środa, 5 marca 2014

▪12

   Stąpając powoli korytarzem skąpanym w słabym świetle lamp, słyszałam ciche chichoty strażników. Starałam się je po prostu zignorować, ale kiedy nawet Gregory (państwowy smutas) zaczął się śmiać, rzuciłam w jego stronę groźne spojrzenie.
Na twarzy Steve'a, pełniącego straż przy wejściu, zauważyłam tylko znaczący uśmieszek. Dzięki ci, Panie, że tylko tyle.
Standardowo ruszyłam do windy i razem z panem Mac Lucferem przeniosłam się do świata Zielonych.
Nikt właściwie nie wie, skąd ta nazwa. Może dlatego, że Nowy Jork jest wielkim jabłkiem*, a może dlatego, że ludzie są zepsuci jak zielona pleśń, popularna w Salidie.
Bardziej jednak wierzę w wersję pierwszą.
Lekko jeszcze kiwając się na obcasach, ruszyłam do Candy'ego Andy'ego. Chłopak nie zając, nie ucieknie. Jeśli mi zależy.
Tym razem nie zaliczyłam żadnej wpadki; być może byłam uważniejsza, a może to dlatego, że nie było ze mną Sally.
"Zakupiłam" parę lizaków, czekoladę i żelki i wyszłam ze sklepu.
Wydaje się to dziwne, ale mam się spotkać z chłopakiem.
Do tego, jak zapewne się to nasuwa, jako niewidzialna zjawa.
Ale ta hipoteza jest błędna, bo moja najukochańsza babunia dała mi lekarstwo na moją straszną chorobę.
Nie wiedziałam jeszcze co to jest, wrzuciła mi to ponoć jeszcze zanim się o mojej randce dowiedziałam.
Usiadłam więc na jednej z ławek nieopodal sklepu ze słodyczami i przeglądnęłam zawartość mojej torebki. W bocznej kieszonce dostrzegłam malutki pakunek.
Powoli odwinęłam papier i co w nim zobaczyłam?
Moje ulubione, tęczowe lizaki!
Dziękuję ci, babciu! Bo najlepszym sposobem na zagarnięcie chłopaka jest obrzyganie go tęczą!
Z niechęcią włożyłam odpakowanego lizaka do ust. Smakował jak wszystkie cukierki świata zmieszane ze sobą i błyskawicznie rozpuszczał się na języku.
Wiedziałam, że stałam się teraz "normalnym" człowiekiem, bo przechodnie spojrzeli na mnie z miną: "WTF?", a jedna mała dziewczynka nawet takiego mema zaprezentowała na swojej uroczej buźce.
Westchnęłam ciężko i rzuciłam do kosza patyczek ze słodyczy (trafiłam, punkt dla Śmiercionośnych Kotletów!).
Wstałam i kręcąc biodrami (ponoć to kuszące) udałam się do parku. Wybrałam ławkę w cieniu rozłożystego dębu, z widokiem na wypluwającą wodę fontannę w centrum.
Sprawdziłam godzinę. Mieliśmy się spotkać o piętnastej, jest za pięć. Nie chciałam wypaść na czepialską, ale byłam ciekawa, jaki jest stosunek chłopaka do spotkania ze mną. Schowałam więc przedmiot do torebki i co chwila na niego zerkałam. Dokładnie o czternastej pięćdziesiąt dziewięć zauważyłam wysokiego nastolatka o kasztanowych włosach, zmierzającego w moją stronę. Ubrany był w czarną rozpinaną kurtkę, szary t-shirt, dżinsy oraz addidasy. Zmieszana wstałam i uśmiechnęłam się w miarę szczerze.
- Hej.- Odezwał się ciepłym głosem. I choć nie miałam serca, aby go pokochać, zaczęłam go lubić.
- Cześć.- Odpowiedziałam.- Lucy.- Przedstawiłam się. Moje znienawidzone formalności chciałam mieć za sobą.
- Michał, ale skoro twoje imię jest angielskie, mów mi Mike.- Uśmiechnął się i usiadł.
- Moje imię nie jest angielskie.- Zwróciłam mu uwagę, siadając obok.- Po prostu wszyscy tak na mnie mówią.
- Więc jak masz na imię? Naprawdę?- Zapytał, a uśmiech nadal gościł na jego twarzy.
- Nie pamiętam.- Mruknęłam. Nie było to prawdą, ale hej, ten gość był mi prawie obcy!
Mój towarzysz zaśmiał się głośno, a wszyscy w parku zwrócili na nas uwagę.
Nie przeczę, mogłam się lekko zarumienić.
- Jesteś zabawna.- Stwierdził.- A tak na marginesie, pięknie wyglądasz.- Zarzucił mi komplement.- Choć gdybym wepchnął cię do tej fontanny- wskazał na wspomnianą konstrukcję- zapewne nadal byłabyś piękna.
Spojrzałam na niego z ukosa.
-Czy ty coś planujesz?- Zapytałam go podejrzliwie.
Ponownie się zaśmiał.
- Żarty chyba masz we krwi...
Raczej w lodzie. Lub w lodowej krwi.
-... Co jeszcze, taka dziewczyna jak ty, porabia w czasie wolnym?- Wyłożył się na ławce.
Nic cielawego. Doprowadzam dusze do zaświatów, opiekuję się gadającymi wężem i pingwinem w stanie upicia się, walczę z buntowniczymi kotletami...
- Rysuję.- Palnęłam, w sumie to nawet zgodnie z prawdą.
- Szkicowniczka, tak?- Mike uśmiechnął się pod nosem.-Wiesz, ja wolę muzykę. Niekoniecznie granie na gitarze, czy coś...
- Śpiewasz?- Przerwałam mu.
- Tak.- Popatrzył na mnie.- Ty też powinnaś, po twoim głosie mogę stwierdzić, że masz talent.
Przywołałam wspomnienia z dalszych partii mojego mózgu. Wiem, że kiedyś śpiewałam, i to nawet całkiem dobrze, ale potem...
- Na razie skupiam się na rysowaniu. Może kiedy będę miała trochę czasu...
- Tak, polecam. Moglibyśmy kiedyś razem poćwiczyć, albo coś...
Trwaliśmy tak przez pewien czas, wsłuchując się w szelest liści nad nami oraz strzępki rozmów wokół nas.
Jakaś wystrojona lafirynda przeszła obok nas chichrając się ze swoją psiapsiółą. Spojrzała na nas.
- ...Mówię ci, miłość jest w powietrzu, on...- Reszty nie dano mi usłyszeć.
- Miłość jest w powietrzu.- Powtórzyłam cicho, szperając w torebce.
Zaczynało mi się robić niedobrze. Połączenie miłości w powietrzu i tęczowych lizaków nie wpływało na mnie dobrze.
- Co?- Zapytał Michał, siadając normalnie i patrząc na mnie troskliwie.
- Miłość jest w powietrzu.- Zakryłam usta rękawem kurtki i zaczęłam psikać dezodorantem dookoła.
Chłopak wybuchnął śmiechem.
- Hej, co się stało?- Spytałam go, gdy oprócz azotu, tlenu i innych gazów nic innego w powietrzu się nie znajdowało.
- Lucy, lubię cię.- Wyznał mi.
Uniosłam kąciki ust.
- Wiesz, że ja ciebie też?- Odpowiedziałam.
- Chodźmy się przejść.- Nastolatek gwałtownie wstał i podał mi rękę.
   Ruszyliśmy w wielką podróż dookoła parku. Co prawda motylki w moim brzuchu (nie te przyjemne, śpiewające miło, ale te z karabinami) szalały na Rainbow Party.
Starałam się o tym zapomnieć, więc wsłuchałam się w słowa Mike'a.
-... aktorem, ale myślę, że nie aż tak dobrym. A ty, masz swojego ulubionego aktora?- Spojrzał na mnie.
- Nie.- Odpowiedziałam lakonicznie.
- Zapewne żaden nie jest dla ciebie wystarczająco dobry. Jesteś wymagająca.- Stwierdził z uśmiechem na ryjku.
- Wiem o tym.
- Nie chcesz ze mną rozmawiać? Wydajesz się taka zamyślona.- Zmartwił się.
- Nie, ja po prostu...- wymyśl dobry pretekst, myśl.-... zastanawiam się nad odpowiedzią nad jednym pytaniem.
Całkiem nieźle, teraz tylko byleby nie zapytał...
- Jakim pytaniem?
Ugh.
- Czy syreny robią kupę?- Palnęłam bez namysłu, przypominając sobie beztroskie chwile z kuzynem spędzone na kontemplowaniu.**
Zobaczyłam, jak jego usta układają się w wielkiego banana.
- To naprawdę zastanawiające.
- Głowię się nad tym już szmat czasu.- Chciałam naprawić sytuację. Motyle kontynuowały swoją rewolucję. Ciekawe, czy Mike także dziwnie się czuje.
- Myślę, że tak.
Co? On też tak się czuje?
- Słucham?
- Myślę, że syreny robią kupę. To jedna z podstawowych funkcji życiowych, więc...
Ah, to tylko to.
- Wierzysz w istoty, hmmm, nadprzyrodzone?- Zapytał.
Motyle chcą zaznać świeżego powietrza.
- Mike, ja... Muszę się z tobą pożegnać.
- Chwila, czekaj, a co z następnym razem?- Zdezorientowany zatrzymał się na środku ścieżki.
- Spotkamy się tu jutro, o tej samej porze.- Chwila, jeszcze chwila...- Hej.- Pożegnałam się z nim, nawet krótko przytuliłam i pobiegłam na tyle daleko, aby Michał mnie nie zobaczył. Wrzuciłam do ust tabletkę od babci, która miała przywrócić mi niewidzialność i czym prędzej ruszyłam do łazienki na piętrze jakiegoś budynku.
Motyle jednak do cierpliwych nie należą.
Wydostały się przez okno na górze.
- Hej, ludzie, patrzcie, tęcza!- krzyknęło jakieś rozentuzjowane dziecko.
- Jaka piękna! Tęcza w środku lutego, łaaał!- zawołał chór innych brzdąców.
Okazuje się, że nawet moje wymiociny są przydatne, kto by pomyślał.
- Ale dlaczego ona wydobywa się z tego okna?- Ktoś na mnie wskazał.
- Słyszałem, że tęcza to grzywa jednorożca, może on tam wskoczył?
- Też słyszałam coś o jednorożcu, tyle że tęcza była czymś innym- powiedział ktoś, a reszta się zaśmiała.
- Chodźcie!- Usłyszałam tupot stóp.
   Otarłam usta dłonią i wyszłam na zewnątrz.
Przydałoby zabić ten posmak tęczy w ustach.
Udałam się do najbliższego marketu, bo do Candy'ego Andy'ego było daleko.
Musiałam przemknąć się do sklepu z najbliższym klientem (a na takowegoż troszkę sobie poczekałam), bo drzwi rozsuwające się nagle nie były dla Zielonych normalne.
W każdym razie wolałam przestrzegać zasad bezpieczeństwa, zwłaszcza przed WknŚ.
Krążąc tak w poszukiwaniu gumy do żucia, natknęłam się na stoisko z gazetami, a na okładce z niesamowitym artykułem: Słodki duszek okruszek.
Wypuściłam z siebie powietrze, zapominając o wszelkich regułach, po czym powolutku schowałam łupy pod kurtkę, aby tak jak ja stały się niewidzialne.
Wyszłam ze sklepu i poszukałam jakiegoś ustronnego miejsca, aby spokojnie przeczytać artykuł, ale gdy go nie znalazłam, postanowiłam wrócić do Salidie i tam pogłębić się w lekturze.
Przechodząc przez drzwi wejściowe napotkałam zaciekawione spojrzenia straży, tak samo też na korytarzu, ale zauważyli moją złość (która na mojej twarzy wyglądała zapewne malowniczo) i na szczęście zostawili w spokoju.
Pupilki jeszcze spały, miałam czas dla siebie.
Rzuciłam torebkę do szafy, kurtkę ułożyłam na oparciu krzesła, a sama usiadłam przy biurku i zaczęłam czytać.
"Słodki duszek okruszek"- głosił nagłówek.
"Najwyraźniej nie tylko ludzie lubią czasem zjeść coś na ząb, okazało się, że duchy także za słodkościami przepadają. W znanym każdemu sklepie Candy Andy na rogu pojawił się duch, głodny nowych łakoci i doznań.
Więcej informacji na stronie 3".
Przewróciłam tę parę kartek i zobaczyłam zdjęcie sklepiku, jakiegoś hipisa, sprzedawczyni obsługującej zawsze w środy i jakiegoś brodacza.
"Dziewiętnasty lutego, popołudnie. Sprzedawczyni w sklepiku ze słodyczami Candy Andy spędzają kolejny pracowity dzień w pracy. Wszystko mija spokojnie i bezproblemowo. Około godziny piętnastej mają zaszczyt poznać niezwykłego gościa: ducha z zaświatów. Zauważyła go wpierw pani Marianna, która udała się tu, aby kupić batonik dla swojego synka, dzięki unoszącemu się nad podłogą wieczku od szklanego pudełeczka z lizkami. Kiedy przerażona krzyknęła, duch uciekł.
Jak mówi obsługa, po jego wizycie zniknęły paczka żelków, tabliczka czekolady i sześć sztuk lizaków.
W całym mieście zapanowała obawa, czy także i inne markety odwiedzi słynny słodki duszek okruszek, bo taki otrzymał pseudonim.
Pozostaje nam tylko czekać i wypatrywać słodkiego powrotu duszka okruszka".
Z otwartymi ze zdziwienia ustami przeniosłam wzrok na zdjęcie sprzedawczyni.
"Pani Anna relacjonuje: To nie był zwykły duch".
Już po przeczytaniu nagłówka przeszłam dalej, na wizerunek brodacza.
"To niezwykłe zjawisko", głosił mężczyzna. Dalej.
"To ten sklepik odwiedził duch" mówił podpis pod zdjęciem budynku.
A teraz hipis.
"Tak wyglądał duch, widziałam jego zarysy w powietrzu, mówi pani Marianna".
Rzuciłam gazetę do kosza, a sama wybuchłam ze złości.
Ja? Hipis? Serio?
Puszysty, biały śnieg zaczął osiadać na Sally, bynajmniej jej nie przeszkadzając w słodkim śnie. Ally wpełzła pod ręczniki, więc problem zimna nie dotyczył także jej.
Gwałtownie wstałam, porwałam dziennik z kosza na śmieci i ruszyłam do gabinetu babci.
   Nawet nie zapukałam. Bez słowa rzuciłam dowód na biurko. Skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na nią z ukosa.
W miarę jak zagłębiała się w lekturze, jej uśmiech znikał. Aczkolwiek wątpię, żeby żałowała mnie.
- Lucy, czy ty znowy byłaś w sklepie Zielonych?- zapytała powoli, odkładając gazetę na bok.
- Przecież umówiłaś mnie na randkę z Zielonym chłoptasiem, nie pamiętasz?- mruknęłam.
- Miałaś ze spotkania wrócić prosto do Salidie.- Powiedziała stanowczo.
- Nic takiego mi nie mówiłaś.
- Ale tak pomyślałam!- Podniosła głos.- Ale tak pomyślałam.- Powiedziała już normalnie.
- Babciu...- zaczęłam.
- Nie chciałam ci jeszcze tego mówić. Miałam cię o tym powiadomić, kiedy już będziesz oficjalnie panią Śmiercią. Ale warunki zewnętrzne zadecydowały, że zrobię to teraz.
- Streszczaj się.
- Dobrze wiesz, że posadę utrzymuję już ponad dwieście lat. Przez większość mojego panowania, że tak się wyrażę, wszystko przebiegało spokojnie. Tak, wiem, mówiłam ci, że u nas nigdy nie było problemów- powiedziała, na widok moich otwartych ust.- Na ziemi ludzie postrzegają nas jako duchy. Budzimy więc respekt i zaciekawienie. Zieloni chcieli więcej, i więcej. Zaczęły powstawać organizacje wyłapujące duchy i odkrywające ich tajniki. Na szczęście zniszczyliśmy prawie wszystkie.
- Prawie?
- Nigdy nie udało nam się pokonać jednej z nich. Kiedy zostali do wyeliminowania tylko oni, nagle zniknęli.
- Jak się nazywała organizacja?
- Ośrodek Szkoleniowy Zabójców Śmierci. Tyle, że oni wiedzieli więcej niż amatorzy.

*Wielkie jabłko, Big Apple- potoczna nazwa na Nowy Jork
** Jak najbardziej true story. Tak mniej więcej wyglądły moje przygotowania na ogólnopolski konkurs z kuzynem.
___________________
Tu muszę przyznać, że tym rozdziałem jestem usatysfakcjonowana.
Długi (długi?) i ciekawy (ciekawy?).
Zostaje mi czekać na Wasze opinie.
Ogłoszenia parafialne:
1. Rozdziału nie było dość długo, ale dzięki temu mamy teraz coś dłuższego (?)
2. Dziękuję za ponad 2000 wyświetleń. Kc ♥
3.  I 7 obserwatorów. Kc bardziej ♥
4. Bądź na bieżąco:
https://www.facebook.com/pages/%C5%9Amiertelna-my%C5%9Bl/284105781746499?ref=hl
Pozdrawiam ^___^

Ten moment, kiedy oglądasz anime i już w czołówce pojawiają się kotlety
-b e z c e n n e ♥♥♥
Polecam, przez 10 minut gadano o jedzeniu XD

10 komentarzy:

  1. Super ! Przydałyby się dłuższe, ale ten też taki jest ;) Czemu w takim momencie ?! :o
    Pisz szybko kolejny, weny !

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny! Chcę jeszcze! :3 Czekam na następny z niecierpliwością :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tylko jedno słowo może opisać ten rozdział: SUPER!!!
    Czekam na kolejny :D
    Pozdrawiam,
    Elfik Elen
    PS. Zaglądnij czasem beybe ----> http://in-the-circle-of-secrets.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzyganie tęczą, motylki z karabinami, duszek okruszek, tęczowe lizaki... A ludzie i tak powiedzą, ze to ja coś biorę XDD. Zmień dilera! Mwahahaha. Zeschizowałaś mnie D: aż idę pisać rozdział XD.
    Ten Mike mi nie przypadł do gustu. Wolę Emila ohohohho XD. Świetne zakończenie tak poza tym! "Tylko oni widzieli więcej niż amatorzy". Epicko!
    LUCKY STAR! Czyżbyś lubiła anime C: ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest super! Na prawdę podoba mi się i nie pisze tego dlatego że skomentowałaś moje opowiadanie pozytywnie. Po prostu mi się podoba :) Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. EXCELLENT !!! Świetne i weny życze...
    kiedy dalej ? / Julia

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowity pomysł! Czekam na następne rozdziały :)
    http://revange-of-the-dead.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Na kotleta schabowego! Ile mnie tutaj rozdziałów ominęło! :O Na spalenie się zapomniałam!
    Dobra, to ja może zostanę ukotletowana? Tylko proszę nie rzucać we włosy - później ciężko jest z nimi. Takie życie z wieczną obrazą na świat i swoją właścicielkę!
    Ta randka wydawała mi się bardzo dziwna. O__u Rany, nigdy bym nie chciała, aby mnie to spotkało. "Czy syreny robią kupę" - robią, ale bardzo się trudzą, by się nie pobrudzić. :P
    Rzyganie tęczą. Bueee. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze. Za jaskrawo, za dużo pastelowych barw! :D
    Artykuł w gazecie bardzo ciekawy. Niech teraz duszek to wszystko odkręci, żeby nie było problemów. ^^
    O yaaa... Mam cię w obserwowanych i będę mogła szybciej reagować. Ja zazwyczaj dodaję komentarze z telefonu, więc ciężko szperać w każdym zakątku. >//< Ale od czego jest teraz blogger? :D
    Dobra, to ja ci życzę kotleny (kotlet +wena), byś mogła teraz dać coś dla wegetarian, czyli kotlety ziemniaczane! *o*
    Czekam na dalszy ciąg!
    Pozdrawiam. ^^
    Ps. Po moim komentarzu się zastanawiam, czy ja naprawdę mam 19 lat na karku. :O

    OdpowiedzUsuń
  9. "Czy syreny robią kupę?"
    Hahahahahahaha...
    Chciałabym umieć wplatać coś śmiesznego do mojego opowiadania....
    Podziwiam Cię C:

    OdpowiedzUsuń

1 komentarz= 1 żelek dla Sally lub 1 kotlet w twarz Emila