby ona sama go produkowała.
Dlaczego Julek tak się mnie czepia? Przecież chyba nie myśli... Parsknąłem śmiechem w myślach. Chyba nie myślą, że zakochałem się w Lucy! To chyba niewykonalne. Tak, przyjaźnimy się, przynajmniej tak myślę. Sądząc po tym, że rzucała we mnie poduszkami. Ale z drugiej strony... kopnęła mnie w twarz. Właśnie...
Podniosłem podręczne lusterko z szafki, leżące obok śpiącego już węża. Zobaczyłem swoje odbicie, a w nim...
Brak siniaka na twarzy.
Coś się ze mną dzieje. Dwa miesiące temu, zaraz po wstąpieniu do zabójców, pojawiło się białe oko. Potem Mery jakoś wydoroślała i stała się... buntownicza. Po co wuj wysłał nas do tego durnego ośrodka? Mógłbym zostać i przejąć rodzinny interes, ale nie, oczywiście wysłali mnie na pewną śmierć.
Wiem, że zabójcy szykują się do wojny z Salidie. Zaczęto gromadzić broń najwyższej technologi, pojazdy bojowe i inne pierdoły potrzebne do walki. Ogłoszono też nabór do armii, widziałem dużo ludzi zmierzających do sali testów.
Nie wiedziałem natomiast, czy powiedzieć o tym Lucy.
Muszę zdecydować w końcu, po której jestem stronie.
Po stronie zabójców, istniejących od dwustu siedemdziesiędziu pięciu lat, czy po stronie Śmierci, która nigdy nie przestanie istnieć, aczkolwiek kiedyś odwiedzi także mnie.
Na kartce papieru widniał już starannie naszkicowany plan, a ja nadal coś kreśliłem. Na sąsiedniej stronie powstawał portret śmiejącej się Lucy.
O Panie.
Jules miał rację, coś się ze mną dzieje. Odłożyłem ołówek oraz notes i poszedłem spać. Dziś spotkało mnie już wystarczająco dużo niespodzianek.
Obudziło mnie głośne walenie w drzwi. Nawet człowiekowi nie dadzą normalnie pospać. Ospale wygramoliłem się z łóżka i podeszłem do drzwi niczym zombie po wypiciu mleka (widziałem kiedyś takiego i wyglądał właśnie tak jak ja teraz). Otworzyłem drzwi, zamknięte wczoraj na klucz i ujrzałem w nich nikogo innego jak roztrzęsioną Lucy w piżamie, o zmartwionym spojrzeniu. Popatrzyła na mnie wielkimi oczami, a ja przeczesałem sobie włosy, jak zawsze zresztą.
- Co ty tu robisz?- Zapytałem ochrypniętym głosem.
Przez chwilę dziewczyna wyglądała, jakby chciała mnie przytulić, choć było to niemożliwe, po czym oparła się o framugę. Widać było, że się uspokoiła, bo jej oddech stał się miarowy, a wyraz twarzy: obojętny.
- Powinieneś już być na nogach.
- Jest wpół do czwartej.- Mruknąłem i zamykałam już drzwi, żeby wrócić do łóżka, ale nastolatka mnie zatrzymała.
- Właśnie, za godzinę śniadanie. W kuchni już byłeś, więc trafisz tam bez problemu. A ja przyszłam sprawdzić, czy jesteś już na nogach, bo, jak to mówiłeś, u was to już o drugiej nad ranem śniadanie było zjedzone.- Odeszła, a ja jeszcze przez chwilę stałem w drzwiach, przetwarzając to, co przed chwilą się wydarzyło.
Zamknąłem drzwi, po czym podeszłem do malutkiego okienka, by je otworzyć i wpuścić do pokoju nieco tlenu. Pościeliłem łóżko i sprzątnąłem wczorajszy jeszcze bałagan, po czym wziąłem prysznic i ubrałem się w t- shirt i jakieś spodnie znalezione w szafie. Zostawiając Julka samego, wyszedłem, zamykając pomieszczenie na klucz i chowając go do kieszeni. Ruszyłem korytarzem, a następnie skręciłem do kuchni, gdzie czekały już przygotowane dwie kanapki.
Z serem.
Moje ciało przebiegły dreszcze. Nienawidziłem sera. Wytwór szatana. Co prawda odrobinę lepszy niż kotlety, ale zły. Zostawiłem je więc na blacie, nie ruszając ich nawet z miejsca i porwałem z wielkiego koszyka w rogu banana i butelkę soku jabłkowego.
Ciekawe, kto robił te kanapki. Zapewne Lucy, ona ma jakiś radar, wykrywający wszystkie moje znienawidzone rzeczy i strachy. Co teraz mam robić? Dziewczyna nie zdradziła mi szczegółów dnia dzisiejszego, nie licząc śniadania. A może da mi dziś dzień wolny...?
Może mógłbym wtedy odwiedzić Mery i powiedzieć jej, że jestem bezpieczny. Zostałem jej tylko ja, a ona sama była jeszcze taka malutka...
Nie. Nie pozwolą mi wyjść.
Gdziekolwiek jestem, jestem trzymany na smyczy i w klatce, jak jakiś pies.
Wspomniałem dobre czasy, kiedy jeszcze byłem wolny i nie miałem pojęcia o czymś takim jak Salidie czy Zabójcy. Chciałbym do tego wrócić, ale jeśli już podałem im pomocną dłoń, oni muszą wziąć całą moją rękę. A być może i całego mnie, nie zdziwiłbym się.
Skórka z banana zniknęła w koszu, a soku ubywało z butelki. Posiliłem się wystarczająco, aby udać się na trening i odrobinę poćwiczyć, zwłaszcza jeśli chcę wygrać konkurs. Zrobię to. Dla Marysi.
Z sali treningowej dobiegały już dźwięki walki. Zapewne żołnierze odbywają swoje poranne ćwiczenia, ale na pewno pozwolą mi zająć jeden z przytulnuch kącików z tarczami do rzucania nożami. Musiałem przyznać, że ludzie byli tutaj dla mnie mili, nie tak jak w ośrodku. Wzdrygnąłem się na samą myśl.
Im bliżej sali się znajdowałem, tym odgłosy stawały się głośniejsze, a po chwili mogłem wyróżnić z nich dwa głosy. Jeden z nich rozpoznałem od razu, drugi nie do końca. Zwiększyłem tempo marszu. Jeszcze tylko parę kroków i dowiem się, co ona tam robi.
Pchnąłem mocno wielkie drzwi, które otworzyły się ze zgrzytem.
I zobaczyłem Lucy obściskującą się z jakimś chłopakiem.
*czytam to jako: zet eś, czyli tutaj: ludzie z zet esiu
__________________
No, normalnie prędkość światła. Motywacja, oj, motywacja.
Tiaaa. Nie wiem, co o tym myślicie, czyli normalka.
Ah, i na życzenie: rozdział z perspektywy Sami Wiecie Kogo ^^
Cały czar chwili prysł, tak, szarpiecie sobie włosy z głowy, pytając: "Dlaczego on jednak nie kocha Lucy, nieeee!"
Tak. Już Was widzę. Jestem zua, okropna itp.
Nie no, dowiecie się tam paru spraw w następnych rozdziałach, a efekt końcowy być może was zadowoli. Zastanawiajcie się, co to za chłopak, mwahahah. Podpowiadam: to nie Emilka XD
Nie bijcie!
Pozdrowionka ♥♥♥
"Rozdział pisany z perspektywy Sami Wiecie Kogo"... ... ... ... Voldemorta?! Ups... nie powinnam ;p
OdpowiedzUsuńTaaak, wiemy że to z perspektywy Emila jest! Bardzo mi się podobało i masz rację... ubiegłaś mnie z zapytaniem, dlaczego on nie kocha Lucy?! Przecież wszystko na to wskazuje!
Eh... już się uspokajam. Mam jedynie nadzieję że nie będzie tak samo jak w śnie Lucy.
I właśnie... kim jest ten tajemniczy bojfrend Lucy?? Może ten gościu z Zielonych albo... nie wiem.
Rozdział był super, fenomenalny i git majoneeeZA
Pozdrawiam, weny i czekam nn ^^
Elfik Elen
PS. Za zdania których nie rozumiesz, to możesz ich nie rozumieć bo sama ich nie zrozumiem (np. to zdanie) Jestem jak na haju od rana i właśnie kładę się spać, bo głowa mnie boli.... TROLOLOLO :D
PSS. Tak wiem, mój inglisz powala na łopatki, hihi ^^
Ale Ty się rozpędziłaś. :O Nie zdążyłam jeszcze ochłonąć po wcześniejszym rozdziale, a tutaj kolejny. :O Wolniej! :D
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się rozdziału oczami Emila, ale co tam. Przynajmniej miałam miłe zaskoczenie. ;)
Faceci sami nie wiedzą, co chcą i co czują. Tak są zaprogramowani przez Matkę Naturę i nigdy tego nie zrozumiemy (tak samo, jak oni nas). ^^
Że niby jej nie kocha? Spoko. Ale jest nią zauroczony, a to mały krok ku miłości. Szkic Lucy? Ona bardzo miesza w jego głowie, oj miesza. ;) Ciekawi mnie jego reakcja po tej scenie kończącej ten rozdział. :D
I krzyknę tutaj: AKAPITY!! Gdzie one są!! Króliczku, bo ci zabiorę karnet na kotlety i będziesz żyć o suchym chlebie i przesolonej wodzie, naprawdę. ^^
Dobra, już cię nie zamęczam. ;)
Życzę weny i czekam na nn.
Pozdrawiam. ;)
Jeju *___________* Zakochałam się! Cudo :) Pisz dalej, bo robisz to świetnie :p
OdpowiedzUsuńJuż chwytałam za nóż, już prawie go miałam, już prawie wisiał nad twoją głową, a tu nagle... och, narysował ją C: czyli jednak się w niej zauroczył! Co nie zmieni faktu, że i tak zrobiłaś mnie w bambuko D: Wiesz co ci zrobię za karę? *bierze wiadro kotletów, rzuca kotletami* ...Dodam, że po terminie! Zdechłe to to takie.
OdpowiedzUsuńMatko Dżisusa najświętsza! Z kim się Lucy obściskiwała :O? Powiedz, że to nie prawda! Powiedz, że to jakiś kotlet, nie człowiek! No, nie!
Ogółem rozdział z perspektywy Emila taki... fajny C: czekam na dalsze!
Jak ona mogła się tak obściskiwać? Takie rzeczy powinny być nielegalne :c
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo fajny, pisz szybko dalej, bo nie mogę się doczekać następnych rozdziałów :)
Pozdrawiam, życzę weny i zapraszam na: http://revange-of-the-dead.blogspot.com/
P S Wybacz, że nie komentuję wszystkich Twoich rozdziałow, ale po prostu mało czasu! ehh, życie ucznia jest zdecydowanie za ciężkie :c
Ej no! Ona nie może się tak obściskiwać :O Z kim!!!??? Jestem mega ciekawa i chce następnego rozdziału!!!
OdpowiedzUsuńWeny życzę i pozdrawiam :)
http://katevallery4.blogspot.com/
On sobie próbuje wmówić, że jej nie kocha, ale tak na prawdę ją kocha. Tak jest i już. Jak mogłaś naszej Emilce złamać serce. Pewnie to był sen. No bo ten cały Mike to jest zielony i co on by robił w sali treningowej śmierci. Chyba, że to babcia Lucy uknuła przeciw Emilce razem z kotletami i serem :o Ale będzie miał złamane serce x2 jeśli to będzie Mike. Bo skąd te serduszka. Lucy zrobiła to celowo żeby on to zobaczył żeby było łatwiej było jej go unikać. Aż się trzęsę z emocji xD
OdpowiedzUsuń