poniedziałek, 31 marca 2014

▪21

☆ MUZYKA ☆

          Poczułam pode mną coś miękkiego. Jak trawa na wiosnę, albo... Dywan. Różowy, puszysty dywan, rozłożony w całym pomieszczeniu. Było tu na tyle jasno, aby wyróżnić poszczególne elementy.
   Znajdowaliśmy się w kuchni. Przestronnej i nowoczesnej kuchni. W jednym z rogów znajdował się zlew, po prawej lodówka, na beżowych ścianach zawieszone były szafki.
   Ale coś mi tu nie pasowało. Nie dość, że było tu cicho, to jeszcze zbyt idealnie.
   - Lodówka!- Emil zerwał się z podłogi i podbiegł z radością do wspomnianego przedmiotu. Przytulił ją ciepło.- A teraz, zgadnijmy kotku, co masz w środku.- Dobrał się do drzwiczek i otworzył je z siłą olbrzyma.
   Rozłożyłam się na dywanie, z uczuciem błogiego spokoju. Zostaję tu.
   - Tylko kotlety.- Mruknął chłopak.- Mrożone i w dodatku prawie przeterminowane.- Westchnął ciężko, szperając jeszcze.- Czekaj, chyba coś mam!
   Usiadłam, aby zobaczyć co robi mój wspólnik.
   - Masło.- Powiedział bez uczucia, nawet nie pokazując mi go.- Ojoj.- Na posadzkę rozlało się mleko, tworząc  wielką, białą plamę.
   - Jest coś jeszcze?- spytałam.
   - Masz ci babo placek.- Pokazał mi ciasto z truskawkami, uśmiechając się pobłażliwie.
   Usłyszałam za sobą dźwięk tłukących się słoików, a nastolatek natychmiast spojrzał na mnie ze strachem w oczach.
   - Przypomina mi się taki horror, o zmutowanej krowie, która napadała na ludzi i wysysała z nich krew, zastępując ją mlekiem. Tworzyła takie mleczne zombie,  które...
   - Weź bądź cicho- skarciłam go.
   Dźwięk był coraz głośniejszy.
   - Miała na imię Mućka.- Rzekł cicho, obracając w rękach kotlety.
   Spojrzałam na niego z wyrzutem, po czym zaczęłam wodzić wzrokiem po półkach w poszukiwaniu wroga.
   Czyżby to dla nas przygotowali?
   Nagle wszystko ucichło. Przestaliśmy nawet oddychać.
   - Chyba chcieli nas...- Zaczął Emil, ale zapiszczał niczym kotlet pieczony na gorącym oleju.
   - Co?- Zerwałam się z ziemi.- Kto tu jest?
   Obróciłam się, słysząc ciche szemranie.
   - Cing ciang ciong- odrzekły trzy ziarnka ryżu na posadzce. Miały na sobie kowbojskie kapelusze, a do tego wąsy jak szeryf. Co gorsza, były uzbrojone. W paluszki z sezamem.- Majtki ściong*.
   Otworzyłam szeroko oczy, a po chwili także buzię. Ukradkiem ujrzałam minę Emi'ego. Wykrzywiona w grymasie twarz, z cieniem uśmiechu, a w oczach paraliżujący strach.
   - Chyba chcą twoje majteczki w kotleciki- szepnęłam do niego.
   - A skąd ta pewność?- Zapytał drżącym głosem.
   - Bo znam ryżowy?- Odpowiedziałam z wyrzutami.
   W odpowiedzi chłopak zanurkował do lodówki.
   Już widzę ten napis na jego nagrobku: "Oddany lodówce. Był z nią nawet w ostatnich minutach życia".
   Później wszystko działo się szybko. Towarzysz rzucił się na ryż, atakując je czymś, a potem usiadł na podłodze z zadowoleniem wypisanym na twarzy.
   - Co. To. Było.- Wysapałam.
   - Zaatakowałem te mordercze ziarnka tym- pokazał mi wałek do ubrań.
   - Już lepiej byłoby je zdzielić kotletem. Wypadłbyś bardziej heroicznie- mruknęłam.
   - Ważne, że już ich nie ma, tak?- Popatrzył na mnie z wyrzutem.
   Tym razem usłyszałam stukot kopyt.
   - Czy oni nie mogą dać nam spokoju?- Westchnęłam.
   Z mroku wyłaniała się postać. Emil schował się w objęcia swojej kochanki lodówki.
   Zarysy stały się coraz bardziej wyraźne. Była to...
   - Weź ją! Weeeź!- Zaczął znowu piszczeć Emi, rzucając w zwierzę masłem.
   - Daj spokój- zachichotałam.- To tylko krowa.
   - Tak. A życie to tylko gra. To zło wcielone, nie krowa!
   Podeszłam do stworzenia i pogłaskałam je delikatnie po grzbiecie.
   - Patrz, jaka słodka. Kto jest moją słodką krówką?- Zaczęłam się bawić z podopieczną, ale ona w odpowiedzi podeszła do plamy mleka i mucząc donośnie, piła je.
   - Słodka? Będziesz mówić inaczej, gdy wyssie z ciebie krew. Już gromadzi mleko na podmiankę, hę?- Myślałam, że do tej lodówki wejdzie. On jest jakiś nienormalny.
   - Kotlety, domestos i krowy. Czego ty jeszcze się boisz?- Mruknęłam, siadając na jednym z blatów.
   - Ryb. Ale to tylko sporadycznie.- Oświadczył.
   - Założę się, że boisz się jeszcze czegoś.
   - Odezwała się panna waleczna. A ty? Czego się boisz?
   Ciemności. Straty. Zdrady. Ryżu. Zguby. Kary. Zapomnienia. Tego, że cię stracę.
   - Boję się pająków.
   Chłopak zaśmiał się głośno.
   - Czyli typowa panienka.- Zadrwił.
   - Odezwał się gościu, który boi się kotletów.- Parsknęłam.- Co zrobimy z tą krową?- Zapytałam.
   Nastolatek poszperał w kieszeni spodni i wyciągnął z niej coś różowego.
   - Vanish! Zaufaj różowej sile!- Udarł się na całe gardło.
   - Nosisz w kieszni Vanish?- Otworzyłam szeroko oczy.
   - A ty nie?- Spojrzał na mnie jak na głupią.
   - Ja jestem normalna. W kieszeni noszę Calgon.- Wyciągnęłam proszek.
   - Dusza, życie każdej pralki to Calgon!- Zaśpiewaliśmy jednocześnie, po czym zachichotaliśmy.
   Emil dolał do mleka na podłodze kilka kropel cudownego płynu z jego kieszeni.
   - Co ty robisz, głupi mielony kotleciku?- Krzyknęłam na niego.
   - Vanish. Zaufaj różowej sile...
   - Zapomnij o plamach- dokończyłam szeptem.
   Faktycznie, plama zniknęła. A wraz z nią krowa. Poszła sobie. Tak po prostu.
   - Dzisiaj już chyba nic mnie nie zdziwi- mruknął Emi.
   Po kuchni rozległ się stukot obcasów.
   - Chyba jednak nie- zauważyłam.
   Kroki zbliżały się, a my tylko patrzyliśmy z trwogą w otchłań.
   - Podaj mi patelnię z piekarnika- rzuciłam do niego półgębkiem, podejmując decyzję.
   Przedmiot spoczął w mojej dłoni, a ja poczułam się bezpieczniej.
   Uderzyłam wroga zaraz po przekroczeniu linii mroku.
   Postać upadła na dywan jak długa.
   Emil zapiszczał z zachwytu, upuszczając swój wspaniały Vanish.
   - Nie! To nie może być on!- Zachwycał się.
   Ja tam nie wiem, co wspaniałego widzi w gościu w garniturze.
   Mężczyzna podniósł się, otrzepując z kurzu. Spojrzał na mnie i podał rękę w geście powitania.
   - Bond. James Bond.- Powiedział tym swoim słynnym głosem.
   Otworzyłam szeroko oczy. Właśnie zdzieliłam Jamesa Bonda patelnią!
   - Logax. Lucy Logax. Lucy Agnieszka Logax. Lucy Agnieszka Emilia Logax. Lucy Agnieszka Emilia 'Mlaskacz' Logax. Lucy Agnieszka Emilia...
   - Wystarczy- przerwał mi Emi.- Nie będziemy tu siedzieć do rana.
   - Mów mi Lucy.- Uśmiechnęłam się do niego promiennie. Wydawał mi się tak jakby... młodszy? Jakby był w moim wieku.
   - Co wy tu robicie?- Rozejrzał się po kuchni.
   Przypomniałam sobie o jednym szczególe.
   - Dlaczego ma pan na sobie szpilki?- Zapytałam go.
   Speszony spojrzał na swoje neonowo różowe obcasy.
   - Ostatnio taka moda.- Wykręcił się
   - Ooo, muszę spróbować.- Odezwał się mój wspólnik.
   - A co pan tu robi?- Zaczęłam przesłuchanie.
   - Biorę udział w konkursie. Najwyraźniej zabłądziłem.- Ruszył do lodówki, ale Emil nie pozwolił mu jej otworzyć, szepcząc pod nosem jak Gollum "Mój skarb...".
   - Na liście nie było żadnego Jamesa Bonda- zdziwiłam się, biorąc z misy z owocami jabłko i gryząc kawałek.
   - Ale był Wiesiek spod mostu.
   Kawałek ugrzązł mi w gardle. Zakrztusiłam się nim, a kiedy odzyskałam dar mowy, odłożyłam jedzenie.
   - Wiesiek... Most... To pan?- Wyszeptałam, niedowierzając.
   - No a jakże!- Ucieszył się.-Nie wiecie co z pozostałymi?
   - Nie. A czy pana spotkały jakieś, hmmm, potwory?- Zapytał chłopak.
   - Spotkałem tylko uciekającą krowę. Swoją drogą, dobry tytuł na film. "Uciekająca krowa", albo "James Bond i uciekająca krowa", albo...
   - "James, uciekająca krowa". O, to byłoby idealne- syknęłam z pogardą.
   - Faktycznie.- Popatrzył na mnie z uśmiechem.-Muszę cię zatrudnić.- Schował ręce do kieszeni.
   - Długo nas tu jeszcze będę trzymać? Umieeeram z głodu.- Emil zaczął krążyć po kątach z miną udręczonego wielbłąda.
   - Przecież w lodówce są kotlety- westchnęłam.
   Spojrzał na mnie, jak gepard na kotleta.
   W tym samym momencie coś wessało mój Calgon, leżący na dywanie.
   - Nie!- Krzyknęłam i rzuciłam się za nim.
   - To pewnie ta krowa! Ratuj się kto może!- Emi zaczął panikować i biegać po kuchni, wymachując rękoma.
   Jamie wziął ode mnie patelnię i przywalił nią chłopakowi prosto w łeb. I tak ujęłam to zbyt łagodnie.
   - Karm go kotletami, zabierz Vanisha i myj szczotką od kibla.- Tak dziwne instrukcje od tak poważnego gościa. Niesamowite.
   W podłodze utworzyła się wielka dziura, która wessała nas do środka.
   -Coś jak spłuczka od kibla!- Wydarł się do mnie Bond.- Zawsze wiedziałem, że ci od WKnś są kreatywni!
          Wylądowaliśmy na wielkim polu poduszek, gdzie na środku znajdował się już piedestał dla Halinki.
   - Nareszcie. Czekaliśmy na was.- Rozległ się jej przesłodzony głos.
   Wszyscy zgromadzeni patrzyli na siebie zagubionym wzrokiem, w których widziałam strach. Było nas co najmniej połowę mniej.
   - Pierwszego dnia wyeliminowaliśmi tchórzy i słabeuszy. Jak widać, było ich dość dużo. Do następnego etapu przechodzi dziewiętnaście osób.- Zaszczebiotała.
   Wodziłam wzrokiem po tłumie.
   Ognistowłosi, Pomarańcze, Teletubisie... Wszyscy tu byli. Oj, nie będzie łatwo.
   - A teraz każda z drużyn opowie o swoim wyzwaniu.- Ustąpiła miejsca dla drużyn.
   Jak się okazało, każdy miał na sobie jakieś siniaki lub zadrapania. W porównaniu z nimi wyglądaliśmy komicznie.
   Uczestnicy dzielili się na cztery grupy; zaatakowani przez niedźwiedzia, zamknięci w szklanej kopule, umieszczeni w wielkim basenie pełnym rekinów i tym podobnych oraz na zatruwanych gazami typu domestos. Do tego dochodziliśmy my.
   Powoli ruszyłam w stronę piedestału, razem z Emilem i Jamesem.
   - A wy? Jaka katastrofa was dotknęła?- Zapytała Halina.
   - Zaatakował nas-wskazałam na mnie i Emi'ego- morderczy ryż.- Usłyszałam chichoty.- Uzbrojony!- Podkreśliłam.- Do tego krowa. I spotkaliśmy Jamie'ego- wskazałam tym razem na koleżkę.
   - Niemożliwe.- Zaśmiała się prowadząca.- Przejrzymy kamery.
   Na wielkim płótnie za nami wyświetlono film z naszej ryżowej bitwy. Wszyscy patrzyli na to z minami godnymi popularnych memów internetowych, a Hali po prostu stała, wykonując tak zwanego facepalm'a.
   Po skończonej projekcji rozległy się głośne oklaski.
   Prowadząca westchnęła, odprowadzając nas na miejsce.
   - A miał was zaatakować zmutowany królik...

*celowy zabieg. Inaczej by się nie rymowało, prawda? :D
__________
Dziś gościnnie James Bond ♥
Ale chyba zagości na dłużej ;3
Wracając; u góry widać skutki:
A. Wdychania tygodniowego octu* B. Wdychania domestosu C. Wdychania żelu pod prysznic z dove o zapachu ogórka i mięty *wtf?* D. Oglądania Pamiętników... *krowaaa, aua!* E. Wdychania amola, ziołowego płynu
I tak dalej.
Mam nadzieje, że nie ma błędów, bo sprawdzałam *wooow, pierwszy raz w życiu, uszanowanko*.
+ podoba się muzyka? Dziś testowo, a jeśli się spodoba zostanie na stałe ^^
Ahoj :*
(\_/)
(=','=)
(")_(") 
*Dzięki, Martyna ^^ Jest świetny ♡*
*doświadczenie z biologi. Seriously. Dziewczyny mi to podkładały pod nos!

niedziela, 30 marca 2014

Wiesiek spod mostu

Ahoj, wierny mój ludu.
Pozdrawiam Was serdecznie z ciepłego łóżeczka, ze spuchniętymi migdałkami, zatkanym nosem i dziwnym uczuciem, kiedy chcę kichnąć, a tego nie robię.
Wasza logika mówi teraz: "Super. Więc pewnie coś piszesz!". Jaaasne :D
Zamiast tego bezcelowo krążę po internetach i oglądam Pamiętniki Wampirów ♥
Ale napiszę coś jutro ^^
Wracając do tematu: Wiesiek spod mostu.
Więc, nasz ulubiony Wiesio będzie potrzebował nowego imienia, bo stare przepił w grze w kenta *yeah, trend szkolny u mnie* (czyt. Przegrał zakład, a wraz z nim imię i musi se znaleźć nowe). A tak naprawdę to coś knuję. Jak to ja zresztą, przecież jestem zuuuaaa!
Więc *powtórzenie, Paaaanie* wybieracie jedno z imion podanych lub podajecie własne ;3
A. Jeremy ♡
B. Nataniel ♡
C. Daniel ♡
D. James ♡
E. Tom ♡
F. Mike *nic wspólnego z Keczupowym Mikiem* ♡
Czekam na Was ♥♥♥
A w wolnej chwili, możecie dowiedzieć się co u Królika piszczy tutaj
Niech żyje kotlet! ;3

czwartek, 27 marca 2014

▪20

          Obudził mnie zapach spalenizny. Jakby normalny człowiek nie mógł się już spokojnie wyspać.
   - Co do...- Wygrzebałam się z łóżka i podążałam za zapachem, który zaprowadził mnie do kuchni.
   Ze złymi orzeczuciami otworzyłam drzwi.
   Od razu uderzył we mnie zapach dymu. Dużo czarnego i śmierdzącego dymu. Zaczęłam odgarniąć go rękami, próbując zorientować się w sytuacji.
   - Hej! Kto tu...- Ktoś odkaszlnął.- Jest?
   Dotarło do mnie, kto to.
   Jeszcze nigdy nie znajdowałam się w takiej sytuacji, toteż nie wiedziałam co robić. Jest ciemno jak w dziupli, wokoło trujący dym, a ty sama jesteś w piżamie w Hello Kitty od wujaszka.
   No i co zrobić?
   W najlepszym wypadku: spanikować. Tak jak ja.
   Całe pomieszczenie zostało pokryte lodem.
   Ale pożar został ugaszony, tym mogę się pochwalić.
   Jednak jego ofiara nie miała się najlepiej. Upadła na podłogę, cała osmolona, kaszląc przeraźliwie.
          - Emil!- Rzuciłam się do ciała chłopaka, gwałtownie nim potrząsając.- Do diabła, obudź się!- Zaczęłam go policzkować, w filmach zawsze to pomagało, ale w moim przypadku jednak nie.
   Znów trudna decyzja, co mam zrobić?
   Słyszałam kiedyś o sztucznym oddychaniu, ale... Zrobiło mi się niedobrze. Nie. Nie pocałuję go.
   Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej (umięśnionej klatki piersiowej) i obserwowałam, jak unosi się coraz wolniej, z coraz większym trudem.
   Chyba jednak... Będzie to konieczne.
   Nie. To będzie największy błąd w moim życiu.
   Ciarki mnie przeszły.
   Pochyliłam się nad nim.
   Nie zrobię tego! Nie! Nie! Nie!
   Hej, a czy nie tego właśnie chcesz, odezwał się gdzieś głos w mojej główce szaleńca, a ja odsunęłam go od siebie. Nie chcę tego, robię to, bo chcę go uratować.
   Ale dlaczego chcesz go uratować?
   To mizerny chłoptaś, kotlecik sojowy, tchórz i sam się do takiego stanu doprowadził.
   Z drugiej strony, to twój wspólnik i poniekąd przyjaciel.
   Hej, kobieto, ty sobie tu myślisz o niebieskich kotletach i rozważasz wybór, a gościu tu umiera!
   Tak, słusznie. Przywołałam się do porządku i przypomniałam głos babki z pierwszej pomocy.
   Unosimy lekko żuchwę do góry, podtrzymując ją. Nachylamy się do jego ust, spoglądając na klatkę piersiową. Liczymy do dziesięciu, w międzyczasie licząc oddechy nieprzytomnego. Gdy nic nie usłyszymy, to prosimy o dryń dryń do szpitala, którego w Salidie nie ma. Podciągamy koszulkę ofiary (o Panie, dlaczego?), na wysokości mostka układamy płasko dłonie nałożone na siebie, ręce są prosto i robimy 30 uciśnięć. Następnie zaś unosimy żuchwę, zatykamy nos i robimy dwa wdechy (To jak całować kotleta, brr!), w przerwie spoglądamy na ruch klatki piersiowej. I zaś uciśnięcia, wdechy, aż osoba zacznie oddychać, zmęczymy się albo do przyjazdu karetki (której, jak wspominałam, nie ma).
   Śpiący Kotlecik odzyskiwał powoli przytomność, a ja kontynuowałam zabieg. Kiedy nareszcie było po wszystkim, rzuciłam się w stronę kranu, płukając wodą usta.
   - Emmm...- Emil wstał i powoli rozejrzał się po sali.- Co tu się właśnie stało?
   Wyplułam na niego wodę.
   - Hej!- Oburzył się, ścierając ciesz z twarzy.
   - Co ty tu robiłeś?- Wykrztusiłam z siebie.
   - Usłyszałem, że masz dziś urodziny...- Wyraźnie się zmieszał, zaczął nerwowo przeczesywać włosy.-... I postanowiłem coś dla ciebie zrobić.
   - Spalić moją kuchnię i cały dom?!- Oburzyłam się, żywo gestykulując.
   - Robiłem ci urodzinowego kotleta. Ja się ich boję, ale ty...
   Tak się wzruszyłam. To było taaakie głębokie.
   - Następnym razem może uważaj!- Zastanowiłam się przez chwilę.- Gdzie ten kotlet?
   Chłopak wstał powoli i podszedł do zamarzniętej patelni na kuchence. Z odrazą przerzucił z niej mięso na talerz i wetknął w niego świeczkę urodzinową.
   - Sto lat, sto...- Przerwał mu kaszel.- ...Lat...
   - Dobra, dobra, nie chcę ogłuchnąć.- Natychmiast wzięłam się za jedzenie spalonego na węgiel kotleta, byleby zabić okropny smak Emila, że tak to ujmę.
   - Więc.- Nastolatek usiadł przy stole i spojrzał na mnie, najwyraźniej dumny ze swojego dzieła.- Co tu się stało?
   - Oh, nic. Może tylko zemdlałeś, prawie spaliłeś kuchnię i zmusiłeś mnie do zrobienia czegoś, czego najprawdopodobniej nie zrobię i to przed konkursem, o szóstej rano!- Wydarłam się, czując, jak wszystko we mnie buzuje.
   - Nie ma za co.- Odpowiedział Emi dumny z siebie.
   Warknęłam głośno i spróbowałam zająć moje ręce świeczką wyciągniętą z kotleta. Byleby nie przyfasolić mu w łeb.
   - Skąd wiedziałeś, że mam urodziny?- Zapytałam cicho.
   - Wiesz, obudziłem się dość wcześnie i szedłem właśnie coś zjeść i słyszałem, jak jeden ze strażników mówi coś o dwudziestym dziewiątym lutego, urodzinach i tobie. Więc, skojarzyłem fakty i jestem!- Uśmiechnął się promiennie.
   - I witasz mnie chmurą czarnego dymu, zapachem spalenizny i nieprzytomnym tobą. Milusio. Najlepsze urodziny świata!
   - Przepraszam.- Mruknął przekonująco.
   - Okej, okej, to nie jakaś opera mydlana.
   - Właśnie, dlaczego nazywamy opery mydlane mydlanymi, skoro nie ma w nich mydła w roli głównej?
   - Nie wiem.- Westchnęłam i już miałam go zganić za głupi temat, kiedy przypomniał mi się temat syren.- Ale lubię filozofować na bezsensowne tematy.
   - Yhym.- Emil stracił zainteresowanie i zaczął bawić się frędzlami obruska.- Jak myślisz, jak to będzie wyglądać?- Wyszeptał.
   - Na początek oczywiście krótka i bezsensowna przemowa. Następnie pewnie jakieś zadanie w parach. Potem może jeszcze współzawodnictwo. I tyle na dziś.- Wzruszyłam ramionami
   - Bez sensu.- Stwierdził chłopak.
   - Dość często powtarzamy dziś to słowo- zauważyłam.
   Nie odpowiedział. Atmosfera stała się ciężka. I kiedy już myślałam, że wyjdę...
   - Bez sensu jest nasz bezsensowny świat z ludźmi nie mającymi sensu, których wypowiedzi i tak będą bezsensu. I bez sensu jest to, że gdy wejdę na kotlet kropka eu wyskocząmi gumiaki.*
   Chwilowa cisza, po niej wybuch śmiechu.
   - Kotlet eu?- Wykrztusiłam.- Gumiaki?- Kolejny napad śmiechu.
   - A kotlet pl to obrazki- ryknął przez łzy.
   - Powoli Emilko, bo się zapowietrzysz!- Wysapałam.
   - Chyba to się już stało- jego policzki się nadęły z zabawnym geście.
   - I my się tak śmiejemy przed pójściem na pewną śmierć- podsunowałam, chichocząc jeszcze pod nosem.
   - Wygramy to.- Oświadczył nastolatek.- Jesteś wnuczką Śmierci, ja Kioskiem.
   - Nie byłabym taka pewna. Wiesiek spod mostu jest naprawdę dobry w te klocki- przypomniałam mu.
   - Może jeszcze mała rozgrzewka przed konkursem?- Zaproponował.
   - Nie ma sensu. Leć się lepiej przygotować. Włóż swoje majtki w kotlety, najlepszą sukieneczkę i te sprawy. Byleby było ci wygodnie i żebyś prezentował się w miarę dumnie.- Skwitowałam.
   - Najlepiej poszedłbym tak jak jestem. No, może bez koszulki.- Wyszczerzył się. Jakby próbował mnie tym speszyć, phi!
   -Jak tam wolisz. Do zobaczenia za godzinę pod biurem babci.- Wstałam od stołu i wyszłam, zostawiając chłopaka samego, z trwogą, że znów przyjdzie mu do głowy przygotować kotlety.
          Wyciągłam z szafy czysty, szary t-shirt, ulubione spodnie i czarne, sznurowane trampki. Do tego sportowa grafitowa bluza. Za pasek włożyłam parę noży i sztyletów, włosy upięłam w kok.
   Byłam gotowa. Chyba.
   Udałam się więc pod gabinet babci.
   Jak to mówią, co będzie, to będzie.
   Ale i tak zamierzam wygrać.
          - Witam wszystkich- rozległ się kobiecy głos z mikrofonu- i każdego z osobna- głowa starszej kobiety goniła po uczestnikach w tę i z powrotem- na kolejnym Wielkim Konkursie na Śmierć. Niezmiernie się cieszę, że zgłosiło się aż pięćdziesięciu jeden zawodników, aby dostąpić tego wspaniałego stanowiska. Jak każdy wie, nasza historia zaczyna się...
   Niska i pulchniutka kobieta o siwych włosach, w brązowym kaszmirowym sweterku i spódnicy w kratę zaczęła opowiadać o historii Salidie ze swojej mównicy przed fontanną w centrum naszego kraju.
   Uczestnicy ustawieni byli w grupach, przeważnie po dwie pary w każdej. Może z wyjątkiem mnie i Emi'ego, bo my staliśmy sami na uboczu. Wodziłam wzrokiem po przeciwnikach, znudzona przemową Halinki, przewodniczki w tym beznadziejnym konkursie. Mój wzrok jako pierwszy napotkał wysoką blondynkę w niebieskiej sukience po kolana. Wyglądała na delikatną panienkę, która boi się byle plamki na swojej kiecce. Obok niej stał mężczyzna, ubrany cały na czarno, także blondyn. Silny i bezwzględny, tak go oceniłam.
   Spojrzałam ukradkiem na Emila. Jak mówił już, przyszedł w samych spodniach i butach, tenisówkach. Dla niego nie ma wstydu. Widziałam, jak cała część żeńska zgromadzenia patrzy na niego z pożądaniem i zachwytem, wliczając Halinę i, o zgrozo, moją babcię. A chłopak reagował na to tylko promiennym uśmieszkiem, co wcale jego wielbicielek nie zbywało.
   Mi oczywiścieto nie przeszkadzało. Bo... Czemu niby miało mi przeszkadzać? Aczkolwiek poczułam leciutkie ukłucie zazdrości.
   Posłałam nastolatkowi kuksańca, a on, jakby wytrącony z transu, zapytał nieobecnym głosem:
   - Co?
   - Hela strasznie przynudza, co nie?- Szepnęłam.
   - Mam ochotę rzucić w nią kotletem- przyznał.
   - Najlepiej po terminie. Albo spalonym na węgiel, jak ten twój dzisiejszy.- Zachichotaliśmy, a najbliższa para spojrzała na nas z wyrzutem. Dziewczyna miała włosy czerwone jak truskawka, do tego ubrany czarny kombinezon. Chłopak miał na sobie to samo, ale jego włosy były bardziej... rude. Właściwie to trzy czwarte zgromadzonych było rudych.
   - ... Osiemdziesiątych ósmy wygraliśmy tą walkę. Ale to nie koniec naszych problemów, bo z południa zaatakowali...- Przewodniczka przynudzała dalej. Szacując, będzietak gadała jeszcze przez pięć minut.
   - Widzisz tu kogoś, kto nam grozi?- Zapytał Emi.
   - Tak jak mówiłam, Wiesiek spod mostu- wskazałam na starszego mężczyznę opierającego się o głaz, bez połowy zębów i z butelką w dłoni, w kapeluszu kowboja i łachmanach żebraka.- Ognistowłosi- wskazałam ma rudego i jego towarzyszkę, cichaczy.- Teletubisie- tu pokazałam na parę z wykwintnymi fryzurami, podobnymi do bajkowych stworzonek.- I oczywiście Pomarańczki- ostatnimi zagrażającymi nambyli ludzie opaleni na pomarańczowo.
   - Będzie ciężko- westchnął chłopak.
   - Damy sobie radę- pocieszyłam go.- W końcu Śmierć do kiosku piechotą chodzi- próbowałam obrócić to w żart, ale chyba odrobinkę nie wyszło, bo Emil uśmiechnął się krzywo.
   - Któryś tam z kolei Wielki Konkurs na Śmierć uważam za otwarty!- Halinka zawołała, radośnie wymachując rękoma.- A teraz powodzenia życzę!
   Co? A zasady? Wytłumaczenie? Przedstawienie planu?
   W jednej chwili wyczułam pod stopami pustkę, a potem była już tylko ciemność i krzyki.

* So true. Spróbujcie sami ^^
___________________________
Jest! Napisałam! Musieliście czekać dość długo, ale myślę, że się podoba ;)
Niedługo już pierwszy dzień WKnŚ, na który spalacie swoje kotlety już od dawna ^^
Palcie dalej, przydaaadzą się :3
Co do tych stron: jak najbardziej prawdziwe. Wyniki nudy na informatyce.
To jeszcze z ogłoszeń parafialnych. Nowy rozdział na Rozdzielonej.
Ah, i jeszcze CZYTASZ ~ KOMENTUJESZ
Dziękuję.
Ahoj ♥
  
  

niedziela, 23 marca 2014

▪19

          Wyszłam z biura, zamykając go starannie na klucz, z zamiarem spaceru po budynku, ewentualnie treningu. Na drzwiach zauważyłam małą, żółtą (chyba znienawidzę ten kolor) karteczkę. Na niej widniał dopisek: "Jutro, dwunasta, Bill and Joe Corporation- WKnŚ".
   Westchnęłam. Odpowiedniejszy będzie więc trening. Tyle że z Emilką.
   Włócząc nogami dotarłam do drzwi pokoju chłopaka i zapukałam do nich raz, ale mocno.
   Drzwi otworzył mi nastolatek o zmartwionej twarzy, cały roztrzęsiony.
   - Widziałaś Julka?- zapytał na powitanie.
   - A co niby miał by mnie interesować twój głupi wąż?- wzruszyłam ramionami. Ale po chwili uświadomiłam sobie, co tu się dzieje.- Chyba ci nie uciekł, prawda?- zapytałam przerażona.
   - No właśnie...-Przejechał nerwowo palcami po włosach.
   Warknęłam i szybkim krokiem ruszyłam do kuchni. Ally powinna pomóc.
   Otworzyłam gwałtownie drzwi i pierwsze co ujrzałam, to Sally obżerająca się żelkami. Czyli to co zawsze. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu węża.
   - Sal?- zapytałam pingwina drżącym głosem. Czułam oddech Emila na karku.
   - Yhym?- mruknęła z buzią wypchaną przekąskami.
   - Gdzie, do diabła jest Ally?!
   - Uciekła z Julesem w stronę zachodzącego słońca. Kazała pozdrowić- powiedziało zwierzątko ze stoickim spokojem.
   - Co?- wyszeptał cicho Emi.
   - Ah, no i Juls kazał ci przekazać: "Wypchaj się Emi. Starsi i tak cię nie wypuszczą, a ja nie będę spędzał czasu z tymi durniami".- Dodała Sally.
   - Zabije gnidę- syknęłam.
   - I tak go nie lubiłem.- Powiedział Emil w tym samym momencie.
   Popatrzyłam na niego krzywo, ale uśmiechnęłam się. W sumie to Al była mi tylko potrzebna do spraw zawodowych. A jeśli jej już nie ma, to zawsze będzie o jednego zwierzaka upitego colą mniej.
- Okej. Sally, my idziemy potrenować.- Rzuciłam znaczące spojrzenie w stronę chłopaka.- Tylko proszę cię, nie objedz się znowu żelkami.- Poprosiłam ją.
   Wyszłam z kuchni za Emilem, po czym ruszyliśmy w stronę sali treningowej, w ciszy. Nastolatek szedł zamyślony, wpatrzony w swoje stopy (dość duże stopy. Brakuje mu tylko białego owłosienia i proszę, Wielka stopa gotowa!), z rękami w kieszeniach. Ja za to szłam dumnie, z głową uniesioną, myśląc o jutrzejszym dniu.
   Jakie czekają nas zadania? Pierwszego dnia odbywa się prezentacja, ale nie siebie, ale swoich umiejętności. Dopiero drugi etap to prezentacja siebie (czytaj: przebieranie się w marne kiecki i mówienie czegoś w stylu "Moim marzeniem jest pokój na świecie, bla bla bla").
   Sala jak zwykle była pusta. Ponoć ćwiczą w niej strażnicy, ale przychodzę tu codziennie i jeszcze żadnego tu nie zauważyłam.
   Porwałam jeden z noży na stoliku przy wejściu i rzuciłam nim w Emila. Jeśli zginie, to przez przypadek.
   - Orientuj się!- krzyknęłam, a chłopak uniknął morderczej broni, która wbiła się w sam środek tarczy na ścianie za nim.
   - Niezłego masz cela.- Mruknął.- Aczkolwiek wyglądało mi to na próbę zabójstwa.- Uśmiechnął się.
   - Jaka próba zabójstwa!- powiedziałam z sarkazmem.- Po prostu noże cię lubią!- Rzuciłam do niego kolejny nóż, który uchwycił w locie.
   Gwizdnęłam z podziwem.
   - No, nieźle kotleciku, nieźle. Ale teraz weź się do prawdziwej roboty. Zaczniemy od rozgrzewki- uśmiechnęłam się i rzuciłam w jego stronę tradycyjny kij do walki. Sama także się w niego uzbroiłam.- Gotowi... Do startu...
   Poczułam, jak ktoś podcina mi nogi i upadam na ziemię. Spojrzałam na szczerzącego się sprawcę.
   - Nie było jeszcze startu- burknęłam, podnosząc się z ziemi.
   - Nie mówiłaś, kiedy zaczynamy.- Wykonał obrót kijem, uderzając się w policzek przy okazji. Upuścił broń, masując obolałe miejsce.
   Oczywiście wykorzystałam to i podcięłam mu nogi, nie będąc dłużną. Przygwoździłam go jeszcze do ziemi, wbijając lekko patyk w jego klatkę piersiową i spojrzałam na niego z miną triumfatora.
   - Hej!- Oburzył się.
   - Nie mówiłeś, kiedy zaczynamy- zacytowałam go z uśmiechem.
   - Ale tak pomyślałem.- Burknął pod nosem, wstając. No, druga moja babcia! Jeszcze mu tylko obcasów i sztucznej szczęki brakuje (chociaż... to da się zrobić...).
   - Więc, zaczynamy na start- podkreśliłam.- Gotowi... Do startu... Start!- Dźgnęłam go w żebra, na co on jednocześnie podciął mi nogi. Zgrabnie uniknęłam upadku, podskakując, jakby kij był skakanką. Zaczęliśmy mierzyć się patykami, raz za czas uderzając się lekko.
W pewnym momencie chłopak uniknął mojego ciosu, wykonując spektakularną gwiazdę.
   - Emilko, spokojnie, bo ci się sukienka podwinie i wszyscy zobaczą twoje majteczki w kotlety!- Powiedziałam, blokując kolejny cios.
   - Nie noszę sukienek!- Syknął, atakując mnie.
Zablokowałam go i powaliłam na ziemię, uśmiechając się z wyższością.
   - Ale nie zaprzeczasz, że nosisz takie majtki.
   - A ty niby skąd to wiesz?- Czułam, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada, bo miałam na niej swoją nogę na znak zwycięstwa,
   - Powinieneś posprzątać pod łóżkiem.- Zdjęłam z niego stopę.
   Z niezadowoleniem wypisanym na twarzy chłopak wstał z podłogi.
   - Co teraz?- Zapytał bez wyrazu.
   - Teraz... Teraz to chyba porzucamy sobie nożami.-Uśmiechnęłam się.
          Trening zajął nam dość dużo czasu, ale Emil nauczył się dobrze rzucać nożami, walczyć kijem i unikać ciosy nie zdradzając swoich pięknych majtek w kotlety.
   W drodze powrotnej do pokoi zerknęliśmy jeszcze na listę uczestników w jutrzejszym konkursie.
   - O Panie.- Jęknęłam, na widok ilości chętnych.
   - Pięćdziesięciu? Więcej ich matka nie miała?- Zdziwił się nastolatek.
   - Wiesz, że nie będzie łatwo?- szepnęłam.
   - Od początku to wiedziałem.
   - Teraz idź zrobić porządek pod łóżkiem, bo następnym razem pozbawię cię twojej ulubionej bielizny.- Uśmiechnęłam się słodko.
   Chłopak odszedł, burcząc coś pod nosem, a ja stałam tak jeszcze na korytarzu, analizując przeciwników.
   Alison Jenkins. Cyklop, dobrze walczy mieczem. Ma młodszego brata i ma bzika na jego punkcie.
   Donovan Ray. Gościu z ADHD i nerwicą. Praktycznie nie ma żadnych zalet.
   Julia Genove. Ta od karmy dla psów. Uciekła z psychiatryka.
   Wiesiek spod mostu. Nie trzeba tłumaczyć. Z nim będzie najtrudniej.
   Konkurencja nie jest łatwa, ale i tak to wygram.
   Wiem to.

   -Panie doktorze, wszystko kojarzy mi się z kotletami. Czy ty normalne?- spojrzałam na mojego psychologa.
   Leżałam właśnie na wygodnym łóżku w gabiniecie mojego prywatnego psychologa.
   -Nie. Ale to i tak bez sensu, więc tak.- Emil spojrzał na mnie spod okularów babci, ubrany jedynie w biały szlafrok, który i tak był na niego za duży i spodnie. Włosy miał przylizane, co wyglądało kosmicznie.
   - Jakieś leki?- zapytałan, udając przerażenie.
   - Kwarantanna z Emilem Kioskiem i więcej kotletów.- Zaśmiał się złowieszczo.
   - Hej!- Uderzyłam go z łokcia, na co on tylko głośniej się zaśmiał.
   - Nie igraj ze mną, bo będę musiał założyć ci kaftan bezpieczeństwa! W kotlety!- Podkreślił.
   - A ja tobie założę kaftan z kotleta!- Odgryzłam się.
   - Ty gnido!- Rzucił się na mnie, aż mu się okulary z nosa zsunęły, chichocząc non stop.
   Szamotaliśmy się po podłodze, szarpiąc i plątając nawzajem w przydługi szlafrok Emi'ego. Kiedy wreszcie zwyciężyłam, porwałam markera z biurka (jak on tu trafił?) i niczym wisienkę na torcie, dorysowałam chłopakowi wąsy. I kotlety na szlafroku.
   - Nie! Nie rób mi tego!- Wrzeszczał, śmiejąc się jak opętany.- Zapowietrzę się! Albo dostanę kapitulacji serca!
   - Chyba palpitacji.
   - U mnie to raczej kapitulacji!- Szamotał się nadal. Muszę mu tak robić częściej.
   - Brakuje mi tu jeszcze Kitty. Ale wujek Lucek przyjeżdża jutro, także się z nią zapoznasz.
   - Z jakiej okazji przyjeżdża?- Zaciekawił się nastolatek.
   - Nic ważnego.- Powiedziałam zbyt szybko, zdradzając kłamstwo.
   - Yhym, jasne. A teraz mnie rozwiąż!- Rozkazał.
   Zaśmiałam się w odpowiedzi.
   - Jesteś na kwarantannie, tak?- Spojrzałam pod łóżko.- O, popatrz co znalazłam!- Wygrzebałam spod niego świeżego, hermetycznie zapakowanego kotleta.- Otwórz buzię!- Na mojej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech.
   - Nie! Nieee!- Wrzeszczał, ułatwiając mi robotę. Wepchałam mu kotleta do buzi.
   - Pogryź ładnie.- Poprosiłam.
   Pokręcił głową, a ja w odpowiedzi wetknęłam mu kotleta głębiej. Zaczął się krztusić, więc wyjęłam jedzenie z ust i ulitowałam się nad nim.
   Usiadłam na łóżku, pozwalając Emilowi na wyswobodzenie się z sideł Kotletozaurusa.
   - No, to może wreszcie mi powiesz o swoim życiu? Hm? Emilko?
   - Jeśli tylko powiesz mi, dlaczego mnie nie lubisz.
   Zastanowiłam się.
   - Mam uraz do imion na "e". Ze względu na Eryka, który mnie zabił w trzecim żywocie.- Wzruszyłam ramionami.
   - A jak brzmi twoje pełne imię?- Spytał, patrząc na mnie z uśmiechem.
   - Lucy Agnieszka Emi...- chciałam powiedzieć "Emilia".       Parsknęłam śmiechem.
   - Dobra, do męskich imion na "e"- poprawiłam się.- A teraz opowiedz mi o sobie.- Ubrałam okulary babci i usiadłam niczym psycholog, z notatnikiem w ręku zamiast teczki.
   Chłopak westchnął
   - Urodziłem się w rodzinie Kiosków, ale nie zagrzałem tam długo miejsca. Już jako półroczna dzidzia przeniesiono mnie do wuja o nazwisku Frosty. Była to normalna ludzka rodzina. Zapewne dlatego rodzice mnie tam wysłali. Żebym miał normalne życie.
   Wujek zbytnio mnie nie lubił. Kiedy urodziła mu się córka, Marysia, moja przybrana siostra, coś zaczęło mu odbijać i po latach wylądował w psychiatryku. Jako że jego żona zmarła zaraz przed tym, wysłał mnie i Mary do najbliższego rzekomego Domu Dziecka, czyli Zabójców.
   Tam także nie przyjęto mnie ciepło. Traktowano jako popychadło i durnia, izolowano od siostry, poddawano torturom. Chciałem się stamdąd wydostać, ale dobrze wiedziałem, że Zabójcy mają na mnie oko. Poznałem tam Mike'a, mojego kuzyna, którego szczerze nienawidzę. Wiesz, że on je kanapki z keczupem? To straszne.
   A potem obmyśliłem genialny plan napadu na was, ale nasz szefuncio nie pozwolił mi na jego zrealizowanie. Działałem na własną rękę, a resztę historii już znasz- dokończył.
   W moim zeszycie widniał już idealny szkic Emila.
   - Yhym, bardzo ciekawe- mruknęłam, dokańczając tło wokół niego.
   - Co tam rysujesz?- Momentalnie chłopak pojawił się obok mnie i wyrwał mi notes z ręki, a ja odruchowo uderzyłam w niego stopą.
   Znowu.
   - Aua!- Jęknął, wypuszczając przedmiot z dłoni.- Jesteś psychopatką! Zawsze musisz mnie bić!
   - Przepraszam!- Miało wyjść ze skruchą, ale zachichotałam i straciłam powagę.
   Schowałam zeszycik do kieszeni, w bezpieczne miejsce, po czym wyjęłam z niej batonika. Odwinęłam papierek i skosztowałam pysznej, czekoladowej rozkoszy.
   - Ciosami karate będziesz mogła popisać się jutro.- Burknął Emi, masując sobie policzek.- Poza tym, mogłabyś raz za czas zdjąć obcasy.
   Spojrzałam na swoje stopy, na które nałożone były czarne obcasy.
   Ja w takim czymś trenowałam?
   - Nic nie poradzę na to, że moje stopy uważają, że jesteś pociągający.
   Nie, ja to na serio powiedziałam? Głupia ja.
   Co gorsza, Emil strasznie się zaczerwienił. O Panie, Panie, Panie, po co ja to mówiłam?
   - Myję się mydłem z Palmolive.- Ratował sytuację.
   - Muszę je kupić- powiedziałam niczym zombie.
   Zapanowała cisza.
   Jutro przyjeżdża wujek Lucyfer i cała rodzina, zobaczyć jak poradzę sobie ma WKnŚ. I nie tylko dlatego...
   - Emilko, włóż jutro jakąś ładną sukienkę. Przyjeżdża moja, hm, rodzina. A pojutrze będzie prezentacja Śmierci, czyli kolejna kiecka do kolekcji.
   - Moja, hm, rodzina?- Zacytował mnie.- To znaczy kto?
   - Wiesz, nikt ważny. Wujek Lucek, wujek Belzebub, Michał Anioł, Piotrek, Krzysiek, no, i Kapturek. Chyba tyle, chociaż pewnie wszyscy się nie zjadą. Ah, i ciocia Kunegunda.
   - A-haa- jęknął.
   - Nie martw się, na pewno polubią kogoś, kto lubi kotlety. Oh, zapomniałam, ty ich nie lubisz. Jaka szkoda!- Powiedziałam z udawanym żalem.
   - Powinniśmy iść spać, skoro jutro konkurs.
   - Po raz pierwszy chyba się z tobą... Chociaż nie, nie zgadzam się. Ty już idź spać. Kotletowych snów.- Zamknęłam za sobą drzwi i zgasiłam światło.
   - Hej! Jeszcze się nie umyłem!- Usłyszałam krzyk.
   - Problem!- Odpowiedziałam, wracając do biura.
   Sally oczywiście już spała, z żelkami upchniętymi pod łóżkiem.
   Wzięłam szybki prysznic, ubrałam piżamkę i wpełzłam do cieplutkiego łóżeczka z moim notatniczkiem.
   Otworzyłam go na wizerunku uśmiechniętego Emila. Dlaczego go narysowałam? Miał wyjść kotlet.
   A może to ma jakieś przesłanie?
_____
No i jest kolejny ^^
No to standardowo, nadal zapraszam na Rozdzieloną, gdzie wkrótce pojawi się nowy rozdział.
Dziękuję też Abigail za wspaniałą rozmowę na gg (nieważne jaki był jej temat, i tak schodziło na kotlety ♥) i za wspaniały pomysł z majtkami w kotlety ♥♥♥
Jakby ktoś był zarażony Kotletiozą i chciał pogadać u psychologa Kotletowego Króliczka, zapraszam: Króliczek, 50250294 *gadu gadu*.
Dziękuję za 4000 wyświetleń, jesteście świetni :)
Ahoj :3
  

czwartek, 20 marca 2014

▪18

          Stanąłem jak wryty.
Spodziewałbym się każdego, ale nie jego.
Każdy, tylko nie o n .
Lucy odepchnęła go gwałtownie od siebie i odwróciła się do mnie. Jej twarz była wykrzywiona przez gniew, a z jej nosa prawie buchała para.
- Teraz porozmawiaj sobie ze swoim kochasiem!- Ryknęła, odpychając także mnie i wyszła, trzaskając drzwiami tak, że wszystko zagruchotało.
Popatrzyłem zdezorientowany na chłopaka, który wzruszył tylko ramionami.

***

          Czy ja nigdy nie będę normalna?
Oparłam plecy o drzwi do sali treningowej i zatopiłam twarz w dłoniach.
Przypomniałam sobie bieg wydarzeń ostatnich minut.
   Ćwiczyłam rzut nożem do tarczy, kiedy drzwi otworzyły się z impetem. Odłożyłam nóż i ruszyłam w stronę wyjścia, sądząc, że to Emil. Nagle ktoś przygwoździł mnie do ściany na końcu pomieszczenia i zaczął dusić.
Spojrzałam na twarz wroga.
To był Mike.
- Hej! Miło, że wpadłeś.- Mruknęłam z sarkazmem przez ściśnięte gardło.
- Kim jesteś?- Syknął, dusząc mnie coraz bardziej.
Więc to tak wygląda sytuacja po pierwszej randce z Zielonym! Dzięki babciu! Właśnie za to cię kocham!
- Lucy. Lucy Logax. Twoja znajoma!
- Nie jesteś człowiekiem- szepnął mi ze złowieszczym uśmiechem na ustach.
- A niby dlaczego śmiesz tak twierdzić?- Prychnęłam.
- Wiesz, jeśli dziewczyna ucieka na pytanie o wierze w istoty paranormalne, to albo nią jest, albo ma z nią coś wspólnego.
- Albo po prostu spieszy się na autobus?- Zasugerowałam.
- Ale nie reaguje na to tak nerwowo jak ty.
A co, miałam cię obrzygać tęczą? Proszę bardzo, mogę ci to wynagrodzić, daj mi tylko lizaka babci!
- Miałam do załatwienia jedną sprawę.- Burknęłam. Jeśli "jedną sprawą" można było nazwać wymiotowanie i rozweselanie dzieci sztuczną tęczą.
- Wampir?- Podetknął mi pod nos czosnek, a ja niefortunnie kichnęłam w tym momencie.- Wilkołak!- Rzucił we mnie łyżeczką, najprawdopodobniej srebrną.
- A ty co, jakiś łowca wampirów?
- Duch?- Dotknął niepewnie mojego policzka, ale rozczarował się, spostrzegając, że jest materialny.- Zombie!- Zamachał mi słoikiem z czymś różowym w środku.- Cip, cip, świeży móżdżek dla ciebie!
- Weź przestań!- Odepchnęłam go od siebie, a on przycisnął słoik z jedzeniem dla zombiaków.
- Jeśli powiesz mi kim jesteś, zostawię cię w spokoju.- Burknął, chowając ten durny słoik do plecaka na ziemi.
   Zaufać mu? Mam zaufać facetowi, który przed chwilą na mnie napadł? Westchnęłam głęboko.
- Będziesz musiał mi przyrzec, że nic mi nie zrobisz. Na swoją własną krew, a jeśli choć trochę znasz się na swojej branży, wiesz co to oznacza.- Powiedziałam powoli i wyraźnie.
- Okej, okej.- Rozciął sobie palec scyzorykiem z kieszeni, to samo złożył z moim i przyłożył je do siebie.- No, to kim jesteś?- Zapytał po skończonej ceremonii.
- Lucy Logax, kandydatka na Śmierć, której jest wnuczką.- Wyciągnęłam do niego rękę w geście przywitania. On otworzył szeroko oczy, jakby tej odpowiedzi się nie spodziewał. Ciekawe jak w ogóle się tu dostał.
Mike powalił mnie na ziemię z uśmiechem (nie, nie swoim uśmiechem, tak pięknego uzębienia nie ma), wyciągając z kieszeni nóż.
- Hej, chłopczyku, mi się zdaje czy o czymś zapomniałeś?- Zapytałam, patrząc na niego podejrzliwie.
- Ach tak.- Wyciągnął telefon z drugiej kieszeni i wybrał numer. Po chwili dodał, do telefonu:- Halo? Mamo, będę później. Mam jedną sprawę do załatwienia.- Rozłączył się, schował przedmiot z powrotem i ponownie na mnie spojrzał.- Wcześniej tym nożem robiłem kanapkę z keczupem.- Uśmiechnął się zdradliwie.
- Nie!- Zawołałam zrozpaczona.- Czy ty jesteś normalny? Kanapka z keczupem?- Popatrzyłam na niego jak na kosmitę.
- Co kraj to obyczaj.- Wzruszył ramionami.
- Czekaj, skoro już masz mnie zabić i te sprawy- ciągnęłam.- To mam parę życzeń. Po pierwsze, nie zabijaj mnie na podłodze. Sprzątaczka jest na urlopie od tygodnia. Po drugie, opowiedz mi, dlaczego mi to robisz. Mam chyba prawo, tak?- Uśmiechnęłam się słodko i nie czekając na jego pozwolenie, odepchnęłam go i wstałam, a następnie oparłam o ścianę, krzyżując ręce na piersi.
Chłopak nadal niepewnie na mnie zerkał.
- Nie bój się, nie ucieknę. Boję się gościa, który je kanapkę z keczupem.- Mruknęłam.
- Okej.- Przytaknął.- Więc, jestem zabójcą śmierci...
- Jak tu trafiłeś?- Spytałam, przerywając mu.
- No wylazłem na górę po schodach, w naszej bazie. Pomyliłem drzwi i zamiast do toalety...- Zarumienił się lekko.
- Ciekawe.- Powiedziałam bez wyrazu.- A skąd wiedziałeś o naszym kraju, że tak się wyrażę?
- Przeczytałem w kiosku.
- Emil.- Syknęłam z pogardą, mając na myśli nazwisko chłopaka i metaforę.
- Nie, naprawdę przeczytałem w kiosku. Ostatnio chyba miałaś ochotę na lizaki.
To zmienia postać rzeczy.
- Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? Wszyscy żołnierze są na miejscach, tak?
- Yhm.- Burknął.
- Okej.- Skłamał, keczupowy gościu nędzny.- Więc, czyń swoją powinność.
Michał niepewnie do mnie podszedł i przytulił. Tak to przynajmniej wyglądało, bo nóż wbił mi się w miejsce serca.
          Drzwi otworzyły się z impetem, a ja zobaczyłam w nich Emila.
Niech to. A miałam go unikać.
Tak jakby byłam już martwa i do tego przekłuta, więc odepchnęłam od siebie Mike'a i ze złością (zabawnie musiałam wyglądać), rzuciłam do przybysza:
- Teraz porozmawiaj sobie ze swoim kochasiem!
I wylądowałam pod drzwiami, jak żul pod mostem, jak kolędnicy na święta, jak uczeń przed klasą.
Drzwi, wszędzie drzwi.
Przyłożyłam do nich ucho i zaczęłam nasłuchiwać.
-... Robię? Gościu, jak ty się tu znalazłeś?! To forteca wroga!- Darł się Mike.
- Odezwał się szlachetny, który skoczył w ogień, żeby ratować swojego kuzyna!- Odpowiedział Emil, nie będąc gorszym.
Hej. To oni są kuzynami?
- I tak nie byłeś nam na nic potrzebny. Chodziło tylko o rozgłos.
- Możecie więc mnie wypuścić!
- Ciebie: tak. Mary: nie. Ona, w przeciwieństwie do ciebie czegoś się uczy!
- Znam Marysię i wiem, że nie zrobi czegoś takiego- odparł spokojnie Emi.
- Bez swojego ukochanego braciszka stała się bezradna, a jej jedyną pomocą został kuzyn.- Widziałam ten jego szyderczy uśmieszek.
- Nie powiesz tego Starszym?- Zmienił temat Kiosk.
- Jesteś nędznym robakiem, Kiosku. Nie warto.
- Mógłbyś za to dostać awans.
- Ale nie chcę.
- Zastanawiam się, czy ny cię nie zabić.- Wyznał Emil.
Michał zaśmiał się.
- Już to widzę.- Powiedział z sarkazmem.- Spadaj na drzewo do swojej Lucy. Jesteście siebie warci.
O. Nie. Ja. Warta. Emila.
Niemożliwe.
Wpadłam do sali i powaliłam chłopaka na ziemię.
- Odszczekaj to, kundlu!- Syknęłam.
- Fajnie, że wpadłaś.- Oznajmił z uśmiechem.- Hau hau.- Dodał bez entuzjazmu. Ukradkiem zobaczyłam, jak jego kuzyn się uśmiecha.
-Ty nie jesteś lepszy!- Warknęłam do niego, ale uśmiech nadal widniał na kego ryjku.
- Zamierzasz mnie teraz zabić?- Zapytał Mike.- Jesteś jakaś niezniszczalna, tak?
- Tak. Zamierzam cię zabić. Ale ten tu- wskazałam ruchem głowy na Emi'ego- mi nie pozwoli. Więc po prostu zostawię cię u mojego wujaszka. Do diabła z tobą.
Oskarżony zaśmiał się głośno.
- Od początku naszej znajomości byłaś zabawna.
- Jej wujek to Lucyfer.- Wyszeptał Emil.
Nastolatkowi zrzedła mina. Uśmiechnęłam się. Rzuciłam komunikator do mojego towarzysza.
- Naciśnij duży, czarny guzik i wypowiedz rozkaz "Kod 033, sala treningowa".
Chłopak wykonał rozkaz, po chwili więc pojawili się strażnicy, którzy zabrali śmiejącego się niczym psychopata Michała do piekła.
Ruszyłam za nimi. Miałam przecież unikać Emila. Chciałam tego. Prawda?

          Dotknęłam zimnego metalu i usłyszałam za sobą dźwięk kroków. Zrozumiałam, co się święci i czym prędzej weszłam do biura, zamykając drzwi na klucz.
- Lucy...- Powiedział Emil błagalnym tonem.- O co ci chodzi? Zrobiłem coś nie tak?
Oparłam się o drzwi. Nie odpowiem mu. Nie zrobię tego.
- Wiem, że wczoraj cię wyprosiłem i tak dalej... Ale... Na filmach brzmiało to lepiej.- Westchnął głęboko, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Przepraszam.- Usłyszałam szept.- A teraz wpuścisz mnie? Czuję się tu jak ostatni dureń.
Miałaś go unikać, unikaj go, nie chcesz go zabić. To podpowiadał mi rozum.
Resztki zaś mojego serca mówiły mi, że kotlety są kochane.
Wybór był prosty.
Zamek zazgrzytał w drzwiach, a ja stanęłam w nich jak zmizernowana ostatnia sierota.
- Hej.- Szepnęłam.
Chłopak uśmiechnął się promiennie.
- Jednak mnie wpuściłaś.- Rzekł uradowany.
- A co miałam zrobić?- Wzruszyłam ramionami.
Łóżko było pościelone, ale wciąż rozłożone. Moje królewny się obudziły, a teraz jęczały wspólnie z powodu bólu głowy.
- Lucy...- Powiedziała boleśnie Ally.
- Nie moja sprawa.- Rozłożyłam ręce.- Upiłyście się colą, macie teraz za swoje.
- Ale...- Jęknęła Sal.
- Mam żelki.- Mruknął Emil.
- Gdzie?!- Ożywiła się natychmiastowo Sally, a cały ból zniknął z jej twarzy.
Zachichotał.
- Nic im nie jest.- Oznajmił.- Lekki kac.
Idealne określenia, tak.
- Sally, żelki znajdziesz w kuchni.- Poinformowałam ją.- Dziś była nowa dostawa. Al, ty też idź po czekoladę. I poćwiczcie trochę, rozruszajcie się. Chce mieć węża i pingwina, nie dwa pączki!- Poganiałam je, otwierając przed nimi drzwi.
Kiedy zniknęły, wyjęłam z szafy popcorn. Otworzyłam go i poczęstowałam Emila. On usiadł po turecku pod ścianą, ja przed łóżkiem. Ciszę przerywało tylko chrupanie.
- Co ci się dzisiaj stało?- Zapytał chłopak, wyciągając swój notatniczek.
Westchnęłam. Mam mu powiedzieć? Chyba ostatecznie tak będzie najlepiej.
- Miałam sen. Dość realistyczny. Że cię zabiłam.- Wyszeptałam.
- Co takiego zrobiłem?- Uśmiechnął się.
- Powiedziałeś, że mnie kochasz.- Powiedziałam ledwo słyszalnym głosem.
Zapadła cisza.
Zaprzecz temu, zaprzecz, zaprzecz!
- Dlaczego był realistyczny?
- Bo w śnie miałam na dłoniach to.- Pokazałam mu śnieżynki na dłoniach.
- I tylko dlatego mnie unikałaś?
- Ja... Nie chcę cię zabijać.- Powiedziałam.- To znaczy, do czasu, kiedy jesteśmy wspólnikami.- Poprawiłam się.
Nastolatek przeczesał dłońmi swoje włosy.
- Jak konkretnie mnie zabiłaś?- Zaciekawił się.
- No więc, przytuliłam cię...-Zabrzmiało to głupio w moim wydaniu.-... a potem kolce ze śnieżynek przeszyły cię na wylot.
- Ciekawa opcja.- Stwierdził.- Nie pomyślałaś o tym, żeby ograniczać przytulanie, od zera obowiązującego teraz, do zera? I noszenia czegoś w rodzaju rękawiczek?- Uniósł brew.
- Emil, to tak nie działa. Ja jestem niebezpieczna.
- Działajmy wobec mojego planu, jeśli mnie zabijesz, będzie to z mojej woli.- Oświadczył, wrzucając do ust popcorn.
- Miałeś mi opowiedzieć o swoim życiu.
- A ty o swojej drugiej śmierci.- Mruknął.
- Zacznij.
- Dwa miesiące temu wuj wysłał mnie do zabójców z moją przyszywaną siostrą. I do niczego się tam nie nadaje. To tak w skrócie. Teraz ty.- Uśmiechnął się.
- Rodzina wysłała mnie na wojnę, na której zginęłam- powiedziałam. Nie wspominałam więcej, mając po ostatniej takiej akcji bolesne doznania.
- A trzecia?- Zaciekawił się tak bardzo, że aż odłożył jedzenie na bok.- Będziesz miała to już za sobą.
Nie chciałam zagłębiać się w to wspomnienie, bo było najbardziej bolesne. Porwał mnie jego wir.

          - I że cię nie opuszczę aż do śmierci.- Zachichotałam na koniec.- Kocham cię.- Wtuliłam się w pierś mojego chłopaka, Eryka.
- Ja ciebie też.- Wyszeptał mi do ucha.
Znajdowaliśmy się na pięknym molo nad morzem, a słońce właśnie zachodziło. Byliśmy jedyną parą na plaży.
- Czasem myślę sobie, co przychodzi po śmierci.- Szepnął Eryk.- Czy po śmierci łączymy się z ukochaną osobą.
Oczywiście wszystko to wiedziałam, ale nie mogłam mu tego powiedzieć. Nie teraz.
- Faktycznie ciekawe.- Stwierdziłam.- Myślę jednak, że po śmierci te osoby raczej nie chcą się już znać. Bo wiesz, w przysiędze jest "i nie opuszczę cię aż do śmierci".
- Tak...- Chłopak się zamyślił.
- Wydaje mi się, że na ciebie nie zasługuję.- Powiedziałam szeptem.- A że wszystko jest tylko snem.
- Jestem prawdziwy.- Położył moją dłoń na swoim policzku i uśmiechnął się czule.
W jego ramionach czułam się bezpiecznie, był jedyną osobą, której jeszcze mogłam zaufać. Spojrzałam w jego oczy. Czarne oczy, które nagle posmutniały.
- Co się stało?- Zapytałam z troską.
Wyjął coś z kieszeni kurtki.
- I że nie opuszczę cię aż do śmierci.- Wyszeptał nieobecny i wbił mi broń w serce.
Jedyna rzecz, która mi została, odeszła.
Miłość jest do bani.

   Otworzyłam gwałtownie oczy, spodziewając się przed sobą zatroskanego Emila, który jednak siedział spokojnie z boku.
- Wiedziałem, że wrócisz. To jak?- Zapytał, łapiąc śnieżynki z sufitu. Zły nawyk.
- Zabiła mnie miłość.
Zamarł.
- Miłość?- Zdziwił się.
- Zabił mnie mój chłopak. Ze słowami "i nie opuszczę cię aż do śmierci".- Uśmiechnęłam się smutno.
- Romantycznie.- Stwierdził.
- Jasne. Tyle, że potem już nie pokochałam nikogo innego.
- Co zrobiłaś?
- Dobrowolnie zgodziłam się na zamrożenie mojego serca. Jeden raz miłość mnie zraniła, drugi raz tego nie zrobi.
- To stąd są te...?- Wskazał na latający wszędzie śnieg.
- Tak, to był skutek uboczny, z którego jestem zadowolona.
- Miałaś bardzo ciekawe życia.
- Określiłabym je bardziej jako "bolesne".
- Przez to, że ktoś ci coś zrobił, odrzucałaś go?
- Hej, ci ludzie mnie zabili?- Tłumaczyłam się.
- Tak, ale...
- Emil, dla mnie nie ma już czegoś takiego jak przyjaźń, rodzina czy miłość. Wiem, że mogę liczyć tylko na siebie.
- A Ally? Sally? Twoja babcia?
- Oni mnie przygarnęli. Poza tym, oni też dużo nie wiedzą.
- A ja?
- Powinieneś już iść.- Potarłam skronie, zaczęła mnie od tego wszystkiego boleć głowa.- Ostatecznie w ogóle nie ćwiczyłeś.
Chłopak wyszedł bez słowa. Zostawił na podłodze tylko swój notatnik. Podniosłam go, z postanowieniem oddania go zaraz wieczorem. Przypadkowo otwarłam go na jednej z zagiętych stron. Widniał na nidj mój wizerunek, dodatkowo wykonany starannie i z precyzją.
Tylko Emil mnie zrozumiał.
Tylko Emil o mnie myśli.
Tylko Emil we mnie wierzy.
To nie zwiastuje nic dobrego...
______________
No i yeah, rozdział przed czasem, dość długi.  :)
Dziś na polskim przeczytałam, że ktoś uważa, że duszony okoń jest leoszy od kotleta.
Jestem zniesmaczona tym stwierdzeniem.
I oficjalnie mam już świra na kotlety, bo patrząc na tekst, jako pierwsze wyłowiłam słowo kotlet, a bo co!
Zapraszam jeszcze raz na Rozdzieloną.
I pozdrawiam, ahoj ♥
Zbulwersowany Króliczek.

środa, 19 marca 2014

Informacja dla ludu

Witaj, ludu mój!
Przybywam na swym lśniącym, tęczowym jednorożcu ze swoim morderczym kotletem w dłoni, aby oznajmić, iż nowy rozdział w drodze.
Pojawić się raczy mniej więcej za dwa/ trzy dni.
A tymczasem nasyście oczy tym oto nowym mym kotletem;
http://rozdzielona.blogspot.com/
Dziękuję ci ludu. Kocham Was <3
Króliś
* Naff, nie obrzucaj mnie już kotletami D:
Za każdym razem, jak czytam twój kometarz, czuję coś dziwnego XDDD
Abigail, pod karą braku kotletów zrobię wszystko, więc akapity będą (o ile coś mi tego nie skasuje). Czekam na rozdział na Twoim blogu, dodaj szybciutko <3

poniedziałek, 17 marca 2014

▪17

   Jules prychnął, usłyszawszy moje słowa.
- Zależy ci na niej? Na tym potworze bez serca, które prawie zabiło ciebie i twoją siostrę? Na Śmierci? Emil, nie takiego cię znałem.- Wąż wypełznął kieszeni, kierując się na mój kark, jego ulubione miejsce leżakowania.
- Nie dałeś mi dokończyć.- Powiedziałem przez zaciśnięte zęby.- Zależy mi na niej tylko ze względu na Mery. Poza tym, ludzie z ZŚ* docenią mój trud i może wreszcie nas wypuszczą.
- Nie masz co robić sobie zbędnych nadziei. Wiedzą, że jesteś Kioskiem, a co za tym idzie? Są sławni, bo mają potomka mordercy w szeregach. A uciec nie dasz rady.
- Lucy dała rady uciec.- Naburmuszyłem się.
- Lucy, Lucy, Lucy, cały czas gadasz o tej durnej Lucy! To Śmierć, rozumiesz?! Nie zmienisz tego, a ona nawet cię nie lubi!- Wydarł się na mnie.
- W takim razie dlaczego... Zresztą, nieważne.
- Ona jest w osiemdziesiętu procentach z lodu, co najmniej. Jakoś nie widziałem, żebyś ty też strzelał lodem.
- Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli- zacytowałem.
- Jesteś zabójcą śmierci i cytujesz coś takiego?
- Jakoś tak mi się nasunęło.- Mruknąłem, zdejmując węża z karku i kładąc go na łóżku. Sam także szykowałem się do snu, jutro zapewne dziewczyna coś wymyśli.
- "Jakoś tak mi się nasunęło"- przedrzeźnił mnie Julek.- Myśl, ostatnio używasz tego rzadziej niż zwykle!
- Coś ty dzisiaj taki nerwowy?- Wziąłem do ręki mój notatnik, aby nakreślić plan mojego pokoju.
- Jesteśmy przegrani. Nie wydostaniemy się stąd, a jeśli już, zatrzymają nas w ośrodku. Już nigdy nie będziemy wolni, rozumiesz to?
- Jest na to jakaś szansa.- Nerwowo kreśliłem kółka na rogu kartki.
- Jaka niby?- Wąż wpełznął pod łóżko.
- Wygrać konkurs na Śmierć- wyszeptałem, a ołówek w mojej dłoni trzasnął.

Czułem, jak ciepło rozpływa się po moim ciele, kiedy Jules ugryzł mnie w nogę. Syknąłem z bólu.
- Co ci się dzieje?!- Wrzasnąłem.
- Nie będziesz jakimś gościem bez serca, zabijającym tysiące ludzi!- Odpełzł na szafkę nocną.
- Nie zabija, doprowadza do...- Wymsknęło mi się. Uśmiechnąłem się pod nosem na wspomnienie naszych kłótni na ten temat.- Nieważne. Idź już spać.- Mruknąłem, otwierając ponownie swój notatnik. Zacząłem kreślić prostokąt, symbolizujący łóżko, zaraz przy ścianie. Przez moment stałem się senny przez jad, ale na szczęście nie było go dużo i oprzytomniałem po kolku sekundach.
Dlaczego wyprosiłem dziewczynę? To był jakiś mój odruch, którego potem nie mogłem cofnąć. Czułem, jakby miało się wtedy coś stać, albo jakbyśmy spędzili dziś za dużo czasu razem. Lubię ją, ale czuję do niej dystans, jakby ona sama go produkowała.
Dlaczego Julek tak się mnie czepia? Przecież chyba nie myśli... Parsknąłem śmiechem w myślach. Chyba nie myślą, że zakochałem się w Lucy! To chyba niewykonalne. Tak, przyjaźnimy się, przynajmniej tak myślę. Sądząc po tym, że rzucała we mnie poduszkami. Ale z drugiej strony... kopnęła mnie w twarz. Właśnie...
Podniosłem podręczne lusterko z szafki, leżące obok śpiącego już węża. Zobaczyłem swoje odbicie, a w nim...
Brak siniaka na twarzy.
Coś się ze mną dzieje. Dwa miesiące temu, zaraz po wstąpieniu do zabójców, pojawiło się białe oko. Potem Mery jakoś wydoroślała i stała się... buntownicza. Po co wuj wysłał nas do tego durnego ośrodka? Mógłbym zostać i przejąć rodzinny interes, ale nie, oczywiście wysłali mnie na pewną śmierć.
Wiem, że zabójcy szykują się do wojny z Salidie. Zaczęto gromadzić broń najwyższej technologi, pojazdy bojowe i inne pierdoły potrzebne do walki. Ogłoszono też nabór do armii, widziałem dużo ludzi zmierzających do sali testów.
Nie wiedziałem natomiast, czy powiedzieć o tym Lucy.
Muszę zdecydować w końcu, po której jestem stronie.
Po stronie zabójców, istniejących od dwustu siedemdziesiędziu pięciu lat, czy po stronie Śmierci, która nigdy nie przestanie istnieć, aczkolwiek kiedyś odwiedzi także mnie.
Na kartce papieru widniał już starannie naszkicowany plan, a ja nadal coś kreśliłem. Na sąsiedniej stronie powstawał portret śmiejącej się Lucy.
O Panie.
Jules miał rację, coś się ze mną dzieje. Odłożyłem ołówek oraz notes i poszedłem spać. Dziś spotkało mnie już wystarczająco dużo niespodzianek.

   Obudziło mnie głośne walenie w drzwi. Nawet człowiekowi nie dadzą normalnie pospać. Ospale wygramoliłem się z łóżka i podeszłem do drzwi niczym zombie po wypiciu mleka (widziałem kiedyś takiego i wyglądał właśnie tak jak ja teraz). Otworzyłem drzwi, zamknięte wczoraj na klucz i ujrzałem w nich nikogo innego jak roztrzęsioną Lucy w piżamie, o zmartwionym spojrzeniu. Popatrzyła na mnie wielkimi oczami, a ja przeczesałem sobie włosy, jak zawsze zresztą.
- Co ty tu robisz?- Zapytałem ochrypniętym głosem.
Przez chwilę dziewczyna wyglądała, jakby chciała mnie przytulić, choć było to niemożliwe, po czym oparła się o framugę. Widać było, że się uspokoiła, bo jej oddech stał się miarowy, a wyraz twarzy: obojętny.
- Powinieneś już być na nogach.
- Jest wpół do czwartej.- Mruknąłem i zamykałam już drzwi, żeby wrócić do łóżka, ale nastolatka mnie zatrzymała.
- Właśnie, za godzinę śniadanie. W kuchni już byłeś, więc trafisz tam bez problemu. A ja przyszłam sprawdzić, czy jesteś już na nogach, bo, jak to mówiłeś, u was to już o drugiej nad ranem śniadanie było zjedzone.- Odeszła, a ja jeszcze przez chwilę stałem w drzwiach, przetwarzając to, co przed chwilą się wydarzyło.
Zamknąłem drzwi, po czym podeszłem do malutkiego okienka, by je otworzyć i wpuścić do pokoju nieco tlenu. Pościeliłem łóżko i sprzątnąłem wczorajszy jeszcze bałagan, po czym wziąłem prysznic i ubrałem się w t- shirt i jakieś spodnie znalezione w szafie. Zostawiając Julka samego, wyszedłem, zamykając pomieszczenie na klucz i chowając go do kieszeni. Ruszyłem korytarzem, a następnie skręciłem do kuchni, gdzie czekały już przygotowane dwie kanapki.
Z serem.
Moje ciało przebiegły dreszcze. Nienawidziłem sera. Wytwór szatana. Co prawda odrobinę lepszy niż kotlety, ale zły. Zostawiłem je więc na blacie, nie ruszając ich nawet z miejsca i porwałem z wielkiego koszyka w rogu banana i butelkę soku jabłkowego.
Ciekawe, kto robił te kanapki. Zapewne Lucy, ona ma jakiś radar, wykrywający wszystkie moje znienawidzone rzeczy i strachy. Co teraz mam robić? Dziewczyna nie zdradziła mi szczegółów dnia dzisiejszego, nie licząc śniadania. A może da mi dziś dzień wolny...?
Może mógłbym wtedy odwiedzić Mery i powiedzieć jej, że jestem bezpieczny. Zostałem jej tylko ja, a ona sama była jeszcze taka malutka...
Nie. Nie pozwolą mi wyjść.
Gdziekolwiek jestem, jestem trzymany na smyczy i w klatce, jak jakiś pies.
Wspomniałem dobre czasy, kiedy jeszcze byłem wolny i nie miałem pojęcia o czymś takim jak Salidie czy Zabójcy. Chciałbym do tego wrócić, ale jeśli już podałem im pomocną dłoń, oni muszą wziąć całą moją rękę. A być może i całego mnie, nie zdziwiłbym się.
Skórka z banana zniknęła w koszu, a soku ubywało z butelki. Posiliłem się wystarczająco, aby udać się na trening i odrobinę poćwiczyć, zwłaszcza jeśli chcę wygrać konkurs. Zrobię to. Dla Marysi.

Z sali treningowej dobiegały już dźwięki walki. Zapewne żołnierze odbywają swoje poranne ćwiczenia, ale na pewno pozwolą mi zająć jeden z przytulnuch kącików z tarczami do rzucania nożami. Musiałem przyznać, że ludzie byli tutaj dla mnie mili, nie tak jak w ośrodku. Wzdrygnąłem się na samą myśl.
Im bliżej sali się znajdowałem, tym odgłosy stawały się głośniejsze, a po chwili mogłem wyróżnić z nich dwa głosy. Jeden z nich rozpoznałem od razu, drugi nie do końca. Zwiększyłem tempo marszu. Jeszcze tylko parę kroków i dowiem się, co ona tam robi.
Pchnąłem mocno wielkie drzwi, które otworzyły się ze zgrzytem.
I zobaczyłem Lucy obściskującą się z jakimś chłopakiem.

*czytam to jako: zet eś, czyli tutaj: ludzie z zet esiu
__________________
No, normalnie prędkość światła. Motywacja, oj, motywacja.
Tiaaa. Nie wiem, co o tym myślicie, czyli normalka.
Ah, i na życzenie: rozdział z perspektywy Sami Wiecie Kogo ^^
Cały czar chwili prysł, tak, szarpiecie sobie włosy z głowy, pytając: "Dlaczego on jednak nie kocha Lucy, nieeee!"
Tak. Już Was widzę. Jestem zua, okropna itp.
Nie no, dowiecie się tam paru spraw w następnych rozdziałach, a efekt końcowy być może was zadowoli. Zastanawiajcie się, co to za chłopak, mwahahah. Podpowiadam: to nie Emilka XD
Nie bijcie!
Pozdrowionka ♥♥♥

sobota, 15 marca 2014

▪16

   Wiem, że nie musiałam winić moich drzwi za Emila, ale one też kiedyś mi coś zrobiły (a dokładniej: przytrzasnęły palec). Ale z zawiasów nie wypadły.
Nie rozumiem moich pupili. Bo jak można tak długo spać?
Nawet ja po litrze mleka śpię krócej.
Runęłam na łóżko, zmęczona właściwie niczym.
Dlaczego temu chłopakaowi na mnie zależało?
Jeśli tak, dlaczego mnie wyprosił?
O co tu chodzi?
Czyżby on...
Zrobiło mi się niedobrze.
...Się we mnie zakochał?
Nie, nie, nie. To wykluczam od razu. Jest Kioskiem, Zabójcą Śmierci i tchórzem. W dodatku, wnioskując po szkicu Mike'a w jego notesiku, może być panem z miękkim łokciem, czyli gustować w mężczyznach.
Poza tym, kto mógłby mnie pokochać.
Znałam dobrze swoje wady i nie miałam nic przeciwko nim. Jestem jaka jestem, a jestem zła.
Wiedziałam, co się stanie, jeśli kogoś pokocham.
Nie licząc faktu, że to niemożliwe.
" Muszę stworzyć swoje własne życie".
" Zrozumiałem, że w życiu są też inne rzeczy niż uganianie się za duchami ".
" Zrobię wszystko, żeby ją chronić ".
Co to ma znaczyć?
" Ona cię chciała zabić! A przyjaźni się z tobą tylko dlatego, że chce wygrać ten durny konkurs!".
To prawda? Czy ja naprawdę tak robię?
Zawsze miałam starannie wyznaczone cele, plan w głowie, wszystko szło jak po maśle, bezproblemowo.
A teraz sama nie wiem co robię i, co gorsza, co chcę zrobić.
" Zależy mi na niej, okej?"
Te słowa cały czas dźwięczały mi w uszach.
Nie mogłam go pojąć. Po naszym instytucie kręciło się parę niebrzydkich panienek, a on nawet na nie uwagi nie zwrócił. Ale z drugiej strony... chciał mnie zabić.
Chciał, skarciłam się w myślach. Ty też.
Ale...
Nie. Koniec z tym na dziś. Poszłam jeszcze wykonać wieczorną toaletę i wróciłam do łóżka.
" Zależy mi na niej, okej?"
Zależy.
Zależy.
Zależy.

Obok mnie powietrze przeciął jeden z noży.
- Dobrze!- Pochwaliłam Emila, szczerzącego się wdzięcznie z drugiego końca sali.
Nóż trafił w sam środek tarczy, więc trening nie poszedł na marne.
- Teraz kukła!- Wskazałam na manekin po lewej. Oszczep przeszył ciało na wylot.
Gwizdnęłam z podziwu. Chłopak szybko się uczył.
- To co, koniec treningu?- Spytałam go, obracając w dłoniach ten sam sztylet, którym chciał mnie wczoraj zabić.
- Konkurs już jutro, musimy ćwiczyć.- Posłał w stronę tarczy kolejny nóż.
- Wiesz, zastanawiam się, czy to, co wczoraj słyszałam, to prawda. To całe "zależy mi na niej" i w ogóle.- Zaśmiałam się, ukradkiem spoglądając na Emila, najwyraźniej nieuradowanego moim żartem.
- Podsłuchiwałaś!- Wycelował we mnie palcem.
- Tak.- Wzruszyłam ramionami, bez poczucia winy.
- Uważasz, że to było zabawne?- Zapytał, ponownie raniąc lalkę.
- Trochę?
Przeniósł na mnie wzrok. Jego oczy były zmęczone i smutne.
- Lucy, ale ja mówiłem to na poważnie.
Sztylet wyślizgnął się z moich rąk. Zaniemówiłam.
- Lucy Logax...
- Skąd znasz moje nazwisko?
- Kocham cię- te dwa słowa wypowiedział ze spuszczoną głową, szepcząc, jakby się wstydził albo bał.
Wrosłam w ziemię, patrząc tak na niego, i patrząc.
Jego oczy robiły się coraz bardziej smutne i zmęczone, jego twarz pokryła się zmarszczkami zmartwienia.
Co mu odpowiedzieć?
- Wiem.
Spoliczkowałam się w myślach za tą odpowiedź.
"- Kocham cię. -Wiem".
To takie romantyczne.
Patrząc tak na Emila, zdałam sobie sprawę, że jestem na niego wściekła. Nie wiem czemu, ale...
Podbiegłam do niego i mocno go przytuliłam.
Usłyszałam, jak odetchnął z ulgą, a jego mięśnie się rozluźniły.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, myślałem...
Nie dokończył, bo z dużej śnieżynki z wewnętrznej strony mojej dłoni wyłonił się wielki lodowy kolec, przeszywający jego ciało na wylot.
Z piersi zaczęła wyciekać krew, plamiąc moje ręce.
Upuściłam ciało na podłogę i wybiegłam z sali.
Zabiłam Emila.

   Obudziłam się z krzykiem. Śnił mi się Emil. Nawet nie chodzi o to, że to on. Chodzi o to, że coś mi się śniło.
Jako istota niebędąca już istotą żywą, nie miałam snów.
Aż do teraz.
Nie wiedziałam dodatkowo jak potraktować ten sen, bo zabiłam w nim Emila.
Spojrzałam na moje dłonie i z przerażeniem spostrzegłam, że widnieją na nich dwie, duże śnieżynki. A jeśli to stało się naprawdę...?
Wygrzebałam się z łóżka i nie zważając na nic innego, zapukałam (a właściwie waliłam ręką w drzwi).
Otworzył mi zaspany nastolatek, przeczesujący swoje włosy.
- Co ty tu robisz?- Zapytał ochrypniętym głosem.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Żył. Czyli go nie zabiłam. To był tylko sen.
Zapragnęłam go przytulić. Rozłożyłam już ręce, ale przypomniałam sobie incydent z przytulasami w moim śnie i zamiast tego oparłam się o framugę.
- Powinieneś już być na nogach.- Wywiązałam się z sytuacji.
- Jest wpół do czwartej.- Mruknął i zamykał już drzwi, żeby wrócić do łóżka, ale zatrzymałam go.
- Właśnie, za godzinę śniadanie. W kuchni już byłeś, więc trafisz tam bez problemu. A ja przyszłam sprawdzić, czy jesteś już na nogach, bo jak to mówiłeś, u was to już o drugiej nad ranem śniadanie było zjedzone.- Odeszłam.
Sen nie był prawdą, przynajmniej do połowy, bo jak wytłumaczyć te płatki śniegu na dłoniach? Muszę opracować plan działania. Nie mogę przecież zabić mojego wspólnika. Zostaje więc jedna opcja, dzięki której bezpieczna będę i ja, i on.
Muszę go unikać.

W pokoju przebrałam się w mój codzienny strój, czyli bluzę z kapturem, podkoszulek oraz spodnie, wszystko w odcieniach szarości. Ruszyłam do kuchni zaraz potem, aby nie spotkać Emila, bo tego bym nie chciała. Z koszyka ze świeżymi produktami wyciągnęłam chleb, ser oraz szynkę, a z lodówki- masło. Sobie zrobiłam dwie kanapki, chłopakowi trzy. Nie biorąc talerza, spałaszowałam śniadanie, nucąc sobie pod nosem jedną z piosenek, które kiedyś przerabiałam. Padło na "Serową armię", jako że jadłam ser.
Był tylko refren, ale za to chwytliwy i niesamowicie ciekawy:
"Jesteś serem, białym Camemberem,
Nosisz dziury, więc walcz!
Jesteśplasterkiem, szalonym serkiem,
Twoja siła to smak!".
Melodia była idealna do ćwiczeń, tekst: nie za bardzo.
Porwałam jeszcze z koszyczka wodę w butelce i jabłko, po czym ruszyłam na trening.
Sama.
Modliłam się tylko, żeby Emil także nie wpadł na ten pomysł...
__________
Sobotni rozdzialik, dłuższy z okazji *famfary*
Światowego Dnia Kotleta!
> który był wczoraj <
Nie wiem, jak Wam się podoba: Emilki za dużo nie ma, bo... Lucy go przecież unika, halo?
No to czekam na opinie ;)
Ps. Następny rozdział powinien być lepszy: dzisiaj mam zamiar upić się dwoma szampanami dla dzieci ^_^

czwartek, 13 marca 2014

▪15

   Znowu wylądowałam przed drzwiami.
Jak jakiś skończony głupek.
Uniosłam rękę, aby zapukać, ale usłyszałam dźwięk kroków. Teraz albo nigdy.
- Kto tam?- Zapytał.
Odchrząknęłam.
- Lucy.
Kroki zbliżyły się do mnie, a drzwi otworzyły się.
- Hej?- Zapytałam z niepewnym uśmiechem na ustach.
- Tak. Cześć- Odparł ponuro, wracając na swoje stałe miejsce na łóżku. Wziął jedną z poduszek i obracał ją w dłoniach.
Podeszłam do stolika, aby otworzyć znajdujące się na nim czipsy. Nie będę go przepraszać. Ja nigdy nie przepraszam.
Poczułam coś miękkiego na plecach, aczkolwiek rzuconego z wielką siłą. Nawet nie obracając się, wiedziałam co to i kto to.
Pozostałam w niezmienionej pozycji, wkładając do ust jednego z czipsów.
Tym razem uderzyły mnie dwie poduszki.
Zrobiłam szybkie kalkulacje, z których wynikało, że pozostały mu jeszcze trzy sztuki amunicji.
Kolejny czips w ustach, kolejne dwie poduszki.
A kiedy nadszedł przełomowy moment, szybko schyliłam się i podniosłam jaśki. Jeden po drugim trafiały w Emila, który tylko głośno się roześmiał.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy zostałam bez broni.
Porzuciwszy czipsowych sojuszników, zanurkowałam pod stół, przeczekując kolejny atak.
Kiedy bombardowanie ustało, wyczołgałam się z kryjówki i dostałam poduszką prosto w twarz.
Chłopak zaśmiał się głośno, chowając pod kołdrą.
Miałam do wyboru albo nadal go atakować z dystansu, albo pozbawić go ochrony i zaatakować z bliska. Zaczęłam od tego pierwszego, zostawiając na koniec tylko jedną sztukę. Chichot nastolatka świadczył o tym, że nic sobie z tego nie robił, więc na palcach podeszłam do łóżka i ściągnęłam kołdrę na podłogę, jednocześnie zdzielając moim puchowym mieczem Emi'ego. Siła uderzenia była tak duża, że mój towarzysz jęknął, a ja zachwiałam się i upadłam na łóżko obok niego.
Chłopak znów przetarł bolące oko, jęcząc boleśnie.
- Zawsze musisz mi coś zrobić, tak?- Zapytał głosem pełnym wyrzutów, ale na jego twarzy gościł uśmiech.
- Sam zacząłeś.- Wzruszyłam ramionami.
- Może czipsów?- Wskazał na opakowanie leżące na podłodze.
W mojej głowie zrodził się szatański plan.
- Tak.- Uśmiechnęłam się, a on wstał, aby podejść po jedzenie.
Nie wiem, co mnie wtedy naszło. Skoczyłam na niego, uderzając go poduszką po głowie raz po raz.
Z początku chciał mnie zrzucić, ale w końcu mnie zignorował, śmiejąc się pod nosem. Dopiero kiedy schylił się po chrupki, przerzucił mnie przez ramię i przywitałam się z podłogą. Odszedł, głośno mlaszcząc przy jedzeniu, a ja podniosłam się bezszelestnie z dywanu i ponownie się na niego rzuciłam niczym lwica, powalając go na ziemię, tuż przed łóżkiem. Przeszłam po jego plecach, aby usiąść na łóżku, ale coś chwyciło mnie za kostkę. Wylądowałam obok Emila.
-Zasada numer jeden: jeśli upadam ja, ty upadasz razem ze mną- powiedział niczym mędrzec, wstając.
- Ale jeśli to ja cię powalam.- Podcięłam mu nogi, przez co zatoczył się do tyłu i znów wylądował na panelach.- To ty nie robisz tego samego mi.- Wstałam i od razu odeszłam poza pole zasięgu ręki nastolatka. Skoczyłam na łóżko, czując jak sprężyny pode mną się uginają, zaś on usiadł.
- To może teraz ty mi opowiesz o swoim życiu?- Porwałam parę czipsów od Emi'ego.
- To nic ciekawego- burknął.
- Tak, jesteś tylko potomkiem największego mordercy ostatnich pięciuset lat. A mówiłeś, że to ja zabijam ludzi.
- Ja nikogo nie zabiłem!- Oburzył się.
- Jeszcze.
- Znaczy, że mnie do tego zmusisz?- Popatrzył na mnie krzywo.
- Zrozumiesz, jakie jest życie i jacy są ludzie. Potem to tylko kwestia czasu: najpierw będą uzależnienia, sądząc po twoim charakterze, potem myśli samobójcze. Następnie uświadomisz sobie, że możesz ukoić swój ból zabijając innych. Wyrzuty sumienia sprawią, że zabijasz tylko w wyjątkowych sytuacjach. Więc, prędzej czy później, zabijesz kogoś. I tak chciałeś już poderżnąć mi gardło.
- Bo wtedy ty chciałaś zabić mnie!
- Bo wdarłeś się do mojego biura, potem dziabnąłeś mnie strzykawką, a jeszcze potem zaciągnąłeś do swojego domu.- Ostatnia rzecz zabrzmiała dziwnie.
- Nie ja cię ugryzłem, to był Julek.
- Tak masz na drugie?- Zapytałam drwiąco.
- Nie, to mój wąż.- Z kieszeni jego spodni wypełznął gad o połyskujących białych łuskach i czarnej lini na grzbiecie. Z jego paszczy wysunął się długi, rozdwojony język.
- Schowaj go, proszę- szepnęłam, wiedząc, że węże mają wrażliwy słuch.
- Boisz się?- Zachichotał, nawijając głowę zwierzęcia na swój palec.
- Sama mam węża!
- Czujesz respekt- skwitował.
- Ally może potem wyczuć jego zapach. Zacznie chojrakować i lepić się do mnie, prosząc o adres tego przystojniaczka.
- Bardzo ciekawa teoria.- Schował pupilka z powrotem do kieszeni, głaszcząc go delikatnie.
- Miałeś mi opowiedzieć o swoim życiu.
- Może kiedy indziej. Teraz... Nie powinnaś iść?- Popatrzył na mnie smutno.
- Nie.
- Sądzę, że jednak tak.- Hej, hej, hej, czy on mnie wyprasza?
- Ah. Okej.- Wyszłam z pokoju zamykając za sobą drzwi.
To ja przychodzę do niego się pogodzić, a gościu mnie wyprasza? Znów słyszę jakieś słowa, przykładam więc ucho do wejścia i nasłuchuję.
- Po co to zrobiłeś? Myślałem...- Ten głos był mi nieznany, ale zapewne należał do Julka.
- Zrobiłem to dla jej dobra- szepnął Emil.
- Ona cię chciała zabić! A przyjaźni się z tobą tylko dlatego, że chce wygrać ten durny konkurs!
- Zrobię wszystko, żeby ją chronić, okej?
- Ale dlaczego? Em, coś się z tobą stało. Coś z ł e g o.
- Jules! Zrozumiałem, że w życiu są też inne rzeczy niż uganianie się za duchami. Muszę stworzyć swoje własne życie.
- Ale z nią?
Nie chciałak słuchać dalej. Miałam już iść, ale przez przypadek usłyszałam jeszcze końcówkę rozmowy.
- Zależy mi na niej, okej?- Powiedział chłopak, a następnie dodał szeptem:- Zależy.
_____
Ja cza cza.
Wynagradzam poprzedni rozdział, który, szczerze mówiąc, nie za bardzo mi się podobał.
Mam nadzieję, że już lepiej ;)
KOMENTUJESZ= MOTYWUJESZ= NOWY, LEPSZY ROZDZIAŁ
Pozdrawiam i nmkbzW!
*Naff, tego postanie usunę (na 95 pro), możesz być spokojna XDDD
Poprzedni usunęłam przypadkowo, a chciałam dodać Emilkę ;)