sobota, 26 kwietnia 2014

▪26

        Ten dzień zapowiadał się cudownie.
   Nie zmrużyłam tej nocy oka, ale byłam wyspana, a nawet rozbudzona. Uśmiech cały czas gościł na mojej twarzy i za żadne skarby świata nie miał zamiaru odchodzić. Moje myśli zaprzątała tylko ta jedna, jedyna osoba. I Sally obmyślająca plan napadu na żelki.
   Wstałam z fotela o piątej nad ranem i rozprostowałam nogi, próbując nie upaść. Muszę poważnie rozważyć kwestię porannych treningów.
   Szybki prysznic, rozszesanie kołtunów włosów i zaplatanie ich w warkocza oraz ubranie w kolejną kieckę zajęło mi przeszło piętnaście minut. A wizyta tak wczesna nie była najlepszym pomysłem.
   Westchnęłam głęboko i spojrzałam jeszcze raz na szkic Emila. Jego oczy śmiały się przyjaźnie, włosy ułożone jak zwykle w nieładzie dodawały uroku, a usta wyginały się w nieśmiałym uśmiechu. Mimowolnie dotknęłam palcem obrazka i pomyślałam o nadchodzącym spotkaniu.
   Wzięłam na ręce drzemiącą jeszcze Emilkę i ułożyłam na kolanach, jak poprzedniego wieczoru. I tak, głaszcząc kotka, z głową w chmurach, zasnęłam.

          Ciężkie drzwi przedziału żołnierzy zamknęły się za mną, skrzypiąc. Tutaj chyba każde tak robią. Nie mogliby tego naoliwić?
   Długi, słabo oświetlony korytarz prowadził do celi 401, gdzie miał być o n .
   Stukot moich butów odbijał się od ścian i nadawał sytuacji dramatyzmu. Skręciłam w prawo i zajrzałam do pokoju przez okno wychodzące na zewnątrz.
    Emila tam nie było.

          Steve stał tuż obok i otulał mnie mocno rękoma.
   - Gdzie on jest?- wrzeszczałam, próbując wyrwać się z żelaznego uścisku. Warkocz rozleciał się już doszczętnie z powodu szamotaniny, a policzki były wilgotne od łez.
   A babulinka siedziała przy swoim przeklętym biureczku jakby nic się nie stało! Na jej twarzy nie widziałam nawet małego, najmniejszego cienia zawodu czy smutku. Pewnie chciała uśmiechnąć się triumfująco, ale nie chciała zginąć.
   - Tam, gdzie powinien być już dawno.- Oświadczyła ze stoickim spokojem, z głową dumnie uniesioną.
   Warknęłam cicho. Może by tak ugryźć Steve'a? Miałam imponujące kły, jak wampir.
   Staruszka wzięła do rąk mój szkic chłopaka, który skonfiskowała po schwytaniu i bezlitośnie przedarła go na pół. Z bezczelnym uśmiechem i iskrami zwycięstwa w oczach. Czułam się, jakby ten obrazek był moim sercem. Nagle rozdartym i opuszczonym.
   - To już chyba nie będzie potrzebne.- Wyrzuciła skrawki do kosza. Może jeszcze go podpalisz, hm?
   - Dlaczego mi to robisz?- syknęłam przez zaciśnięte zęby.
   - Nie powinnaś się zakochiwać. To nie przystoi Śmierci!- rzekła z oburzeniem.
   - A może już nie chcę być Śmiercią?- odparowałam.
   Kobieta chwyciła się za serce, niby urażona moimi słowami.
   - Jakie to przykre.- Stwierdza.- Ale teraz twój głos się nie liczy.
   - Liczy!
   Spojrzała na mnie z pogardą.
   - Jesteś tylko kolejnym, nędznym uczestnikiem w tym konkursie. Różnisz się od innych tylko tym, że oni zginą, a ty wygrasz, bo jesteś moją wnuczką!- Podniosła głos.
   - Nazywasz mnie swoją wnuczką. Tak naprawdę nią nie jestem- oznajmiłam twardo.
   - Prosisz się o wyrzucenie.- Uśmiechnęła się słodko.
   - Cała przyjemność po mojej stronie- odwzajemniłam gest.
   Babcia westchnęła.
   - Ten chłopak nie był ciebie wart.
   - Odezwała się ta, która umawia mnie na randkę z gościem jedzącym kanapki z keczupem!
   - To było coś w rodzaju planu. Wiedziałam, że się w nim nie zakochasz, bo nie miałaś serca- stwierdziła, wzruszając ramionami.
   - Jakiego planu?- Nic mi nie mówiła? Na chwilę przestałam się szamotać, a Steve wykorzystał to, aby wzmocnić uścisk.
   - Planu obrony przed Zabójcami, czyż nie?
   - Przecież nas nie zaatakowali.
   - Jeszcze.- Podkreśliła.
   - To nie zmienia faktu, że nie masz prawa decydować o moim życiu.
   - Teorytycznie jestem teraz twoją opiekunką prawną, nie wspomnę o przygarnięciu. Więc, tak jakby, mam prawo!
   - Chyba nie zauważyłaś, że osiemnastka stuknęła mi już dawno?
   - Liczy się dojrzałość psychiczna- odparowała.
   - Jestem dojrzała psychicznie!- obruszyłam się.
   - Jesteś kłębkiem nerwów, myśli i chwil. Nawet superglue by ci nie pomógł.
   - Ale Emil tak!
   Babunia westchnęła. Wróciłyśmy do punktu wyjścia, a jej chyba kończyły się argumenty.
   - Dzisiaj drugi etap.
   Przez chwilę patrzyłam na nią, nie wiedząc, o czym mówi. Ale potem zrozumiałam.
   - Nie idę- powiedziałam.
   - Kto powiedział, że pójdziesz tam dobrowolnie? Zaciągniemy cię tam.
   Steve popatrzył na staruszkę jak na psychopatę. W sumie słusznie.
   - Stałaś się miękka jak to mięso, które zawsze serwują w czwartki.- Czyli bardzo miękka.
   - Przesadzasz.
   - O, właśnie o tym mówię! Starasz się odciągnąć od siebie zarzuty, bo nie chcesz z nimi walczyć. Zrobił się z ciebie mielony.
   Rozszerzyłam oczy. Ona o kotletach?
   - Więc nie wychodzi ci to raczej na dobre.- Dokończyła.- Chyba trzeba będzie coś z tym zrobić.- Uśmiechnęła się złowieszczo, a ja czułam, jak Steve waha się nad swoją decyzją trzymania mnie w ryzach. W końcu gdyby mnie puścił... No właśnie. Tu mamy problem: nie mogę zamordować babci. Nie dość, że jest nieśmiertelna, to ostatecznie jest moją babką.
   - Co zamierzasz?- spytałam.
   - Sama się przekonasz.- Przejęła mnie od straźnika i zaciągnęła do pomieszczenia obok, w którym nigdy nie byłam. Ciemność zalewała pokój, a nasze kroki odbijały się echem od ścian. Nagle babcia zatrzymała mnie szarpnięciem. Posłusznie stanęłam w miejscu, wiedząc, że opór i tak nic nie da.
   Nawet nie usłyszałam brzdęku. Ani krzyku. Ani kroków.
   Po prostu poczułam, jak w moje plecy wbijają się dwa noże. A ja osunęłam się na zimną posadzkę i zanim straciłam przytomność, zobaczyłam jeszcze oślepiające, białe światło.
   Zrobiłam błąd. Poszłam w jego stronę.
                                                        ***
         Światło nieśmiało wdarło się przez okno i oślepiło mnie. Przewróciłem się na drugi bok, a raczej spróbowałem, bo coś blokowało moje ruchy. Gwałtownie otworzyłem oczy. Czerwony sufit ranił je, więc skierowałem wzrok na otoczenie. Znajdowałem się w kartonie. W czterdziestu procentach. Reszta ciała sterczała z pudełka.
   Co ja robiłem w nocy?
   Wspomnienia zaczęły uderzać do mojego mózgu niczym kolejne fale.
   Wczoraj widziałem Lucy i miałem się z nią dzisiaj spotkać. Dlaczego w takim razie jestem w kartonie?
   Właśnie.
   Błyskawicznie wygrazmoliłem się z luksusowego łóżka, w obawie, że mnie zamorduje (A Hanka Mostowiak jak umarła, hm?).
   Lucek leżał owinięty jak naleśnik w brązowy dywan. Żałowałem tego, co zrobiłem, ale...
   - Wstajemy Śpiąca Królewno!- Szarpnąłem nim, a jego ręka chwyciła mocno moją nogę. Czarne oczy zlustrowały pomieszczenie i na końcu skierowały się na mnie.
   - Dzień dobry?- zapytałem z niepewnym uśmiechem.
   - Dobry- mruknął i usiadł na posadzce.- Chlałem coś na noc?- zapytał.
   - Najprawdopodobniej nie. Ja też nic nie wiem.
   - Pamiętasz coś?- Lucyfer wstał i ze zmarszczonym czołem przechadzał się po pokoju.
   - Nie. Gdzie jesteśmy?
   - Na strychu, u mnie. Ale klucze miała Gertruda.
   - Ile zajmie nam powrót do Salidie?
   - Hm.- Zastanowił się Szatan i spojrzał na dziwny zegarek na lewym nadgarstku.- Windy zamknięte jakimś dziwnym trafem. Musielibyśmy cisnąć po schodach- westchnął.
   Spojrzałem na niego wyczekująco.
   - Po dziesięciu tysiącach ośmiuset siedemdziesięciu dwóch schodach- wyrzucił.
   - Jednak wolę windy-burknąłem.- Ale jak ja się teraz spotkam z Luc?
   - Wiesz, gdyby nie wydawało mi się to podejrzane, zostalibyśmy tu. Ale jednak coś mi tu śmierdzi...
   - W mojej celi nie było prysznica, to nie moja wina!- Zacząłem się wzbraniać, a Lucek uśmiechnął się słabo. Otworzył klapę w rogu pokoju i wskazał na nią ręką.
   - No to idziemy- westchnął.- Najpierw w dół, potem góra!

        - Daleeeko jeszcze?- jęknąłem, czołgając się po tych durnych schodach.
   - Dopiero osiem tysiaków- stwierdził Lucyfer, skacząc na kolejny stopień. On chyba nigdy się nie męczył.
   - Może krótka przerwa?- zaproponowałem.
   - Słuchaj, Emilko. Coś mi tutaj śmierdzi i czuję, że to coś związane jest z Lucy. Więc bierz tyłek w troki i jazda!- Po raz pierwszy wydarł się na mnie, ale widać było, że... po przyjacielsku.
   - Tak jest, panie kapitanie!- Zasalutowałem i ruszyłem dalej.

         Nigdzie. Ani w biurze, ani w moim pokoju, w sali treningowej, w mojej celi- Lucy nigdzie nie było.
   - Zgłodniałem.- Stwierdził Lucyfer.- Chodźmy na kotlety.
   Wzdrygnąłem się na myśl o tym wytworze Szatana (który właśnie będzie je jadł) i posłusznie podążyłem za przywódcą.
   Stała tam. Przy stoliku w roku. Opierała się o niego i popijała ze szklanki jakiś czarny płyn. Kawa.
   Popatrzyła na mnie wzrokiem obłąkańca. Jej suknia była obcięta do długości bluzki, a dżinsy potargane. Włosy, ułożone w nieładzie przywoływały na myśl nieprzespaną noc.
   Tak jak w tych wszystkich romantycznych filmach, podbiegłem do niej z radością i muzyką "Allelujah" w głowie.
   Jej oczy... Była w nich pustka.
   Przytuliłem ją delikatnie...
   ... a ona wbiła mi nóż w lewy bok.
________
Myślałam, że niepodołam. Że tego nie napiszę.
Aż wstyd, że tydzień nic nie wstawiałam.
Okropne, pierwszy raz doznałam coś takiego jak brak weny. A może był to brak czasu?
Więc, oddaję w Wasze ręce kolejny rozdział i głoszę: "nie bijcie!"
Nadal zapraszam [K L I K]
Możliwe, że wkrótce będę miała dla Was niespodziankę. Ale to zależy od Beaci ^^

EDIT: od 30 kwietnia do 3 maja mnie nie będzie, więc nie napiszę n i c
Ok, ok, nie zanudzam.
Może jeszcze tylko zapraszam na mojego wattpada; justbunny *teabunny było zajęte D:*
Ahoj ♡
* Abigail, zdrowiej ♥

Motywujący ziemniaczek dla Was  :3

sobota, 19 kwietnia 2014

Królik: Świąt nie będzie!

Witam Was ponownie, kochani z niespodzianką!
Otóż, z okazji Wielkanocy, święta Króliczka (i innych postaci drugoplanowych :P) mam dla Was dużo specjałów.
Na początku jeszcze chcę podziękować Abigail (tak, znowu) za wysłuchiwanie moich problemów w blogosferze i odpowiadanie na pytania zadane ot tak XD
 Więc, przygotujcie się! :D

Z grubej rury. Królik!
 Moje piękne, poświęcone już jajeczko. Przerobione na króliczka, a jak.
Robienie zdjęcia jajku; takie epickie c': 
* żadne jajko nie ucierpiało podczas robienia tegoż zdjęcia
Co to za święto bez szampana bezalkoholowego? :)
 Stare, ale jare- zdjęcie Króliczka.
Uczcijmy to!
+ mistrz drugiego planu; kochana Beacia <3

Zdjęć koniec, ale...
Obejrzyj koniecznie!
*zawiera przekleństwa + resor- taka sprężynka*
Sally po imprezie!
*bezczelna i kochaniutka panda!*
Nigdy nie mów pandzie "nie"

A teraz prawdziwa niespodzianka:
ROZDZIAŁ SPECJALNY! 
*wow*
*nie przestraszcie się proszę :D*
   Potknęłam się na jednym ze schodów, schodząc w dół. Na szczęście Emil mnie złapał. Spojrzałam w jego iskrzące się z radości oczy i uśmiech na twarzy.
   Wielka dziura, którą nasz przewodnik nazywał "Przejściem", była wielką, zapuszczoną i stęchłą norą.
   Nigdy więcej.
   Siedziałam właśnie z Sally i Emilem w pokoju. Ni stąd, ni zowąd, do środka wpadł śnieżnobiały królik w czarne łaty, w okularach i muszce na szyi.
   - Króliczek, pytań nie zadawajcie.- Przywitał się i zaciągnął tutaj. Po co, gdzie, jak- tego mieliśmy się dopiero dowiedzieć.
   Aktualnie zwierzę czekało już na dole, tupiąc nerwowo tylną łapą. Wpatrywał się w nas tymi swoimi czarnymi jak węgiel oczami i muszę przyznać: było to straszne. Jakby cię zżerał od środka.
   - Możemy łaskawie wiedzieć, gdzie nas prowadzisz?- zapytał zirytowany chłopak.
   - Na Wielkanoc- odparło stworzenie. Tupanie ustało.
   - Wielkanoc i zapędzasz nas w coś...- Wskazał ręką na pomieszczenie.- ... takiego?
   - Wielkanoc to taka impreza. U Lucyfera. Powinniście gościa znać, hm?- Przechylił głowę.- Są tam wszystkie słynne osobowości.
   - Dlaczego nie dostaliśmy zaproszeń? Albo nie poinformowano nas dzień przed imprezą?- spytałam, przemierzając kolejny stopień.
   - W tym cały urok.- Królik ruszył powoli dalej, a my zeskoczyliśmy z ostatniego schodka. Morderczą przeprawę przez Przejście mieliśmy za sobą.
   - Daleko jeszcze?- wyjąkałam.
   - Tak właściwie, to już jesteśmy.- Zwierzak otworzył z kopniaka ogromne drzwi, znajdujące się na końcu korytarza.
   Moim oczom ukazała się wielka, biała aleja. Po obydwóch jej stronach ustawione były grupki osób wszelkiego rodzaju. Najbliżej mnie znajdowała się...
   - Laura! Laura Collins!- piszczałam z zachwytu.- Nathiel!- Podbiegłam do wspomnianych bohaterów i ciepło je przytuliłam.
   - Góściu, przystojniaczek z ciebie!- Zachwycał się urodą Natha Emi. Jakby nie było, to byli nawet podobni- Lubisz kotlety?- To brzmiało jak podryw na kotleta: "Hej mała, może spalimy razem kotleta?".
   - Siema- mruknął chłopak, przybijając pionę skaczącemu królikowi (a może czwórkę? Króliki mają chyba cztery palce).
   - Witajcie!- przywitała nas ciepło dziewczyna. Jej towarzysz siedział naburmuszony, ale wnioskuję, że z natury nie jest za bardzo towarzyski.
   - Tak jakby ukradłam mu nóż.- Wyjaśniła nastolatka, szturchając go.- Nathiel, może byś się przywitał, hm?
   I wszystko jasne. Atmosfera zrobiła się luźniejsza, gdy znajomy zobaczył mnie. Nie wiem, jak to miała na niego wpłynąć, ale wyraźnie się rozweselił, nie wspominając o jego gadaninie.
   - A to co?- zapytał Emil, wskazując na coś za naszymi przyjaciółmi. Moje oczy zdążyły ująć, jak z bagażnika wyskakuje jakaś dziewczyna i wskakuje na piedestał obok. Jest ubrana jednolicie, wyciąga zza pleców domestos i unosi go do góry.
   Dopiero kiedy przyjrzałam się dłużej, dostrzegłam, że to imitacja Statui Wolności. Albo raczej Statui Domestosa.
   - Hmmm. Poznajcie Naff- odpowiedziała dumnie Laura.- Nasza menedżerka, mentorka i tak dalej.
   Dziewczyna puściła tylko do nas oczko i uśmiechnęła się, po czym wróciła do poprzedniej pozycji.
    - Idziemy dalej, nie mamy całego dnia!- ponaglał Króliczek i sam pokicał już do następnego stanowiska.
   - Tutaj mamy sporą gromadkę.- Zauważył Emi, spoglądając na nastolatków zgromadzonych wokół siedzącej na tronie dziewczynie o spiczastych uszach.
   - Elen. Elfik Elen.- Wstała i podała nam rękę. Wyglądała niczym królowa w długiej do kostek, białej sukni.
   - T a Elfik Elen?- zachwycił się chłopak.
   - Albo też Elfik JoWita, jak wolisz.- Uśmiechnęła się.
   - Hej, ten gość jest do mnie podobny! Czuję się jak w raju!- Piszczał Emil, przytulając się do oniemiałego Lucasa.
   - Mogę...- Spojrzał prosząco na królową.
   - Nie!- Zaprzeczyła.*
   Oderwałam przyjaciela od nowego sobowtóra i zaciągnęłam dalej, żegnając się z Elfikiem.
   Na dużym, okrągłym podeście siedziały dwie osoby, otoczone wokół ludźmi w wieku od dwunastu do osiemnastu lat. Jedni trzymali łuk, inni noże, a jeszcze inni; broń palną.
   Jednym z królującym był chłopak, księżniczką była dziewczyna, płacząca cicho.
   - Finn i Kelsey- oznajmił Króliczek i przystanął na chwilę, aby przegryźć marchewkę.
   - Dlaczego ona płacze?- szepnęłam cicho do zająca, gdy Emil poszedł zobaczyć, czy Finnick nie jest do niego przypadkiem podobny.
   - Straciła matkę w ostatnim rozdziale- wyjaśniło zwierzę bez większych emocji.
   Przez chwilę pocieszałam Kelsey, przytulając ją, następnie pogadałam chwilę z Finnem o najnowszym trójzębach. Naszym następnym przystankiem było stanowisko z szachami. Siedział przy nim Hasto, grający ze swoją własną śmiercią.
  - Nie nudzi mu się?- zdziwił się Emi.
   - Gra toczy się o jego życie. Chyba jednak mu się nie nudzi.
   - Szach mat- wyszeptał chłopak, a po chwili zniknął.
   - No, teraz może mówić, że wygrał życie.- Stwierdził mój towarzysz. Aleja kończyła się nieubłagnie, niestety.
   Do moich uszu dobiegł dźwięk dziwnych okrzyków, najprawdopodobniej bojowych; wypowiadane były z wielką siłą.
   - Ty mopsie! Pudlu! W maśle orzechowym!
   - Spite!- Uśmiechnęliśmy się obydwaj pod nosem i podbiegliśmy do walczących. Cyklop trzymał Daisy, ale na jego twarzy nie było ani grama strachu czy złości. Była radość.
   Nico siedział na ziemi, przyglądając się wszystkiemu. Kiedy nas zobaczył, wstał i przywitał się.
   - Może spróbujecie?- zaproponował, ale nie zdążył powiedzieć niczego więcej, bo Emil już go ściskał.
   - Mogłem wziąć aparat! Jesteśmy jak bliźniacy!- Szczebiotał głośno. Znów musiałam go odlepiać od niewinnego chłopaka. Spite posłała mi znaczący uśmiech i pomachała na pożegnanie, jednocześnie unikając ciosu potwora.
   Naszym ostatnim już chyba przystankiem było miejsce spotkania z Abigail i jej przyjaciółką.
   - Abby!- rzuciłam się jej w ramiona.- Neleh!- To samo zrobiłam drugiej dziewczynie.
   - Testamenty spisane?- zapytała z uśmiechem.
   Popatrzyłam na nią jak na kosmitkę.
   - To będzie największa biba roku!- Ucieszyła się druga.
   - A to kto?- zapytał Emi, wskazując na związanego i zakneblowanego gościa obok.
   - Dorren.- Odpowiedział nasz przewodnik.
   - Króliczek tak jakby odrobinę się na niego wkurzył- mruknęła Abigail.
   - Bił Abby i takie tam.- Dodała Neleh.
   - Draniowi jeszcze pokażę! Jak śmiał!- Oburzyło się zwierzę.
   - Chyba powinniśmy iść dalej...- odrzekłam, próbując uniknąć sprzeczki. Podziałało.
  Pod koniec spotkaliśmy jeszcze n a s z y c h fanów (o dziwo) i innych celebrytów.**
   Wujek już czekał, smutny i przygnębiony. Siedział na wielkiej sofie, z głową opartą o poduszkę.
   - Coś się stało?- zapytałam z troską w głosie. Królik wskoczył na kanapę i rozłożył się na niej, jakby był w domu.
   - Świąt nie będzie!- zaszlochał.- Wielkanoc odwołana!
   - Dlaczego?
   - Mamy tylko jednego królika, baranów i kur nie ma, jajka ugotował stażysta i wszystko na nic!- Rozłożył bezradnie ręce.
   - I co teraz?- Zastanawiał się Emil.
   - Mam pomysł!- odezwałam się.- Ty.- wskazałam na jakiegoś blondyna, przechadzającego się właśnie obok.- Przebierz się za kurczaka. Wiesz, skrzydła, dziób, te sprawy.
   Wujek patrzył na moje ambitne plany.
   - Barana już mamy.- Wskazałam na Emi'ego.- Obklej się wełną, powieś dzwonek na szyi i już.
   Przez dłuższy czas wydawałam podobne polecenia wszystkim sławnym osobom, zdziwiona swoją kreatywnością.
   - Wszystko gotowe!- oznajmiłam na koniec.- Ustawiamy się do zdjęcia, a potem robimy imprezę!
   Samowyzwalacz był już nastawiony, wszyscy ustawieni. Odwiedziła nas wtedy Sally.
   - Co wy robicie?- spytała, przekrzywiając głowę.
   - Urządzamy Wielkanoc!- oznajmiliśmy chórem.
   Pingwin przez chwilę się zastanawiał, po czym odrzekł:
   - Ale Wielkanoc jest jutro.
   Lampka błyskowa aparatu błysnęła, uchwycając nasze rozwścieczone twarze i śmiejącą się Sal.
   
*w opowieści Elfika Lucas potrafi zadawać ból bez bliższego kontaktu 
** przepraszam bardzo, wszystkich nie mogłam ująć :c
__________
Krótko, ale za to jak! Mam nadzieję, że;
- każdy wspomniany jest zadowolony
- każdy skumał zakończenie XD
Więc, tak oficjalnie;
Wesołych świąt, mokrego Dyngusa itp. Nie będę kopiować wierszy z internetu czy coś, u mnie w prezencie macie roz. specjalny!
 Tak bardzo optymistyczna wizja Wielkanocy dla Was :*

Zapraszam też na drugiego bloga (nie bijcie!)
 
Ahoj!
Jutro dużo roboty ;3

**rozdział nie miał na celu nikogo obrażać- powstał jedynie w celach rozrywkowych**
musiałam dodać, żeby nikt się nie czepiał :)

czwartek, 17 kwietnia 2014

▪25

          Zamknęłam babci drzwi przed nosem i usiadłam na łóżku. Tak, zachowałam się okropnie. Tak, to moja babcia. I szczerze? Zwisało mi to. Teraz nie obchodziło mnie już nic.
   Słyszałam, jak staruszka wzdycha.
   - Przyjdź za godzinę do sali. Goście chcieli uczcić twoje urodziny.
   "I tak ich to nie obchodzi. Niech idą do chałpy!", chciałam odpowiedzieć, ale ugryzłam się w język. Nie odezwę się już do nikogo.
   Ciężkie kroki oddaliły się coraz bardziej, a ja zatopiłam twarz w dłoniach.
   Świetnie. Emil żył (w pewny sensie, ale żył). Wiedziałam, gdzie jest. Gdzie tkwił problem? Nie wiedziałam, co tam będzie robił. Miałam nadzieję, że Lucek go nie wykończy.
   Wzięłam szybki prysznic, rozczesałam włosy i splotłam je w warkocz. Ubrałam jedną z sukienek (tą żółtą) kupionych przez Emila, wdychając jeszcze wyczuwalny zapach chłopaka.
   Byłam już gotowa, a pół godziny jeszcze do wykorzystania. Wzięłam Emilkę na kolana i zaczęłam ją głaskać, myśląc o moim towarzyszu.
   Babcia powiedziała, że się przeprowadza, nie że już się przeprowadził. Może uda mi się go jeszcze spotkać?
   Kładę kotka delikatnie na łóżku. Im szybciej wyjdę, tym więcej czasu z nim spędzę!
   Wybiegam wręcz z jego pokoju i udaję się do sali, gdzie powinien być chłopak. Tam przecież był wczoraj.
   Niestety zastaję rozradowanych gości, którzy natychmiast atakują mnie z głupiutkimi życzeniami urodzinowymi.
   Dużo szczęścia (taa, jasne), zdrowia i dobrze przeżytego życia (jakbym już nie umarła) i oczywiście spełnienia marzeń (które właśnie umarły).
   Oczywiście prezenty też typowe (nie żebym się skarżyła): co najmniej dwanaście noży różnego rodzaju, łuk, skafandry i bluzy z kapturem, pistolety i inne bzdety.
   Jedynie ciocia Gertruda dała mi piękną, czarną sukienkę z koronkowymi plecami.
   - Wiem, że jesteś w żałobie- szepnęła.- Ale on byłby z ciebie dumny.- Ucałowała mnie w policzek. Skinęłam głową w podziękowaniu, a ona odeszła ze łzami wzruszenia w oczach. Tylko ona mnie rozumiała, w spółce z Lucyferem.
   Po długich, długich męczarniach i jedzeniu przesłodzonego tortu, nareszcie wyswobodziłam się z objęć urodzinowego szaleństwa, które w sumie już minęło. Nie chciałam myśleć o tym dniu.
   Odnalazłam wujka przy wejściu na salę. Stał tak oparty o ścianę, z oczami utkwionymi w martwym punkcie na ścianie. Często tak miał. To były jego tak zwane przebłyski; wizje świata, rządów i takie tam szatańskie sprawy.
   - Wujku...- zaczynam. I cały mój plan milczenia szlag trafił!- Gdzie on...
   Spojrzał na mnie smutnymi oczami.
   - Tylko tyle mogłem dla niego zrobić- szepnął.- Chcieli go dać do Czyśćca. A stamtąd byś go już nie ocaliła, ani nawet nie odwiedzała.
   - Rozumiem cię. Jestem ci za to wdzięczna.- Znów się w niego wtuliłam. - Ale...
   - Chyba przenieśli go do jednego z pokojów dla żołnierzy. Wiesz, jak tam trafić?- spytał.
   - Dzięki!- Rzuciłam, dałam mu całusa w policzek i pobiegłam czym prędzej do sektoru armii.
   Nareszcie. Spotkam się z nim.
   Na usta przywołałam uśmiech, błąkający się tu od dawna.
   Chyba go kocham!

                                               ***

          Syknąłem z bólu, gdy strażnik przekłuł moje ramię strzykawką. Wymruczał coś cicho pod nosem, po czym klepnął mnie krzepiąco po ramieniu i wyszedł. Usłyszałem jeszcze tylko głos zamykanych drzwi.
   Nie miałem zielonego pojęcia, co tu się stało.
   Usiadłem na łóżku i oparty o ścianę, ze spojrzeniem utkwionym w sufit, myślałem o ostatnich dwudziestu czterech godzinach.
   Co pamiętam?
   Lucy. Ja i Lucy, w mieście Zielonych, jesteśmy na zakupach. Potem wracamy. Szukamy wind, ale nie ma ich. Potem Mary. Uciekła. Następnie Zabójcy. Walka z Billem. I nóż pędzący w moją stronę.
   Ostatnie wspomnienia to pochylająca się nade mną Lucy, niewyobrażalny ból w klatce piersiowej, prośby dziewczyny. I... Moje wyznanie.
   Ten moment pamiętałem doskonale. Po tym wszystkim film się urywa, a rozpoczyna tutaj.
   Zastanawiałem się, czy to wyznanie... Było szczere. Chyba miałem wtedy gorączkę i nie wiem, co mówiłem: prawdę czy kłamstwa.
   Ale tak.
   To chyba prawda.
   Uświadomiłem sobie, że to co czuję do Lucy trwa już dłużej. Że zrozumiałem to dopiero wtedy, krok przed śmiercią.
   Okej. Ale w takim razie gdzie jest Lucy?
   Gwałtownie opuściłem głowę i przez okno wychodzące na korytarz widzę ją.
   Była piękna. Nadzwyczaj piękna.
   Jej oczy błyszczały tak jak nigdy, a iskierki w nich były iskrami radości. Jej usta wyginały się w niepewnym uśmiechu, który wyglądał na jej twarzy tak niesamowicie... I sukienka. Sukienka, którą dostała ode mnie.
   Zlazłem z łóżka i podbiegłem do szyby, ciesząc się jak głupi. Obróciła się do jednego ze strażników i zapytała o coś. Ten stanowczo pokręcił głową i pokazał jej jakiś świstek, który przeczytała uważnie. Skierowała wzrok najpierw na mnie, potem na mężczyznę i zaczęła się po nim drzeć. I chociaż szyby były dźwiękoszczelne, słyszałem szmery rozmowy.
   Była taka piękna, kiedy się złościła.
   Strażnik oddalił się, rzucając coś jeszcze przez ramię, a ona odwróciła się i ze smutkiem przyłożyła dłoń do szyby, która od jej zimna zaczęła pokrywać się szronem.
   Odwzajemniłem gest. Słowa nie były nam potrzebne.
   Zawsze uważałem romantyczne filmy czy nawet powieści za jeden, wielki chłam. Zmieniłem zdanie, kiedy się zakochałem. I muszę powiedzieć, że to wspaniałe uczucie.
   Po długim czasie sterczenia przy tej szybie, oderwałem się od niej, by wziąć ze stolika obok łóżka kartkę i ołówek. Nakreśliłem na niej parę słów i wystawiłem do szyby. Dziewczyna najpierw popatrzyła na mnie jak na kretyna (kochanego kretyna...), po czym uniosła do góry brwi ze zdziwienia.
   Czytała te trzy słowa dłużej niż myślałem, więc spojrzałem na nią z wyrzutami, na co ona wzruszyła tylko ramionami. Pokazała na mnie palcem, udała, że pisze, po czym złożyła ręce w skrzydełka i pochylała głowę niczym kura oraz wskazała na jeden ze swoich paznokci.
   Że niby bazgrzę jak kura pazurem?
   Udałem obrażonego i narysowałem na kartce smutną buźkę. "Ja cierpię", dopisałem, tym razem staranniej.
   Lucy uśmiechnęła się pod nosem i wypowiedziała coś, co ja uznałem jako: "To masz problem".
   Może wróćmy do smętnej telepatii przez szkło?- napisałem.
   Nastolatka skinęła głową i znów pochylilyśmy się nad szybą i rozmyślaliśmy. Musiało to wyglądać komicznie.
   Ale jeśli mamy być kretynami, zrobimy to r a z e m .
         Dziewczyna nagle uniosła głowę, puknęła w dzielące nas okno i wyprostowała się. Po chwili do korytarza wkroczył jej wuj, a ja usiadłem na łóżku i przyglądałem się ich rozmowie.
   Rozmawiali ze sobą swobodnie, choć temat był trudny, co mogłem zauważyć po minach. Raz ktoś marszczył nos, innym razem ktoś pocierał skronie ze zmęczenia.
   Ostatecznie mężczyzna kiwnął głową, a Lucy napisała na szybie lodem płynącym ze swojego palca: "Jutro?".
   Pokiwałem radośnie głową i pomachałem do niej na pożegnanie, a ona w podskokach opuściła sektor.
   Lucyfer otwarł drzwi (mimo tego, że były zamknięte, ale nie to dziwiło mnie najbardziej). Nie zamykał ich. Zostawił otwarte na oścież.
   - Hmmm, hej.- Zacząłem rozmowę.
   - Siema.- Wystawił rękę do piątki, ja do "żółwika", co spowodowało tak zwanego "plaskuna".
   Obydwoje zachichotaliśmy pod nosem.
   - Emi...- Wyciągnąłem rękę.
   - Tak, wiem.- Przerwał mi i usiadł na krześle naprzeciwko, opierając łokcie na kolanach.- Lucy mi o tobie mówiła.- Uśmiechnął się.
   - Yyy...- Zatkało mnie.
   - Pewnie wiesz, po co tu przyszedłem.- Spojrzał na mnie. Jego oczy były niesamowicie czarne, a w środku gdzieś widziałem coś w stylu czerwonych błyskawic, które atakowały nas w mieście.
   - Tak, tak. Lucy jest twoją krewną i jeśli coś jej się stanie, wyślesz mnie do Piekła, gdzie będę się smażył i tym podobne.- Wyrecytowałem.
   Na jego twarzy pojawił się kpiący uśmiech.
   - Tą sprawę podzielę na dwie części.
   - Okej.- Zgodziłem się.
   - Po części chodzi o Lucy, tak.- Przyznał.- Pamiętasz, co się stało po akcji w mieście?
   - Ostatnie co pamiętam, to krzycząca Luc.
   - Ona często krzyczy- zaśmiał się. Fakt faktem.- Doprecyzuj.
   - Mówiła, żebym nie zamykał oczu.
   - A potem...?
   - A potem ciemność. Obudziłem się tutaj.
   - Więc reszty nie pamiętasz- mruknął, jakby do siebie.- Dobra chłopie, musimy zacząć od podstaw.
   - Na długo odleciałem?- Uśmiechnąłem się lekko.
   - Nie wiem, co żeś wdychał, ale tak.
   - To niech pan mówi- westchnąłem, opierając się o ścianę. Coś czułem, że to będzie długa historia.
   - Jestem Lucyfer. Nie widzę w nim żadnego "pan". Mam dopiero... miliardy lat i więcej, tak stary nie jestem!- Zaśmiał się głośno.
   - Okej, Lucku- poprawiłem się.
   - Wracając, zacznę gadać, bo do jutra się nie wyrobimy. Kiedy ty odleciałeś, a zrobiłeś to, bo...
   - Bill wbił mi nóż w serce.
   - Najprawdopodobniej zatruty nóż. Wtedy Lucy zabiła gostka...
   - Zabiła Billy'ego?- Otworzyłem szeroko oczy.
   - Tak. Potem przeniosła cię do Salidie, gdzie zaczęła wydawać rozkazy, jakby od tego zależało jej życie. Musiałem przy tobie zostać i wiesz, co ci powiem? Słodko wyglądasz, kiedy śpisz.- Uśmiechnął się pobłażliwie.- Lekarz przybył niedługo po twoim dotarciu. Babulinka- to słowo wypowiedział z pogardą. Być może po prostu kobiety nie lubił, albo się z nią pokłócił.- odprowadziła ją do swojego biura i podała tabletki nasenne ode mnie. Podkradła mi je. Dziewczyna nie wytrzymała i obudziła się dwie godziny przed wyznaczonym czasem. Weszła do sali, kiedy my właśnie mieliśmy cię sprzątnąć. Martwego ciebie.
   - Jestem duchem?- zapytałem.
   - I tak, i nie. Nawet ja tego nie do końca czaję. Lucy zobaczyła, że nie oddychasz, a jej babcia zaczęła jej truć jaki to ty nie byłeś. Coś czuję, że pozwolenia na małżeństwo szybko nie dostaniesz od niej- szepnął i zaśmiał się ciepło. Uśmiechnąłem się lekko. Nie zamierzałem się z dziewczyną żenić (przynajmniej na razie), ale żart był udany.- Ona bohatersko się na nią wydarła. Jestem z niej taki dumny.- Otarł niewidzialną łzę z kącika oczu.- A potem staruszka wyszła, bo jej kazałem. Luc rzuciła się do ciebie i zaczęła płakać...
   Zakrztusiłem się własną śliną.
   - Lucy... Płakała?- Wykaszlałem.
   - Tak.- Odpowiedział smutno.- A uwierz mi, że nie robiła tego od bardzo, bardzo dawna. Stąd wiem, że jesteś dla niej ważny. I dlatego ocaliłem twoją duszę na rozprawie sądowej...
   - Rozprawie...- Powtórzyłem.
   - I dlatego jesteś tu, a nie w Czyśćcu!- Zakończył.
   - To czemu mnie nie wypuścicie?- To robiło się podejrzane...
   Lucyfer westchnął głęboko i spojrzał na mnie ze współczuciem.
   - Nie chciałem ci tego mówić. Miała to zrobić Lucy. Ale zagroziła mi kotletami, więc sam rozumiesz. W końcu się ich boisz.
   Dziewczyna musiała mu co nieco o mnie opowiedzieć. Ale co to takiego, że nie chciała mi tego oświadczyć? Powrót morderczego ryżu?
   - Witaj w Piekle, bracie.- Oznajmił.
   Potrząsnąłem głową. Co?
   - W najbliższym czasie zostaniesz przeniesiony do Piekła, gdzie zostaniesz już najprawdopodobniej na zawsze.
   - Czemu?- Wydarłem się.- Bo jestem rudy?
   - Nie jesteś! Chyba...- Odpowiedział spokojnie Lucek.- Mogłeś wybrać albo w miarę spokojne życie w Piekle ze mną, albo odrabianie kar w Czyśccu.
   - Chyba jednak wolę to drugie!
   - Reklamacji i zwrotów nie przyjmujemy.- Pokręcił głową.- W Czyśćcu Lucy by cię nie odwiedziła już nigdy.
   Zamilkłem. O tym mi gościu nie wspomniał.
   - Zrobiłem to, bo obiecałem, że jej pomogę. Kiedy już wypłakała się w moje ramię po twojej śmierci, kazała zanieść się do twojego pokoju. Dałem jej wtedy kota, a wiesz, jak ona go nazwała?
   - Schabowy?- Zgadywałem.
   - Emilka. Ona nie chciała o tobie zapomnieć i nie mogła. Wiesz o tym, że jej serce...?
   - Ty też o tym wiesz?- Zdziwiłem się.
   - Rentgen w oczach.- Zachichotał, po czym przemówił już na poważnie.- Mówiła mi. Byłem jej osobistym pamiętnikiem, ale rzadko ją odwiedzałem.
   - Mi też o tym mówiła- wyszeptałem.
   - Myślę, że jej serce stopniało. Jeśli jest zdolna, aby cię pokochać...
   - Rozumiem.- Pokiwałem głową.- Czemu strażnik mi coś wstrzykiwał do żył?
   - Wstrzykiwał?- Zdziwił się Lucyfer.
   Czyżby coś było nie tak...?
   - O mój Panie, co to mogło być?- Złapałem się za serce i skuliłem z przerażenia. Czy moje serce właśnie mnie nie ukłuło? Mroczki przed oczami...
   - Na świętą Gertrudę...- zaklął Lucek.
   - Zaklinasz na świętych?- Wyjąkałem.
   - Wiesz, Piekło i Niebo się ze sobą dogadują.- Wzruszył ramionami.- To mogło być powietrze.
   - Powietrze może zabić?
   - Jeśli znajdzie się w żyłach, tak.
   - To chyba wracam do umarlaków...- szepnąłem.
   Lucyfer zaczął śmiać się jak opętany, spadając z krzesła i tarzając po podłodze.
   - Ja tu umieram!- Wrzasnąłem rozdzierająco.
   - Ty...nie... umierasz-wysapał w przerwach między atakami śmiechu.- Żarto... wałem...!
   Nagle od razu poczułem się lepiej.
   - To nie było śmieszne.- Stwierdziłem.
   Ale Szatan nadal chichotał. Przesiedziałem pięć minut z głową opartą na łokciach, czekając, aż się mężczyzna uspokoi. Kiedy ta błogosławiona chwila nastała, Lucek wstał i usiadł ponownie.
   - Wiesz co, Emil? Lubię cię.
   W mojej głowie wyświetliła się informacja; "Achievement unlocked*: Dostać komplement od diabła".
   - Dzięki.- Uśmiechnąłem się.
   - Nie ciesz się zbytnio. Zrobisz coś Lucy, to będzie po tobie!- Powiedział to z chichotem, ale brzmiał dziwnie poważnie.
   - To ty powiedziałeś Luc, że tu jestem?
   Skinął powoli głową.
   - Dlaczego nie pozwoliłeś jej wejść?
   - Nie chcę, żeby miała z tobą bliski kontakt po wstrzyknięciu Pandemonium do twoich żył. To taka substancja, która przygotowuje cię na wakacje w Piekle. Lepiej się opalisz i tym podobne- wyjaśnił spokojnym głosem.
   - A czy jutro będzie mogła... Chciałem z nią porozmawiać.
   - Nie jestem tak ślepy, żeby nie zauważyć, o co ci chodzi. Na pewno nie będziecie cały czas rozmawiać.- W jego oczach dostrzegłem iskierki rozbawienia.- Dlatego pozwalam ci na to.- Puścił do mnie oczko.
   - Musimy intensywnie ćwiczyć przed...
   - Tak, tak, rozumiem.- Przerwał mi.
   Zamilkłem. Do mojej głowy zawitała pewna myśl i nie wiedziałem, czy ją wykorzystać.
   - Jesteś tym Lucyferem, który zbuntował się przeciwko Bogu?- Palnąłem.
   Mężczyzna spojrzał na mnie krzywo i wykrzywił usta w grymasie.
   - Nie. Jestem jego wnukiem.- Odparł smutno.
   - Od razu urodziłeś się jako...
   - Tak.
   Już widzę te komentarze; "Jaki słodziutki diabełek, ojej!"
   Nagle poczułem, że z Luckiem się bardzo zbliżyliśmy. Jesteśmy nawet podobni.
   - Chciałbym mieć takiego wuja jak ty. Mój wysłał mnie do Zabójców.
   Po co ja mu to powiedziałem?
   - Jesteś Zabójcą, hm?- mruknął, drapiąc się po głowie.
   No to śmierć za trzy... dwa... jeden...
   - Byłem.- Poprawiłem go.
   - Jak tam jest?- Zainteresował się.- Mają tam dużo kotletów?
   - Do końca nie znam prawdy, bo traktowano mnie jako tanią propagandę: "Kiosk jest Zabójcą, zostań nim i ty!". A co do kotletów; tak, było ich tam mnóstwo.- Na samą myśl o nich przeszły mnie ciarki.
   - Dużo was tam jest?
   - Ciągle przybywa.
   - Zostawiłeś tam kogoś?- Spojrzał na mnie.- Matkę, ojca, dziewczynę?
   - Siostrę.- Odwróciłem wzrok.- Młodszą siostrę.
   - Jak miała na imię?- Zapytał Lucek po dłuższej chwili.
   - Mary.- Powstrzymywałem się od wejścia w stan melancholii.
   - Nie starałeś się jej uratować?- Drążył temat.
   - Jak tam Mike? Dobrze mu się wiedzie?- Nie wytrzymałem i zmieniłem temat.
   - Mike?- Brwi Szatana uniosły się do góry.
   - Gościu od kanapek z keczupem. Mój kuzyn?
   - Ach, ten kretyn, co podkrada keczup! Mogę to określić tak: żyje.- Uśmiechnął się.
   - A czy... mogę cię o coś spytać?
   - Lucy jest za młoda na małżeństwo! Chociaż nie. To ty jesteś na nie za młody!- Zarechotał.
   - Nie, nie o to...
   - Ja także się z nikim nie wiążę!- Dodał.
   - Lucy miała kiedyś chłopaka. Trzeci żywot.
   - Palant od "nie opuszczę cię aż do śmierci"?
   - Tak. Co dokładnie między nimi było?
   - Masz już pierwszy syndrom zakochania; obczajanie byłych. Na szczęście nie masz ich dużo.- Zachichotał.- Więc, kiedyś Luc po tych wszystkich zdradach przyjaciół i rodziny, postanowiła uciec z domu w trzecim żywocie. Przypadkowo spotkała młodego motocyklistę, który odwiózł ją w bezpieczne miejsce. Potem było poznawanie się, pierwsze pocałunki, bla bla, takie żygam tęczą. Pewnego razu, w rocznicę ich związku czy jakoś tak, udali się na plażę, a on...
   - Tak, resztę znam. Lucy naprawdę wszystko ci mówiła?
   Pokiwał głową.
   - Dlaczego mówisz to mi?
   - Jesteś sympatyczny gościu. I rozbawiasz mnie. Taki głupiutki, że aż śmieszny!- Uśmiechnął się kpiąco. Nie wiedziałem, czy uznać to za komplement, zdanie neutralne, czy raczej obelgę.
   - Yyy... Dzięki?
   Lucyfer wstał i zachichotał.
   - Wiesz co, prześpij się. Pandemonium wchłonie się do końca i będziesz mógł jutro spotkać się z Lucy. Ale pamiętaj, że Szatan jest wszędzie.- Roześmiał się i wyszedł, zamykając drzwi, a echo jego śmiechu odbijało się od ścian jeszcze długo...
                                                 ***
          - Na pewno nic ci nie jest?- Zapytała mnie siedząca ma łóżku Sally, kiedy siedziałam na fotelu u Emi'ego z podkulonymi nogami przyciśniętymi do brody i uśmiechem na ustach.- Znowu naćpałaś się calgonu? Albo korektora!
   Spojrzałam na nią znad mojego notatnika z świeżo zaczętym szkicem chłopaka.
   - To się nazywa miłość, Sal- odpowiedziałam.
   - A co to jest?- Włożyła do dzioba kolejnego żelka.
   Czasem zwierzątko wydawało mi się jak małe, kapryśne dziecko.
   - To takie uczucie. Takie, jakie ty żywisz do żelków.- Wyjaśniłam, poprawiając kontury brwi nastolatka. Zaczęłam od twarzy, a konkretnie od oczu.
   - Ale ja bez żelków nie przeżyję!-Krzyknęła i wstała gwałtownie. O mało nie spadła z powodu swojego oburzenia, ale odzyskała równowagę na czas.
   - Właśnie- szepnęłam.
   - Ty go nienawidziłaś, Lucy! Nienawidziłaś!
   Co jej, do jasnej, nie pasuje?
   - Tak, tak było.
   - Więc...?
   - Sally, nigdy nie wiadomo, w kim się zakochasz, ani kiedy ta miłość przyjdzie- westchnęłam.
   - Nie mam nic przeciwko temu, ale...- Zrobiła przerwę na zjedzenie żelka.-... Eryk już raz cię zranił.
   Odgarnęłam kosmyk włosów za ucho.
   - Emil jest inny. Sama widziałaś.
   Nie wiadomo kiedy pingwinek znalazł się na moim ramieniu.
   - Tak, widziałam to. Ale martwię się o ciebie Luc.
   Takiej reakcji się nie spodziewałam.
   - Wiesz, dlaczego tak kocham żelki?- zapytała.- Bo nie mam do kochania nikogo innego, z wyjątkiem ich i ciebie.
   Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Wzięłam stworzonko do ręki i pocałowałam w policzek (o ile pingwiny je mają). Słyszałam, jak Sal cicho szlocha.
   - Jesteś najlepszym pingwinkiem świata- wymamrotałam przez łzy.
   - Wiem o tym- wyjąkał ptaszek.
   - Koniec tego dobrego!- Odsunęłam ją od twarzy i posadziłam z powrotem na ramieniu.- Jeszcze się doszczętnie rozkleimy i co!
   Pociągnęłam głośno nosem i wróciłam do rysowania.
   - Ty go chyba naprawdę kochasz-szepnęła mi Sally.
   - Chyba tak.  
   Teraz przeszłam do nosa; oczy zostawię na sam koniec, bo one będą najtrudniejsze.
   -Zapoznałaś się już z nowym lokatorem?- mruknęłam, wyciągając język do przodu dla większej równowagi.
   - Niemowa- prychnęło zwierzę.
   - Emilka wcale nie jest taka zła! Kici kici!- Przywołałam kotkę, która natychmiast wskoczyła mi na kolana i zaczęła mruczeć. Bardzo się polubiłyśmy, choć była u mnie od niedawna.
   - Ma jakieś funkcje specjalne?- spytał pingwin.
   Zastanowiłam się chwilę.
   - Bez problemu wdrapałaby się na szafkę, w której są żelki.- Uśmiechnęłam się pod nosem, wiedząc, że przekupiłam ją tym argumentem.
   - Emilko, stary brachu!- Poczułam, jak moje ramię w jednej sekundzie zrobiło się puste, za to kolana zyskały dodatkowe obciążenie.
   Zachichotałam cicho i zaczęłam nudzić pod nosem jedną z ulubiomych piosenek. Nigdy się tak nie zachowywałam, nawet przy Eryku. Widać było we mnie ekstremalną zmianę. Na dobre?
   Zaczynałam właśnie rysować kontur ust chłopaka, którym często się nie przyglądałam, ale dzięki mojej doskonałej pamięci udało mi się coś nabazgrać. Do pokoju wszedł wujek.
   - Hej- przywitał się i usiadł na łóżku.  
   - Cześć- mruknęłam, skupiona na szkicu.
   - Co robisz?- spytał, uśmiechając się. Miał dobry humor. Chyba rozmowa z Emilem nie poszła źle.
   - Rysuję.
   Wyciągnął rękę po notatnik.
   - Pokaż- poprosił, a ja bez wahania podałam mu zeszyt.
   Obejrzał rysunek okiem znawcy. Sam także czasem malował.
   - Ładny.- Stwierdził.
   - Model czy szkic?- Zachichotałam, a on razem ze mną.
   - Obydwa.
   Odłożyłam przedmiot i skupiłam się na rozmówcy.
   - I jak?- zapytałam nieśmiało, głaszcząc Emilkę, którą zagadywała cicho Sal. Muszę mieć je na oku.
   - Chłopak jest strasznie zabawny- stwierdził.
   Na moich ustach pojawił się lekki uśmiech.
   - Prawda?- szepnęłam.
   - Już wiem, co ty w nim widzisz. I powiem ci, że on chyba odwzajemnia twoje uczucia.- Wujek był radosny. Na wszystkich świętych, wujek był szczęśliwy!
   Moje serce fiknęło koziołka.
   - Warto było go ocalić?- spytałam.
   - Dla ciebie kochana zrobię wszystko.- Lucyfer wstał i uścisnął mnie jeszcze mocno.- Jeśli będziecie chcieli się żenić, chłopak wie, co ma robić.
   Oderwałam się od niego i popatrzyłam oczami wielkimi jak spodki. Cooo?
   - Dowiesz się w swoim czasie.
   Nadal zbita z tropu stałam na środku pokoju, patrząc jak Lucek podchodzi do drzwi.
   - Przed chwilą przyszedłeś...- zdołałam wyjąkać.
   - Niestety, muszę już iść- mruknął smutno.- Jutro spotkasz się z Emilem. Ja lecę, kochana.- Posłał mi całusa na pożeganie i wyszedł. Z uśmiechem na twarzy.
   Co się dzieje z tym światem, jeśli pingwin brata się z kotem, Szatan uśmiecha się, a Śmierć płacze i zakochuje się w ziemskim chłopaku?
  
*czyt. Ahjułment unlokyd; ang. Odblokowano osiągnięcie
_______
No, co jak co, ale to jest piękne! Napisałam c:

Mam nadzieję, że dłuższy niż inne, bo tak wyglądał :D

Oczywiście los tak bardzo mi sprzyjał (napisz idealną część do rozdziału przez godzinę, potem zorientuj się, że zniknęła i pisz od nowa ;-;).
Wracając; zabijecie mnie, ale będzie kolejne opowiadanie fantasy. Lucy i Emilki nie zaniedbam, ale zapraszam też na drugiego (od razu dam link, chociaż keszcze nie ma rozdziału xD)
Nowe opowiadanko
I chyba tyle. Dzięki Finnowi, Elfikowi i Karoli *chyba tak to się odmienia xD* za te konstruktywne pytania, jeśli na któreś jeszcze nie odpowiedziałam; nadrobię.
Pod spodem słynny plaskun, jakby ktoś nie wiedział ^^
Jeszcze się pochwalę, że po 4 godzinach spędzonych w mieście kupiłam oscypkowego baranka *___*
Ahoj ♡
Króliczek!

wtorek, 15 kwietnia 2014

Ludu, mój ludu

Znowu przybywam z informacjami.
1. Rozdział mógłby pojawić się 16 kwietnia, tyle że w wersji krótkiej, dłuższy zaś około 18-19 kwietnia. Więc, co wolicie? ;3
2. Zapraszam do wypełniania ankiety po prawej :D
3. Święta, święta pełną parę i coś czuję, że będę coś pisać (o ile zaś gdzieś nie pojade czy coś).
Potem oczywiście dni wolne, bo gimnazjaliści piszą *mwaahhahah! A ja sie bede lenić!*
4. Zapraszam do zadawania pytań zarówno mi, jak i bohaterom w stronach pod nagłówkiem ^^
Dziękuję Finnowi/Christopherowi za jakże filozoficzne pytanie *Ally się wtrąca D:*
5. I oooogromne dzięki dla Abigail, która trzyma mnie przy zdrowych zmysłach, pomaga i rozmawia na gg. I oczywiście wyjaśnia porąbane na maxa sny (yeaaa).
*wymyślanie dziwnych rzeczy xD najlepsza zabawa ever*
6. Większość z Was mnie pewnie xa to zamorduje, tak, ale zapraszam na kolejnego bloga Lifestyle, na którym jeszcze nie ma posta, bo pomysłu brak *jakieś propozycje, o czym chcecie czytać?*
http://just-bunny.blogspot.com/
7. Jeśli ktoś chce se ze mną poklikać i pogadać o kotletach i tych sprawach, to kontakt jest obok, po lewej ;)
8. Dzięki Wam wielkie za 23 obserwatorów. W najśmielszych mych marzeniach se tego nie wyobrażałam (zakładam bloga i moje myśli wtedy *i tak tego nikt nie bedzie czytał*),
Bo kurka, no kto by chciał takie głupoty czytać? XD *podnosi ręke i banan na ryjku*
9. Zagadka na dzisiaj: zdrobnienie od Zygmunt? :>
A to ma dole to ja z tymi informejszyns. Booyah! *___*
Dużo tego D:
Ahoj ♥
Króliczek / Zigi / Muntek / Zigimuntek XD

niedziela, 13 kwietnia 2014

▪24

          Wiedziałam, że tak będzie.
   Na wszystko, co święte, wiedziałam, że tak będzie!
   Jak mogłam być taka głupia? Robić sobie nadzieje... że może jednak...
   Nic się nie zmieniłam. Nadal nie mogę kochać.
   Siedzę tak jak głupia nad głową Emila i obserwuję, jak jego klatka piersiowa unosi się coraz niżej z każdą sekundą. Delikatnie kładę ją na podłożu i wracam do Zabójców.
   - Twój nóż!- wrzasnęłam na oszołomionego Billa, leżącego na ziemi. Rzuciłam w niego bronią. Trafiłam. W sam środek jego nędznego serca, z którego zaczęła intensywnie tryskać krew, tworząc wokół niego coś w rodzaju zakazanego kręgu.
   Zgromadzeni wokół wodzili po sobie oczami ze zdziwienia.
   - Jak odblokować windy?- Zapytałam już ciszej żołnierzy. Mogli poruszać ustami, to oczywiste.
   Żaden z nich się nie odezwał.
   - W samochodzie mam jeszcze co najmniej dwadzieścia takich noży.- Ostrzegłam ich.
   Joe, ten facet, którego powaliłam na ziemię przy poszukiwaniu, odezwał się niepewnie:
   - Bill... On coś z tym...- Zaczął, ale przerwał mu starzec.
   - Prawa kieszeń, zielony przycisk i pokrętło na trójeczkę.- Streścił się.
   - Nic tutaj nie było, tak?- Upewniłam się jeszcze.
   - Właśnie wracamy z cukierni- powiedział Joey.
   - I takiej postawy oczekiwałam.- Wyjęłam z kieszeni magiczne urządzenie i odblokowałam windy. Potem rozwaliłam je butem. Komu to się jeszcze przyda?
   Pobiegłam po Emila. Teraz liczyły się sekundy. Najbliższy transport do Salidie będzie chyba koło kiosku.
   Tylko proszę, niech on nie umrze.

          - Niespodzian...!- Zaczęła krzyczeć moja rodzinka, kiedy właśnie weszłam do Wielkiej Sali. Dziewczyna, cała we krwi, o zdeterminowanej minie i martwym w osiemdziesięciu procentach chłopaku na rękach musiała wyglądać epicko.
   - Lucy?- zapytała niepewnie babcia.- Coś ty znowu zrobiła?- Podeszła do mnie, ale ja odprawiłam ją przeczącym ruchem głowy.
   - Wujku Lucku, trzymaj go.- Podałam mu na ręce Emila.- Delikatnie!- Dodałam jeszcze, po czym zwróciłam się do ciotki Gertrudy, najlepszej biegaczce we wrzechświecie:- A ty leć po lekarza!- Wydawałam rozkazy jak nigdy.- Babciu, ty zostań i opiekuj się nim z wujkiem. Ja idę po jakąś poduszkę i koc.
   Nie czekając na odpowiedź wybiegłam z sali i wpadłam do biura, porywając koc z łóżka i poduszkę. Sally nawet nie zdążyła mnie przywitać, już mnie nie było.
   Jest już bezpieczny. Lekarz zaraz będzie, a on przeżyje, wmawiałam sobie.
   W naszym mini szpitalu babcia już oceniała stan Emi'ego. Rana była gotowa do opatrzenia, a nastolatek leżał na ziemi. Podłożyłam mu pod głowę poduszkę, koc ułożyłam obok. Resztę gości wygoniłam z pokoju i zaprosiłam do kuchni na poczęstunek. Byleby nie przeszkadzali.
   Lekarz przybył niedługo potem. Ciocia Gertruda dobrze się spisała.
   Babcia wyprowadziła mnie z pokoju.
   - Lucy, uspokój się- powiedziała troskliwie. Ręce mi się trzęsły.- Chodź, napijesz się wody.- Popchnęła mnie w stronę jej gabinetu, gdzie kazała mi usiąść i "wyluzować" (tak, moja babcia tak się wyraziła). Nalała do szklanki z szafy wody mineralnej i wrzuciła do niej coś przypominającego rozpuszczalny w cieczy magnez.
   - Co to?- zapytałam słabo, gdy podała mi napój.
   - Pomoże ci.- Uśmiechnęła się.
   Wypiłam duszkiem całą zawartość, po czym zapadłam w długi i głęboki sen.

         Znów byłam w sali. Emil leżał na ziemi, lekarz opatrzył już jego ranę. Oprócz nich w pokoju nie było nikogo. Powoli podeszłam do obecnych. Doktor siedział skulony obok nastolatka, wypełniając coś w dokumentach. Stanęłam za nim i zerknęłam w dokumenty.
   Rubrykę imię, nazwisko i wiek zostawił puste. Od razu przeszedł do innej rubryki dowodu leczenia.
   Pacjenta znaleziono... jeszcze żywego, zaznaczył.
   U pacjenta po leczeniu... tu mężczyzna zawahał się. Po chwili zaznaczył ostatnie okienko.
   Zgon.
   Popatrzyłam na ciało Emila. Jego klatka piersiowa nie poruszała się.

          Nie wiedziałam, czy był to sen, czy rzeczywistość. Obudziłam się w biurze. Teraz pytanie; zemdlałam, czy mikstura babci przestała działać?
   Pozostało mi przekonać się na własnej skórze.
   Z bijącym sercem udałam się do sali. Przed otwarciem drzwi odczekałam jeszcze trzy sekundy, wzięłam głęboki wdech i wkroczyłam.
   Emil nadal leżał na podłodze. Doktor siedział obok, układając swoje narzędzia medyczne w teczce. Lucyfer i babcia stali nad nim, szepcząc coś do siebie.
   Bez wahania wtrąciłam się do ich rozmowy.
   - Co z nim?- zapytałam wprost.
   Babcia udawała zdziwioną.
   - Skarbie, już się obudziłaś?- zapytała słodziutko, po czym dodała półgębkiem do wujka:- Miała spać jeszcze dwie godziny.
   - Ten lek działa przy dużej adrenalinie.- Lucek podrapał się po swoich długich, kręconych włosach, związanych w kucyk. Jego cera była opalona (jakże inaczej, mieszka w Piekle). Miał na sobie wyjątkowo marynarkę, t-shirt i dżinsy, wszystko w kolorze czarnym.
   - To musiała być ogromna adreanalina w takim razie- mruknęła babcia.- Ciekawe, co...
   - Co z nim?- Powtórzyłam już głośniej. Przeniosłam wzrok na Emila.
   - Kochanie...
   On... nie oddychał.
   - Zapomnij o nim...
   W moich oczach gromadziły się łzy. Nie gościły tu od dawna. Co więc dziś robią?
   -... to był tylko mały, nędzny chłopak. Do tego ziemski!
   Pierwsza łza spłynęła po policzku, żłobiąc w nim koryto smutku.
   - On był inny, babciu!- wykrzyknęłam.- On jeden mnie rozumiał! Nie tak jak ty!
Rzuciłam się w jego stronę i odgarnęłam kosmyk włosów z twarzy. Nawet po śmierci się chłopak uśmiechał.
   - Lucy!- powiedziała ostro babcia.
   - Wyjdź- mruknął do staruszki wujek.
   Babcia posłuchała go i wyszła urażona z sali.
   - Ty też będziesz mi truł, jaki był głupi?- Wyjąkałam.
   Lucyfer uśmiechnął się smutno.
   - Oczywiście, że nie.
   - Wujku...- Rzuciłam się w jego objęcia. Jak to jest, że faceci zawsze cię lepiej zrozumieją w takich chwilach?
   - Kochałaś go.- Bardziej stwierdził, niż zapytał, przytulając mnie mocno. Jak zawsze biło od niego niesamowite ciepło, które rozczulało mnie do reszty.
   - Chyba... Chyba tak.
   - Kiedyś też byłem zakochany. A potem kobieta wytrzeźwiała i mnie rzuciła- rzucił.
   Mimo woli uśmiechnęłam się smutno.
   - Nie pozwolę babci wyssać z niego duszy- powiedziałam stanowczo.
   - Luc, to tylko pogorszy sprawę. Jeśli dusza zostanie uwięziona w ciele, chłopak umrze już na wieki.
   - Ale...
   - Jeśli kogoś kochasz, daj mu odejść.
   - Ale ja nie chcę!- Sprzeciwiłam się. Z oczu spływały już wodospady łez.
   - Ale być może on tego chce- wyszeptał wujaszek.
   - On... Zaraz przed utratą przytomności... Miał gorączkę. I... powiedział... że mnie kocha- wykrztusiłam.
   - Sam nie wiem, co o tym myśleć, kochana. Nie znałem go.
   - Właśnie dziś miałeś go poznać!- Krzyknęłam znowu.- Gdyby nie ten... - Przerwałam, bo nadeszła kolejna fala płaczu.
   - Zrobię wszystko, co w mojej mocy. Ale na razie, musisz pozwolić mu odejść.- Popatrzył mi w oczy. Wiedziałam, że Lucyfer dotrzyma słowa, zawsze to robił.
   - Może coś zjesz? Dziś na obiad kotlety.- Chciał rozweselić mnie mężczyzna.
   - Co?
   - Kotlety.
   Rozryczałam się jeszcze bardziej.
   - Hej, hej, nie lubisz kotletów? Mogę ugotować ryż!- Próbował ratować sytuację. Ale dowalił.
   - On...- Wydukałam przez płacz.-... On bał się kotletów... i... uchronił mnie... przed morderczym ryżem dzisiaj...
   - Musiał być naprawdę epicki.- Stwierdził.- Jak miał na imię?
   - Emil.- To wywołało u mnie nieznośny ból. Chwyciłam się za serce i skuliłam.
   - Lucy? Dobrze się czujesz?- Zatroskał się wujek.
   - Zaprowadź mnie do jego pokoju- wyszeptałam.
   Lucyfer podniósł mnie z ziemi i na rękach wyniósł z sali. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na Emila. On już nie wróci.
   Przez większość drogi miałam zamknięte oczy. Łzy mogły z nich swobodnie płynąć.
   Wuj ułożył mnie wygodnie na łóżku i przykrył kocem.
   - Przez to całe zamieszanie ominęły cię prezenty.- Zauważył.
   - Wolałabym, żeby on wrócił- szepnęłam.
   - A ja mam dla ciebie...- Sięgnął do kieszeni w marynarce.-... małego kotka! Słyszałem, że Ally gdzieś zwiała.
   Na jego wyciągniętej ręce leżał malutki, czarny niczym smoła kotek, o pięknych białych oczach. Zeskoczył na łóżko i natychmiast wtulił się w moją szyję.
   - Słodka i waleczna.- Wytłumaczył.
   - Nazwę cię... Emilka.- Po policzku spłynęła kolejna łza, która i tak była już kroplą w oceanie.
   - Zostawię cię samą. I pamiętaj, zrobię wszystko, co w mojej mocy.- Uśmiechnął się i wyszedł.
   A ja, wtulona w Emilkę, zasnęłam.

         Po przebudzeniu usłyszałam łomotanie w drzwi. Emilka plątała się gdzieś koło nich, a ja leniwie wygramoliłam się z łóżka. Dlaczego spałam w pokoju Emila? Gdzie on jest?
   Otworzyłam drzwi i zobaczyłam w nich babcię. Momentalnie przypomniał mi się cały wczorajszy dzień. Znów chciałam wrzeszczeć i płakać.
   - Emil jest już po rozprawie.- Oznajmniła.
   - I...?- Ziewnęłam przeciągle.
   - Wujek Lucek go przygarnął.
   - I...?- Ciągnęłam.
   - On... Będzie... Tak jakby...
   - No...?
   - Emil przeprowadza się do Piekła.
___________
*dramatyczna muzyka*
No, ostatecznie, to tak jakby Emil żyje, więc nie macie co marudzić. Ale taka szczodra nie jestem :P
Wracając, kto tam jeszcze chce se poczytać coś o mnie, to zapraszam na posta "24?".
Polecam xD
Ahoj ♥

24?

Nie, nie, nie, to nie rozdział; Emil jeszcze nie zmartwychwstał, Wielkanoc za tydzień!
Otóż, zostałam nominowana do LBA przez Spite oraz Elfik Elen, za co im dziękuję ^^

Pytania od Elfika:
1. Jaka jest Twoja szczęśliwa liczba?
Czwóreczka rządzi! :3
2. Od kiedy piszesz bloga?
Zależy którego XD
Przygoda z blogowaniem zaczęła się mniej więcej w październiku 2013, kiedy to utworzyłam bloga na zajęcuach informatycznych (bo trzeba było). Ale był do bani i już go nie ma :)
Ten blog... Hmmm. Chyba od tego roku. Mniej więcej styczeń.
3. Co cię zainspirowało do pisania bloga?
Do pisania bloga; no, trzeba było go zrobić na unijnych informatycznych: mus to mus. Potem zobaczyłam jakie to fajne. No i pomyślałam se: "A może by tak blog z opowiadaniem...?". I bum! XD
A do pisania: szósteczka z polskiego od nauczycielki, która ich nigdy nie daje *like a boss*.
4. Ulubiona książka? 
To tak jakbyś spytała, co wolę: żelki czy kotlety! XD
To m.in. seria "Szeptem", "Igrzyska śmierci", "Córka dymu i kości" i inne ^^
5. Jak spędzasz wolny czas?
Zazwyczaj piszę xD a jeśli nie, to albo facebook, albo książka, albo wypady z przyjaciółkami ♥
6. Ulubiony blog?
Lubię dużo blogów <3
Twój, Naffa, Abigail, Spite... Oj, kobieto, nie chce Was zanudzić ;3
7. Wolisz lato ,czy zimę? Dlaczego?
Zima, bo urodzinki c:
I łyżwy i ferie i śnieżek!
8. Masz najlepszego przyjaciela/najlepszą przyjaciółkę?
No ba! Nawet cztery!
9. Masz jakieś miejsce do wyciszenia się w razie potrzeby?
Zawsze i wszędzie, mój pokój niech będzie ;D
10. Sport, uprawiasz czy oglądasz?
Ani to, ani to. Nie jara mnie ganianie za piłką (ale siatka jest świetna!)
11. Jeśli miałabyś/miałbyś możliwość zamiany w zwierzę, to w jakie?
Pingwinek typu Sally, bo mogłabym wżerać żelki cały dzień ♥

Pytania od Spite:
Moje pytania:
1. Ulubiona książka, poza tą do której piszesz bloga?
Jak wyżej xD
Poza tym, opowiadanie samo się jakoś narodziło ;)
2. Kiedy pierwszy raz zaczęłaś pisać (nie koniecznie pierwszy blog)?
Jakiś rok temu, ale to wyglądało tak;
Mam pomysł! Zapiszę to! *zapisuje może 15 zdań*
*nazajutrz*
Jaki bezsens, skaaasuj! XD
Cała ja :p
Ale było też:
Mam pomysł!
Eee, nie, jednak nie chce mi się tego pisać...
3. Pasje... Oprócz pisania :D
Czytanie i rysowanie ♥
4.Ulubiony piosenkarz/piosenkarka?
Nie wiem. Lubię Ellie Goulding, Coldplay (tak, to zespół).
A, i lubię też to xD
http://m.youtube.com/watch?v=BhB2ZcXWJDk
5, Ulubiony cytat z książki?
"Powiedz jeszcze raz "prowokujesz". Prowokująco układasz przy tym usta".
"-Jesteś psychopatą.
- Wolę określenie >człowiek z wyobraźnią<"
"- Nie umawiam się z nieznajomymi- oświadczyłam.
- Na szczęście ja tak. Przyjadę o piątej."
"Pamiętaj, że człowiek się zmienia, jednak jego przeszłość nigdy".
Wszystkie z szeptem ♥
6.Ulubiony cytat z filmu?
Z filmu: "Oj, córciu, córciu!"- Kogel mogel XD
Z serialu: "No more talking. Let's dance."
"Właśnie, Stefanie, co to jest? Skunks? Bernardyn? Bambi?"
- Pamiętniki wampirów
7. Ulubione danie?
Kotlety!!! ♥♥
8. Który blog ma wg. Ciebie najładniejszą grafikę?
Wszystkie są ładne ;3
*ale Twój ma ostatnio ładny nagłówek, Spite, mraaaw*
9. Czy lubisz komentować blogi? Dlaczego?
Lubię :>
No bo inni to czytają i mają banany na ryjku :)
I sama wiem, jakie to uczucie, więc daję je też innym.
10. Czy masz zamiar napisać kiedyś książkę i starać się ją opublikować?
Tak! Ale nie wiem, kto by ją czytał :)
11. Gdybyś mogła żyć w innych czasach... Jakie to by były czasy? (ach to powtórzenia ;P)
Czasy Emilki i Lucy. Albo średniowiecze.
Bo tyle legend, a kto je sprawdzi, hmmm?

Nominuję: nie nominuję, bo niektórych to wkurza xD
Ze soraw organizacyjnych: rozdział niedługo. Coś już nakreślone, nawet dużo.
I zapraszam (tak, zabijecie mnie) na kolejnego bloga (ehhh): http://enjoying-thesilence.blogspot.com/
Ahoj ♥

czwartek, 10 kwietnia 2014

▪23

          Mój wujek nienawidzi spóźnień. Zazwyczaj nie widać tego po człowieku, dopóki go nie zobaczysz.
   Chyba, że twój wujaszek to Lucyfer, szatan nad szatany.
   Niebo zakryły czarne jak smoła chmury, a ja słyszałam wszędzie nerwowe szepty i stukot obcasów. Wszyscy uciekali przed zapowiadającą się ulewą.
   Ci, którzy pozostali, to skończeni kretyni. Czyli ja i Emil. Ale to nie nowość.
   Macałam powietrze w poszukiwaniu windy, naszego wyzwolenia, ale za żadne skarby świata nie mogłam go znaleźć.
   - Siadaj do wozu!- Ryknęłam.- Jedziemy do drugiej!
   Odpaliłam stacyjkę i wcisnęłam gaz, nie przejmując się już reakcjami niewinnych przechodni. W końcu kobieta za kierownicą, tak?
   Druga z bram do Salidie znajdowała się obok kiosku (Przypadek? Nie sądzę). Dotarliśmy tam dość szybko, na szczęście deszcz jeszcze nie zaatakował. Z niepokojem ujrzałam kolejne puste miejsce. Podeszłam jeszcze do punktu, w którym powinno znajdować się wejście, dla pewności. Ale to na nic.
   Emi oczywiście przez cały ten czas siedział i nic nie robił, może za wyjątkiem zadawania pytań retorycznych: "Tego tu nie ma? A pierwsza też nieczynna? To na niebie to chmury, czy coś innego? Nie łapię".
   Naszym jedynym wyzwoleniem była machina obok fontanny, w centrum. Ale i ono zawiodło.
   Czyżbyś my byli uwięzieni na ziemi, na tym łez padole, na tej męczarni planecie?
   Najwyraźniej tak.
          Niebo przecięła pierwsza błyskawica. Była czerwona. Brakowało jeszcze deszczu krwi.
   Chwila. Wykrakałam.
   Ludzie biegali wokół jak szaleni, drąc się w niebogłpsy "Koniec jest blisko!" czy  "Apokalipsa!". Jedynie sześcioletnia dziewczynka zbierająca kwiaty z łąki nieopodal śpiewała pod nosem "Wlazł kotek na płotek i mruga...". Miała dźwięczny i melodyjny głos. Wyglądała w swojej białej sukieneczce jak malutki aniołek. W jednej chwili przeobraziła się z istoty dobrej i cudownej na małego diabła wcielonego, a to wszystko tylko za sprawą pogody.
   Emil spojrzał na nią ze łzami w oczach. Może za bardzo przypominała mu...
   - Mary!- Krzyknął i rzucił się na dziewczynkę. Ona spojrzała na niego ze strachem i jednocześnie odrazą.  Uciekła.
   Chłopak wrzeszczał jeszcze za nią, żeby się zatrzymała. Że wszystko będzie dobrze. Że ją ochroni.
   Zrozpaczony usiadł na środku ulicy i ukrył twarz w dłoniach. Podeszłam do niego.
   - Emil...- Zaczęłam. Nie byłam dobrym psychologiem.
   - Zostaw mnie. Proszę.- Szepnął smutno.
   Na niebie zagościła kolejna błyskawica. Syknęłam z bólu, który nagle poczułam w lewej piersi. Wujek chyba jest bardzo zły.
   Może to nieodpowiednie do sytuacji, ale poczułam się jak w filmie. Zrozpaczony chłopak na środku ulicy, tradycyjnie deszcz oddający dramtyzm sytuacji. I pioruny, dla efektów.
   Kręciłam się po okolicy w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia z sytuacji. Ciszę przerywały tylko grzmoty i bębnienie deszczu to o szyby, to o asfalt.
   Nagle cała ulica wypełniła się dźwiękiem kroków. Jakby...
   Marszu żołnierzy. Wiedziałam, co to oznacza.
   - Emil! Wstawaj, zmywamy się stąd!- Wrzasnęłam i zaczęłam go szarpać.
   - Zostaw!- Wyrwał mi się.- Kontempluję nad sensem życia!
   Kroki były coraz bliżej.
   - Nie będziesz mógł tego robić, kiedy go nie będziesz miał!- Warknęłam i z trudem wepchnęłam go do samochodu. Niczym błyskawica przedzierająca w tym momencie niebo wystrzeliłam z centrum.
   - Co tu się dzieje?- Popatrzył na okolice jak nieprzytomny.- Kiedy zaczęło padać? Czy to- przyjrzał się substancji na swoich rękach- krew?
   - Wujaszek lekko się wkurzył- wysapałam z nadmiaru emocji. W oddali rozległ się grzmot.
   - On to chyba słyszy.- Zauważył Emil.
   Skupiłam się na drodze i balansowaniu między kolejnymi błyskawicami. Do tego dochodziło ścieranie krwi z przedniej szyby. Wcale mi nie pomagasz, Lucek!
   Miałam właśnie skręcić w boczną uliczkę, kiedy przed auto wyskoczył tłum gości w różowych skafandrach. Zahamowałam gwałtownie.
   - Co?- Patrzyłam na mężczyzn wyglądających groźnie i łagodnie zarazem.- Kto to?- Zapytałam Emi'ego.
   - Nie wiem.- Odpowiedział i rozejrzał się.- Czekaj. To Zabójcy.- Wyszeptał.
   - Nie sądziłam, że mają różowe skafandry. Liczyłam raczej na wyszczuplającą czerń.
   Naprzeciwko wyszedł nam wysoki blondyn, który oprócz uroczego stroju miał czerwoną pelerynkę zarzuconą na plecy. Nawet nie był poplamiony krwią, choć to niemożliwe. Wciąż padało. Dumnie uniósł głowę i spojrzał na nas z wyższością.
   - Co ty tu robisz?- Zapytał donośnym głosem. Deszcz nadal bębnił, stawał się coraz silniejszy.
   - Robicie!- Syknęłam cicho, ale poczułam, jak Emi szturcha mnie w bok.
   - Taki piękny dzień na przejażdżkę.- Wyjąkał.
   Dowódca uśmiechnął się.
   - Kiosk we własnej osobie. Dawaliśmy ci dwa dni życia, a tu minął już... tydzień?- Ironizował.
   - Coś koło tego.- Mruknął chłopak, a jego ręce wędrowały w kierunku schowka. Była tam tylko mapa i zapasowe środki czystości. Co, ma zamiar ich otruć Vanishem, czy pociąć krawędzią mapy?- A dlaczego macie różowe skafandry? Czyżby biel wyszła z mody?- Odszczekał się. Schowek pyknął cicho i otworzył się.
   - Poniekąd.- Wzruszył ramionami kapitan.
   - Ktoś, nie powiem kto, zażyczył sobie peleryny!- Krzyknął ktoś z tyłu. Po ulicy rozległy się chichoty, a na twarzy dowódcy wystąpiły rumieńce.
   - Superman taką miał...-Wymamrotał.
   - Tak, Billy. Jasne- odparł oschle nastolatek, wyciągając ze schowka proszek do prania.
   - Co ty, zamierzasz włożyć ich do pralki i wyprać?!- Parsknęłam. Być może odrobinę za głośno.
   - Co to było?- Wyprostował się w gotowości Bill.
   - Słucham radia.- Bronił się Emil.- Nowy program radiowy.
   - Pogłośnij.- Uśmiechnął się fałszywie wróg.
   Towarzysz dźgnął mnie ponownie, przekręcając gałkę od głosu.
   - Jeśli masz zamiar włożyć do pralki swoje ukochane pluszaki i wyprać je, nie rób tego bez namysłu.- Improwizowałam.- Wybierz nasz proszek do prania Calgon. Czyści twoją pralkę, a pranie jest czyste i pachnące!- Powstrzymywałam się od śmiechu. Na koniec zanuciłam:- Dusza, życie każdej pralki to Calgon!
   Słysząc, że żołnierze nie nalegają na wyłączenie, musiałam kontynuować.
   - Reklama.- Powiedziałam tym dziwnym głosem, którym mówi babka z Rmf fm.- Słuchacie państwo Rmf fn, nowego radia w maszym pięknym miasteczku!- Ożywiłam się.- Piękny, słoneczny dzień w redakcji, na dworze spokój. Czyż może być lepiej? Ano może! Tylko dla was, piosenka Coldplay- Paradise- zakończyłam i przeczekałam chwilę na reakcję słuchaczy. Cisza. Zaczęłam nucić melodię jak najbardziej realistycznie. Kiedy skończyłam, dowódca nareszcie się odezwał, a Emi udał, że wyłącza radio.
   - Bardzo realistycznie, nędzny robaku.- Mruknął.- Ale Zabójców nie oszukasz. Przeszukać auto!- Rozkazał dwóm żołnierzom po jego lewej. Popatrzyłam na towarzysza ze złością i przerażeniem. Co teraz zrobimy, hm?
   - Panuję nad sytuacją.- Szepnął, choć w jego głosie słyszałam nutę strachu. Świetnie! Panujesz nad sytuacją, podczas gdy goście w różowych skafandrach przeszukują nasz wóz z damskimi ubraniami! Może jeszcze ukrywasz tu jakiś nielegalny towar? Domestos, albo przeterminowane kotlety?
   Postanowiłam się uspokoić. Co najwyżej skręcę wszystkim kark.
   Żołnierze podeszli najpierw do tylnych drzwi. Zaczęli szeleścić reklamówkami z zakupów, ale najwyraźniej nie sprawdzali zawartości, bo kąciki ust nawet nie drgnęły.
   Potem przeszli do bagażnika. Z tym nie powinno być problemu.
   Klapa odbiła się do góry z wdziękiem. Z bagażnika wyleciała jakaś postać, wymachując rękami i krzycząc coś niezrozumiałego. Zapewne jakiś bezdomny. Albo Bond w przebraniu.
   Zabójcy powiedli za uciekinierem wzrokiem.
   - Co to było, do jasnej...- Zaczął jeden z nich.
   - No, lećcie za nim!- Wrzasnął Bill.- Już!- Popchnął do przodu podwładnego.
   Kontrola trwała nadal. Na końcu przyszła pora na najgorsze. Drzwi obok mnie otworzyły się ze skrzypem, a młody brunet zaczął rozglądać się po wnętrzu. Stał tak przez chwilę w osłupieniu.
   - Co zrobiliście Mary?- Rzucił niby od niechcenia Emil.
   - To, co musieliśmy.- Zarechotał dowódca.- Martwisz się o nią?- Zapytał z sarkazmem.
   - Co jej zrobiliście?- Syknął chłopak, gramoląc się do wyjścia z samochodu.
   - Muszę powtarzać?- Zaśmiał się.
   Nastolatek podszedł do wroga i zmierzył go wzrokiem. Rozmawiali jeszcze ze sobą.
   O obecności poszukiwacza skarbów samochodowych w różowym skafandrze przypomniałam sobie, gdy jego ręka spoczęła na moim udzie. Odruchowo podniosłam rękę i przywaliłam mu z liścia w twarz.
          Strażnik upadł na ziemię, rozcierając bolące miejsce. Wszystkie oczy zwrócone na kapitana i Emi'ego przeniosły się na nas.
   - Tu... Tu kto- ktoś jest- jąkał się Zabójca. Joe, jak wyczytałam z jego tatuażu na nadgarstku. A może to jego ukochany? Może wszyscy Zabójcy to panowie z miękkkimi łokciami?
   - Pleciesz bzdury.- Do pomocy przyszedł starszy z żołnierzy i zajrzał do środka. Posłałam w stronę jego serca cieniutką wiązkę lodu, tak, aby go jedynie odrzucić, nie zabić.
   On także upadł na ziemię i zaczął szamotać się po drodze.
   - Miota nim jak szatan!- Wrzasnął ktoś, a ja przetwarzałam informacje. Jak szatan, jak szatan... Wujek!
   Wysiadłam z pojazdu, depcząc po poszukiwaczach. Do samochodu zbliżyło się kolejnych pięciu żołnierzy, chcących zobaczyć, kto wywołał awanturę.
   A ja podsłuchiwałam rozmowę Emila z Billym.
   - Nie mogłeś tego zrobić.- Powiedział chłopak łamiącym się głosem. Cały drżał.
   - Oczywiście, że mogłem. Jestem jednym z pułkowników.
   - Ona taka nie jest!
   - Nie była, Kiosku. Teraz taka jest i dobrze jej się wiedzie.- Zarechotał.
   - Obiecaliście!
   - Że dopóki będziesz w ośrodku żywą reklamą, będziemy ją chronić i nawet jej palcem nie tkniemy. Ale czasy się zmieniły.- Posłał pięść w stronę brzucha Emi'ego. Jęknęłam, ale potem z żądzą zemsty podeszłam jeszcze bliżej.
   Dowódca rechotał na cały głos, a mój towarzysz siedział zrezygnowany na asfalcie, z twarzą wykrzywioną bólem.
   Coś we mnie zawrzało, w mojej głowie zaczął rodzić się plan. Nigdy nie byłam typową złą osobą, pomimo, że jestem Śmiercią. Oddaliłam się od typka, wzięłam rozbieg i... powaliłam go na ziemię, okładając pięściami.
   - Kłamca! Gnida! Zdrajca! Voldemort!- Z każdym nowym wyzwiskiem: nowy cios.- Tchórz!- Po tym słowie kapitan zepchnął mnie ze swojego ciała.
   - Co to było?- Spojrzał na Emila, którego oczy przypominały teraz dwa mielone.
   - Wiatr?- Jęknął.
   - Wiatr okłada cię pięściami krzycząc wyzwiska?!- Kopnął chłopaka, a ten zatoczył się w krwi. Nie wiedziałam, czy to jego krew, czy ta z nieba. Miałam ochotę ponownie się na niego rzucić, ale to już zapewne przewidywał.- Robi tak wiatr?!
   - N- nie.- Wysapał tamten. Dałby sobie z nim radę, gdyby nie ten atak z zaskoczenia i deszcz.
   - Więc co to było?- Kolejny kopniak między żebra.
   - N-nie w-wiem.
   Dowódca wyjął nóż z paska na biodrach.
   - Nie wiesz?- Zapytał słodko. W oczach Emila zobaczyłam mgłę. On zaraz zemdleje! Muszę działać!
   Spontaniczne decyzje zawsze niosą za sobą konsekwencje. Śnieg z nieba dużo nie dawał, poszłam więc o krok dalej. Posłałam w ramię atakującego ostry jak brzytwa sopel lodu. Trafiłam.
   Billy runął na ziemię jak długi. Nóż wyślizgnął się z jego rąk. Żołnierze oderwali się od samochodu i cierpiących strażników i przybiegli pomóc swojemu dowódcy. Nie chciałam go zabić. Chciałam tylko odciągnąć go od Emila.
   Stałam w środku kręgu, tuż obok ciała, na zwieńczenie mojego dzieła wszystkich więc zamroziłam. Bill będzie musiał poczekać na pomoc.
   Kiedy wreszcie oprzytomniałam, przypomniałam sobie o Emilu. Spojrzałam w jego oczy, zasnute mgłą.
   - Nie, nie, nie, nie rób tego!- Prosiłam.- Nie zamykaj oczu!- Odgarnęłam jego włosy i dotknęłam czoła. Było gorące, na pewno biedak miał gorączkę. Położyłam jego głowę na kolanach i zaczęłam okładać roztopionym lodem.
   - Lucy...- Wyszeptał słabo.
   - Nie zamykaj oczu!- Wrzasnęłam, obserwując jak jego powieki są coraz cięższe.
   - Nóż...- Jęknął.
   Spojrzałam na jego klatkę piersiową. Nóż sterczał z miejsca, gdzie chłopak miał serce. Wyjęłam mu go jak najszybciej, aby nie czuł bólu, jednak on i tak cicho jękął. Z rany tryskała krew, a ja nie miałam już zielonego pojęcia, co robić dalej.
   - Lucy?- Zapytał szeptem i spojrzał na mnie mglistymi oczętami.
   - Tak?- Dalej robiłam mu okłady z lodu. Ranę zawinęłam swetrem.
   - Ja... Chyba cię kocham.- Uśmiechnął się słabo. I zamknął oczy.
   - Nie zamykaj oczu! Nie!- Krzyczałam.- Nie zamykaj!
   Moje prośby były próżne.
   - To był rozkaz.- Wyszeptałam.
__________
Zabijecie mnie za to. Tak. Tak. Tak.
Z serii; podsłuchane pod gabinetem doktora rodziny Kiosków
"Ma znikome szanse na przeżycie. Niech panie sobie nie robi zbędnych nadziei".
Więc minuta ciszy dla Emila [*]
Słowa są zbyteczne
One potrafią czynić tylko szkodę...
Ahoj :'c

wtorek, 8 kwietnia 2014

Prośba :)

WAŻNE, CZYLI KRÓLIK PYTA PONOWNIE
Macie może jakieś pomysły na stronkę internetową? Najlepiej coś, na co byście chętnie weszli ^^
Bo robimy na informatyce, a ja, beztalencie, pomysłów b r a k :c
I, gdybym założyła tzw. bloga lifestyle'owego, ktoś by go czytał?
I *tak, tak, wieeem* chcecie moje opowiadanie o szkole za 100 lat? xD
Ahoj ♡
Ps. Tak, tak, wiem, że chcielibyście poczytać o kotletach *prorok?*, ale to na ocenę XD

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

▪22

          Mknęliśmy przez miasto z zawrotną prędkością pięciu kilometrów na godzinę. Przed nami jechał rozklekotany żółty traktor ze zdartą farbą. Liczyłam tylko powoli do dziesięciu, aby nie wybuchnąć i nie nawrzeszczeć na kierowcę tegoż cudownego "porshe".
   Emil siedział po mojej prawej i przeglądał mapę, co chwila kreśląc po niej ołówkiem i mrucząc pod nosem.
   - Czego ty właściwie szukasz?- Zapytałam. Byłam już przy pięciu, a podwójna ciągła wciąż obowiązywała. Nawet jeśli miałabym złamać przepisy, sąsiedni pas wciąż przecinały samochody.
   - Jak to czego? Jedziemy uczcić twoje urodzinki. Idziemy na shopping!- Zaszczebiotał jak malutka dziewczynak.
   - Znam plan miasta na pamięć. Przeżyłam w nim trzy żywota, że nie wspomnę o odwiedzinach po śmierci- mruknęłam, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy.
   - Chciałem się na coś przydać.- Zaczął składać mapę.
   - Zabiłeś morderczy ryż, uchroniłeś mnie przed śmiercią i dostałeś patelnią od Bonda. To chyba na dziś wystarczy.
   - Lucy, wyluzuj. Masz urodziny!
   - Setne urodziny- szepnęłam.
   - Ah. Ja... Ten... Tego...- Zaczął chłopak, bez powodzenia.-Hmmm... To dużo.- Wykrztusił wreszcie.
   - Tak.- Skręciłam w prawo za traktorem.
   - Nie wiedziałem...- Tłumaczył się.
   - Dobrze. Wiem o tym.- Westchnęłam.- Musimy się wyrobić przed piątą potem przyjeżdża wujek Lucek, ciotka Gertruda...
   - Spodziewam się dużej rodzinki. Czemu oni właściwie przyjeżdżają? Uczcić przeżycie pierwszego dnia w konkursie?- Prychnął.
   - Emil. To moja rodzina. Jako jedyna nie porzuciła mnie przy śmierci. Poza tym, nie byłabym na tyle głupia, żeby kłócić się ze Śmiercią, władcą Piekieł i innymi.- Zezłościłam się, wbijając paznokcie w kierownicę.
   - Nie obchodzi mnie kwestia mojego życia po śmierci. Już na ziemi mam przechlapane.- Wzruszył ramionami.
   Zahamowałam gwałtownie, wciskając jednocześnie klakson.
   - Co ty robisz, baranie! Patrz, jak idziesz, jeszcze ci się obcasik złamie! Ty! Tak, ty! Co się tak gapisz!- Wrzasnęłam na przechodnia, który wbiegł prosto przed nasze auto. Akurat miałam otwarte okno, wszystko było słychać na calutką ulicę.
   Emil położył dłoń na mojej i wychylił się przez okno.
   - Wyzwanie z facebooka, stary.- Mruknął zmczonym głosem.- Muszę prowadzić z miejsca pasażera.
   Mężczyzna ruszył dalej przed siebie, rzucając w naszą stronę obelgi.
   - Czekaj, czekaj, gnido, jeszcze z tobą nie skończyłam!- Darłam się jeszcze za nim. Emi zamknął okno.
   - Luc, ludzi przeraża już brak kierowcy za kółkiem, a co dopiero głos znikąd. Może nie pamiętasz, ale jesteś niewidzialna.
   - To... Dlaczego ty mnie widzisz?- Zauważyłam, ruszając dalej. Na szczęście chwilowo zgubiliśmy naszego partnera jazdy, żółtego traktorka.
   - Właśnie.- Spuścił głowę.- To się dzieje od jakiegoś tygodnia.
   - Widzisz duchy?- Wyszeptałam z niedowierzeniem.
   - Najwyraźniej tak.
   - Niesamowite, myślałam...
   - Hamuj, hamuj. To tutaj.- Zmienił temat.
   Zaparkowałam przed ogromnym centrum handlowym "Badylarka", tuż obok żółtego malucha.
   W ciszy ruszyliśmy do wejścia.
   - Tak właściwie, to gdzie chcesz iść?- Zapytałam Emila.
   - To ty decydujesz.- Uśmiechnął się do mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że jest całkiem ładny, gdy się uśmiecha.
   - Ja nigdy nie chodziłam po sklepach. W każdym razie, od dawna.- Mruknęłam z zażenowaniem, wpatrując się w swoje czarne trampki.
   - Nauczę cię!- Chwycił moją rękę i pociągnął do pierwszego sklepu, odzieżowego. Natychmiast ruszył w stronę sukienek.
   - Nie, nie, nie. Nie będę chodzić w kiecce!- Zaprotestowałam i stanęłam w miejscu.
   Zaśmiał się.
   - Nie mówiłem, że to dla ciebie. Chce kupić jakąś dla mnie.- Odrzekł, wyciągając białą szmatkę w kwiaty. Przystawił ją do swojego ciała.- Czy to mnie nie pogrubia?
   - Zdecydowanie tak.- Stwierdziłam. Sukienki naprawdę do niego pasowały.
   Emil przybrał wyraz twarzy urażonego szczeniaka i wysunął wargę do przodu, a jego oczy magicznie się zaszkliły, jakby za chwilę miał się rozpłakać.
   - Naprawdę?- Zapytał.- Miałaś mi odpowiedzieć, że nie i że jestem piękna!- Nie wytrzymał i zachichotał.
   - Witaj w piekle, bracie- westchnęłam, przeglądając resztę ubrań.
   Emil wygrzebał spośród wieszaków zwiewną żółtą sukienkę z czarnym paskiem i przymierzył ją na mnie. Przypadkowo dotknął mnie, ale odsunął rękę jak oparzony.
   - Ta by ci pasowała.- Stwierdził.- Przymierz.
   Włócząc nogami udałam się do przymierzalni naprzeciwko. Zostawiłam Emi'ego w swoim raju, krainie sukieneczek i kiecek.
   Kiedy suknia spoczęła na moim ciele, z niepewnością spojrzałam do lustra. Bo, choć byłam niewidzialna dla oczu, lustra były bystrzejsze od ludzi. Paradoks, czyż nie?
   Szczerze? Wyglądałam świetnie. I to skromnie mówiąc. Żółć idealnie rozjaśniała moje ponure ego. Chłopak miał gust, musiałam mu to przyznać.
   Wróciłam do nastolatka, obracając się przed nim z chichotem, jednocześnie prezentując ubiór. Ludzie patrzyli na nas dziwnie, ale pewnie uznali to jako wiatr (chociaż w sklepie nie było okien) i szli dalej.
   Emila zastałam z gromadą sukienek odłożonych na bok, od czarnych do białych, cały asortyment.
   - Nieźle, nieźle. Ale wiesz, to był dopiero początek.- Popchnął mnie w stronę przymierzalni, wkładając w dłoń kolejny wieszak, tym razem z kiecką w kolorze czerwonym
- Przebierz się, ja zaraz przyjdę.- Mruknął i wrócił po resztę, a ja oddałam się w ramiona mody, po raz pierwszy raz w moich wszystkich trzech żywotach.

▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡▪♡
         
          To był największy błąd moich wszystkich trzech żywot. I życia pośmiertnego.
   Po czterech godzinach samego p r z y m i e r z a n i a ciuchów byłam bardziej wyczerpana niż po walce z zawodowcem.
   Po przymiarce sukienek (półtorej godziny) nie nadszedł koniec much męk. Następne były spódnice (pół godziny), potem podkoszulki (godzina) i reszta.
   Do kasy Emil musiał podejść dwa razy. Nie mam pojęcia, skąd wziął te wszystkie pieniądze. Mam nadzieję, że nie ukradł ich z banku,
   - Nareszcie!- Wyskoczyłam ze sklepu jak torpeda i wdychałam świeże, nieskażone zapachem nowych ubrań, powietrze. Czułam, że znowu żyję! Byłam taka szczęśliwa!
   - To dopiero jeden sklep.- Oznajmił Emil i zaciągnął zrozpaczoną mnie do jubilera.
           Takiego nawału pierścionków, naszyjników i bransoletek jeszcze nigdy nie widziałam. I choć byłam już wyczerpana sukieneczkami i innymi, to biżuteria mnie zainteresowała. Te klejnoty, błyszczące srebro czy złoto...
   - Poproszę coś...- Zaczął rozglądać się nastolatek, przeczucając przez ramię swój nowiutki granatowy szal, niczym projektant mody.
   Nie słuchałam go. Podeszłam do złotego pierścionka z maciupeńkim rubinem w kształcie serca na środku. Obrączka była misternie wykonana i, jak głosiła tabliczka obok, miała dwadzieścia lat.
   Nawet nie usłyszałam, kiedy Emil podszedł do mnie.
   - Podoba ci się?- Szepnął mi do ucha, łaskocząc mnie w policzek.
   - Podobał. Kiedyś należał do mnie- powiedziałam smutno.- To Eryk mi go podarował tego samego dnia, kiedy...- Zamilkłam, ale chłopak i tak wiedział, o co chodzi.
   - Ale żeby ci go zdjął? Tak nieboszczykowi?- Sprzedawca zniknął na zapleczu, a oprócz nas nie było już tutaj nikogo.
   - Był zdolny do wszystkiego. Młody kryminalista. Tak jak...
   - Ty.- Dokończył.
   - Dokładnie- obróciłam się, a moja twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko niego.
   - Chciałbym ci coś dać. Tak oficjalnie z okazji urodzin.- Oświadczył i rozpostarł dłon z małym, czarnym pudełeczkiem.- Wszystkiego najlpeszego. I żebyś znalazła tego, który nie opuści cię aż do śmierci.- Zakończył poetycko.
   Powoli otworzyłam pudełeczko z fantastyczną bransoletką. Była srebrnym łańcuszkiem, zapinanym. W pewnych odległościach od siebie były umieszczone na przemian śnieżynki i kwiaty. Całość niesamowicie lśniła. Natychmiast założyłam ją na lewą rękę.
   - Jest piękna- wyszeptałam, patrząc na ofiarodawcę.
   Teraz tylko ukróć me męki i wróćmy do domu, dodałam w myślach. Dziwne, zazwyczaj to mężczyźni nienawidzą zakupów.
   - Możemy wracać.- Odpowiedział Emi, jakby czytając w myślach.- Zahaczymy jeszcze tylko o papierniczy.
   Tyle jeszcze wytrzymam.
   Sklep papierniczy znajdował się na piętrze i ulokowany był obok Biedronki. Emil wyłowił z kubeczka przy kasie parę ołówków, gumkę do mazania z koszyczka obok i pamiętnik w skórzanej oprawie, który potem podarował mi.
   - Mówiłaś, że nie masz się komu zwierzać. Więc, jeśli będziesz miała taką potrzebę...- Powiedział nieśmiało. A ja w głowie miałam tylko to, że wychodzimy z tej miejskiej dziczy.
   Wstąpiliśmy jeszcze do Candy'ego Andy'ego, bo co to za wycieczka bez zakupu lizaków i żelków dla Sally.
   W drodze powrotnej prowadził Emil. Muszę przyznać, że bałam się. Ściskałam mocno oparcie fotela. Ale wytłumaczył, że to dla bezpieczeństwa, bo nie chce się potem tłumaczyć facebookowym wyzwaniem.
   Za oknem migały pola uprawne i wszelkiego rodzaju budynki. Musieliśmy tylko dotrzeć do centrum, gdzie znajdowała się nasza magiczna winda. Wyzwolenie od piekła współczesnego świata.
   Nastolatek zaparkował przed pralnią chemiczną i wysiedliśmy z samochodu. Winda znajdowała się co prawda w trzech miejscach, ale ta była najbezpieczniejsza. Wkroczyłam pod latarnię, gdzie zazwyczaj znajdowała się machina.
   Ale jej tam nie było.
______
PAM PAM PAM
*Taką se muzyczkę w głowie dopowiadam.*
Jest! Męki jak Lucy w sklepie z Emilem, ale jest! Udaaało się!
Wiem, że nie za długo, ale to dlatego, że...
Rozdział właściwie wydarłam z siebie, bo musiałam go napisać. Sama se tak chciałam.
Wracając: dziś w miarę normalnie, postarałam się ograniczać wszelkiemopary itd.
Dedykejszyn *wow, sama dostałam od Kelsey, za co jej dzięki wielkie* dla wszystkich czytających. Szacuneczek, że wytrzymujecie ^___^
Hm. I co by tu... znowu zmiana w nagłowku. Taki szpan zapoznanie w pixlrerze. Wow.
No i rysuneczek Lucy w żółtej kiecce. Yeah, made by Króliczek w Papyrus coś tam. Robiłam godzinę, więc, no...
Ahoj ♡