Kopnęłam leżące przede mną ciało.
- Długo jeszcze tak będzie leżał?- spytałam Ally, buszującą w kieszeniach chłopaka.
- W tym całym kocie nie było dużo jadu, za krótko były w nim moje kły- wyszczerzyła się.
- To chyba był kotlet, nie kot- powiedziałam, z dziwnym akcentem na nowym mi słowie.
- Znalazłam jeszcze to- rzuciła mi jakiś przedmiot. Pierścionek, z dużym, czerwonym oczkiem.
- Pamiętnik, pierścionek, stuprocentowa nastolatka!- zakpiłam.- Tylko szminki i lakieru do paznokci brakuje.
- Nie brakuje- rzuciła mi ponownie jakieś przedmioty. Wspomniane przedtem: czerwona szminka oraz różowy lakier do paznokci.
- Nie będę wnikać- odłożyłam dowody na biurko.- Myślisz, że po przebudzeniu dalej będzie chciał atakować?
- Mój jad mógł wywołać lekkie odrętwienie- spełzła z chłopaka i powróciła na swoje stałemiejsce na biurku.- Poza tym, co on ci zrobi bez swojego patyka?
- W sumie to nic- odpowiedziałam. Kątem oka zobaczyłam, jak ręka Emila zaczyna się ruszać. Dziwiło mnie to, że jego musiałam mrozić dwa razy, a tego gogusia tylko raz. Dalej był on w kącie pokoju z tym swoim uśmieszkiem i papierami w ręce.
Pochyliłam się nad nastolatkiem i z uśmiechem powiedziałam:
- Budź się, bo Lucy zombie wyssie ci mózg przez słomkę!- ryknęłam mu do ucha, a on gwałtownie podjął próbę wstania, nieudaną zresztą.
Uśmiechnęłam się szelmowsko.
- Witaj, Śpiący Kotlecie- powiedziałam głosem, ociekającym wręcz sarkazmem.
- Gdzie Tom?- zapytał, nerwowo się rozglądając. Tego gogusia chyba nie zauważył, bo popatrzył na mnie błagalnymi oczami małego kotka (albo raczej kotleta).
- Co się ze mną stało? Pomożesz mi wstać?
Okej. To było dziwne.
Aczkolwiek wyciągnęłam do niego niechętnie pomocną dłoń. Chwycił ją mocno i wstał. Ale ręki nie puścił.
Poczułam na niej wpierw lekki chłód, a następnie ukłucie.
Popatrzyłam Emilowi prosto w oczy i zrozumiałam co tu się stało.
- Osz ty mały...- wrzasnęłam, a on wybiegł przez drzwi (wyczarowałam nowe). Pobiegłam za nic, chodź nie miałam czucia w nogach, a w głowie mi się kręciło.
- Łapać go!- krzyczałam na cały budynek. Skierowałam wielofunkcyjną bransoletkę do ust i zaczęłam wydawać rozkazy.- 008, zbieg na piętrze, powtarzam, zbieg na piętrze- powtarzałam nerwowo.
Emil wbiegł do windy, jej drzwi już się zamykały. W głowie pojawiły się pierwsze gwiazdki, ale nie mogłam się poddać. Ruszyłam za nim i w ostatniej chwili znalazłam się w machinie.
Popatrzyłam na chłopaka gniewnym wzrokiem.
- Ty...- wyszeptałam i upadłam na ziemię.
- Długo jeszcze tak będzie leżał?- spytałam Ally, buszującą w kieszeniach chłopaka.
- W tym całym kocie nie było dużo jadu, za krótko były w nim moje kły- wyszczerzyła się.
- To chyba był kotlet, nie kot- powiedziałam, z dziwnym akcentem na nowym mi słowie.
- Znalazłam jeszcze to- rzuciła mi jakiś przedmiot. Pierścionek, z dużym, czerwonym oczkiem.
- Pamiętnik, pierścionek, stuprocentowa nastolatka!- zakpiłam.- Tylko szminki i lakieru do paznokci brakuje.
- Nie brakuje- rzuciła mi ponownie jakieś przedmioty. Wspomniane przedtem: czerwona szminka oraz różowy lakier do paznokci.
- Nie będę wnikać- odłożyłam dowody na biurko.- Myślisz, że po przebudzeniu dalej będzie chciał atakować?
- Mój jad mógł wywołać lekkie odrętwienie- spełzła z chłopaka i powróciła na swoje stałemiejsce na biurku.- Poza tym, co on ci zrobi bez swojego patyka?
- W sumie to nic- odpowiedziałam. Kątem oka zobaczyłam, jak ręka Emila zaczyna się ruszać. Dziwiło mnie to, że jego musiałam mrozić dwa razy, a tego gogusia tylko raz. Dalej był on w kącie pokoju z tym swoim uśmieszkiem i papierami w ręce.
Pochyliłam się nad nastolatkiem i z uśmiechem powiedziałam:
- Budź się, bo Lucy zombie wyssie ci mózg przez słomkę!- ryknęłam mu do ucha, a on gwałtownie podjął próbę wstania, nieudaną zresztą.
Uśmiechnęłam się szelmowsko.
- Witaj, Śpiący Kotlecie- powiedziałam głosem, ociekającym wręcz sarkazmem.
- Gdzie Tom?- zapytał, nerwowo się rozglądając. Tego gogusia chyba nie zauważył, bo popatrzył na mnie błagalnymi oczami małego kotka (albo raczej kotleta).
- Co się ze mną stało? Pomożesz mi wstać?
Okej. To było dziwne.
Aczkolwiek wyciągnęłam do niego niechętnie pomocną dłoń. Chwycił ją mocno i wstał. Ale ręki nie puścił.
Poczułam na niej wpierw lekki chłód, a następnie ukłucie.
Popatrzyłam Emilowi prosto w oczy i zrozumiałam co tu się stało.
- Osz ty mały...- wrzasnęłam, a on wybiegł przez drzwi (wyczarowałam nowe). Pobiegłam za nic, chodź nie miałam czucia w nogach, a w głowie mi się kręciło.
- Łapać go!- krzyczałam na cały budynek. Skierowałam wielofunkcyjną bransoletkę do ust i zaczęłam wydawać rozkazy.- 008, zbieg na piętrze, powtarzam, zbieg na piętrze- powtarzałam nerwowo.
Emil wbiegł do windy, jej drzwi już się zamykały. W głowie pojawiły się pierwsze gwiazdki, ale nie mogłam się poddać. Ruszyłam za nim i w ostatniej chwili znalazłam się w machinie.
Popatrzyłam na chłopaka gniewnym wzrokiem.
- Ty...- wyszeptałam i upadłam na ziemię.
Jaki fajny sufit!
Taki granatowy... a na nim gwiazdki.
Muszę przemalować swoje biuro.
Biuro.
Otrzeźwiałam, przynajmniej częściowo.
Gdzie jestem, co tu robię i kto mnie tu zawlókł?
Chciałam wstać, ale moje ręce były przywiązane do łóżka sznurem, nogi, jak się okazało także. Mogłabym coś zamrozić, ale nie dość, że niewiele by to dało, to ręce miałam w rękawiczkach. Do tego różowych, z jednym palcem.
Usłyszałam kroki na korytarzu. Zamknęłam oczy i próbowałam udawać, że śpię.
Drzwi otwarły się ze cichym skrzypem, a kroki stawały się coraz bliższe. Z pewnością były to dwie osoby, z czego jedna lekko kulała.
- Czy to normalne, że jeszcze się nie przebudziła?- zapytał jeden z mężczyzn, a jego głos był mi znajomy. Emil, pomyślałam ze złością i pogardą.
- Powinna to zrobić wkrótce- odpowiedziała druga z osób, całkowicie mi nieznana. Usłyszałam dźwięk metalu. Był taki sam, jak wtedy gdy kładłam strzykawkę na moich półkach.
Strzykawka.
Chcą mi podać jakieś lekarstwa.
Z mojej lewej dłoni zdjęto rękawiczkę, a nadgarstek oczyszczono nasączonym wacikiem. Doskonała okazja dla mnie.
Odczekałam trzy sekundy, bo tyle zajmowało mi wzięcie strzykawki ze stolika, i wystrzeliłam w lekarza lekką wiązkę lodu, niezauważalną dla człowieka.
Nie poczułam ukłucia, więc misja zapewne się powiodła.
- Luke?- zapytał Emil.- Luke!
Kiedy chłopak nie usłyszał odpowiedzi i nie zauważył nawet najmniejszego ruchu towarzysza, skierował się w moją stronę. Nawet ujrzałam w myślach to jego głupiutkie, pełne wyrzutów spojrzenie.
Nadal udawałam śpiącą. Nie miałam zamiaru ujawniać się, kiedy wszystko szło po mojej myśli.
Emil był już przy mnie. Czułam to.
Poczułam rozluźnianie uścisku sznurów, najpierw u rąk, następnie u nóg.
Ciepło, bijące przed chwilą po mojej prawej, zniknęło, a po sali znów rozległy się kroki.
Ponownie odczekałam trzy sekundy i otworzyłam oczy. Powoli usiadłam, podpierając się lewą ręką. Rozglądnęłam się po pokoju.
Znajdowałam się właśnie w małym pomieszczeniu o niebieskich ścianach i granatowym suficie, o którym wspominałam. Po mojej lewej znajdował się zmrożony doktorek i metalowy stolik na kółkach, jak u szalonych naukowców. Ale bardziej interesowało mnie to, co było na nim.
Bo nie była to strzykawka, ale kotlet.
Tak, kotlet na talerzu. Razem z widelcem i ściereczką.
Ale nie wyjaśnia to faktu, że gość zdjął mi jakże tandetną rękawiczkę i przemył nadgarstem wacikiem.
Właśnie, nadgarstek. Spojrzałam na niego i ujrzałam tam rozmazaną, czerwoną substancję. Zaschłą krew.
Przypomniałam sobie, że właśnie tam ugryzł mnie ten głupi wąż pana Kotleta.
Nagle drzwi otworzyły się ponownie, a ukazał się w nich Emil. Rzucił to swoje gniewne spojrzenie i powoli podszedł do mnie, z rękami w kieszeniach.
Cały czas stałam z ręką uniesioną w gotowości. Tak, być może dali mi tego słynnego kotleta, ale ludzie, ukąsił mnie wąż z inicjatywy tego chłopaka!
- Nie boli cię ręka od trzymania jej tak w powietrzu?- zapytał spokojnie.
- Nie- odparłam.
- Cóż Lucy, tym razem gościsz w naszych progach- uśmiechnął się z kpiną.
- Nie na długo- syknęłam.
- Nawet nie myśl o ucieczce- rzucił, przesuwając stolik w stronę łóżka.- Ta sala jest pilnie strzeżona, nie wspomnę o całym budynku.
- Nie takie rzeczy się robiło- ręka nadal w gotowości.
- Weźże uspokój się i zjedz to- rozkazał, wskazując na mięso.
- Nie ufam ci- powiedziałam, zgodnie z prawdą.
- Ja tobie też, ale czy się skarżę?- rzekł, wznosząc oczy do nieba.- Żryj gruz, Cyganie!- dodał jeszcze ze śmiechem, wskazując na talerz.
Mi wcale nie było do śmiechu.
- Po pierwsze, nie jestem Cyganem. Jeśli już, to ty- uśmiechnęłam się słodko.- Poza tym, nie mam pewności, czy ten kotlecik nie jest zatruty.
Chłopak w odpowiedzi ukroił mały kawałek i włożył go do buzi. Przeżuł go głośno, mlaskając (swoją drogą, mlaskanie jest objawem zaburzeń psychicznych; zaniepokoiło mnie to jego zachowanie), a na koniec pokazał mi swój, jakże uroczy, język.
Zaczęłam powoli jeść, ale nie powiem, że czułam się bezpieczna.
- Gdzie jestem?- zapytałam, krojąc mięso i wkładając je do swojej jamy ustnej.
To, co powiedział Emil, sprawiło, że kawałek ten nie trafił do mojego żołądka.
- Jesteśmy w ośrodku szkoleniowym Zabójców Śmierci.
____________________
Starałam się, wena była, jak wyszło, nie wiem.
Dzięki Ci Naff, tym komentarzu o kotletach to mnie natchnęłaś XD
Czytałam go z 10 razy co najmniej :D
Dziękuję Wam wszystkim: i informuję, że KOMENTOWAĆ MOŻNA RÓWNIEŻ ANONIMOWO (hejty z anonima włączone).
Pozdrowienia <3
Taki granatowy... a na nim gwiazdki.
Muszę przemalować swoje biuro.
Biuro.
Otrzeźwiałam, przynajmniej częściowo.
Gdzie jestem, co tu robię i kto mnie tu zawlókł?
Chciałam wstać, ale moje ręce były przywiązane do łóżka sznurem, nogi, jak się okazało także. Mogłabym coś zamrozić, ale nie dość, że niewiele by to dało, to ręce miałam w rękawiczkach. Do tego różowych, z jednym palcem.
Usłyszałam kroki na korytarzu. Zamknęłam oczy i próbowałam udawać, że śpię.
Drzwi otwarły się ze cichym skrzypem, a kroki stawały się coraz bliższe. Z pewnością były to dwie osoby, z czego jedna lekko kulała.
- Czy to normalne, że jeszcze się nie przebudziła?- zapytał jeden z mężczyzn, a jego głos był mi znajomy. Emil, pomyślałam ze złością i pogardą.
- Powinna to zrobić wkrótce- odpowiedziała druga z osób, całkowicie mi nieznana. Usłyszałam dźwięk metalu. Był taki sam, jak wtedy gdy kładłam strzykawkę na moich półkach.
Strzykawka.
Chcą mi podać jakieś lekarstwa.
Z mojej lewej dłoni zdjęto rękawiczkę, a nadgarstek oczyszczono nasączonym wacikiem. Doskonała okazja dla mnie.
Odczekałam trzy sekundy, bo tyle zajmowało mi wzięcie strzykawki ze stolika, i wystrzeliłam w lekarza lekką wiązkę lodu, niezauważalną dla człowieka.
Nie poczułam ukłucia, więc misja zapewne się powiodła.
- Luke?- zapytał Emil.- Luke!
Kiedy chłopak nie usłyszał odpowiedzi i nie zauważył nawet najmniejszego ruchu towarzysza, skierował się w moją stronę. Nawet ujrzałam w myślach to jego głupiutkie, pełne wyrzutów spojrzenie.
Nadal udawałam śpiącą. Nie miałam zamiaru ujawniać się, kiedy wszystko szło po mojej myśli.
Emil był już przy mnie. Czułam to.
Poczułam rozluźnianie uścisku sznurów, najpierw u rąk, następnie u nóg.
Ciepło, bijące przed chwilą po mojej prawej, zniknęło, a po sali znów rozległy się kroki.
Ponownie odczekałam trzy sekundy i otworzyłam oczy. Powoli usiadłam, podpierając się lewą ręką. Rozglądnęłam się po pokoju.
Znajdowałam się właśnie w małym pomieszczeniu o niebieskich ścianach i granatowym suficie, o którym wspominałam. Po mojej lewej znajdował się zmrożony doktorek i metalowy stolik na kółkach, jak u szalonych naukowców. Ale bardziej interesowało mnie to, co było na nim.
Bo nie była to strzykawka, ale kotlet.
Tak, kotlet na talerzu. Razem z widelcem i ściereczką.
Ale nie wyjaśnia to faktu, że gość zdjął mi jakże tandetną rękawiczkę i przemył nadgarstem wacikiem.
Właśnie, nadgarstek. Spojrzałam na niego i ujrzałam tam rozmazaną, czerwoną substancję. Zaschłą krew.
Przypomniałam sobie, że właśnie tam ugryzł mnie ten głupi wąż pana Kotleta.
Nagle drzwi otworzyły się ponownie, a ukazał się w nich Emil. Rzucił to swoje gniewne spojrzenie i powoli podszedł do mnie, z rękami w kieszeniach.
Cały czas stałam z ręką uniesioną w gotowości. Tak, być może dali mi tego słynnego kotleta, ale ludzie, ukąsił mnie wąż z inicjatywy tego chłopaka!
- Nie boli cię ręka od trzymania jej tak w powietrzu?- zapytał spokojnie.
- Nie- odparłam.
- Cóż Lucy, tym razem gościsz w naszych progach- uśmiechnął się z kpiną.
- Nie na długo- syknęłam.
- Nawet nie myśl o ucieczce- rzucił, przesuwając stolik w stronę łóżka.- Ta sala jest pilnie strzeżona, nie wspomnę o całym budynku.
- Nie takie rzeczy się robiło- ręka nadal w gotowości.
- Weźże uspokój się i zjedz to- rozkazał, wskazując na mięso.
- Nie ufam ci- powiedziałam, zgodnie z prawdą.
- Ja tobie też, ale czy się skarżę?- rzekł, wznosząc oczy do nieba.- Żryj gruz, Cyganie!- dodał jeszcze ze śmiechem, wskazując na talerz.
Mi wcale nie było do śmiechu.
- Po pierwsze, nie jestem Cyganem. Jeśli już, to ty- uśmiechnęłam się słodko.- Poza tym, nie mam pewności, czy ten kotlecik nie jest zatruty.
Chłopak w odpowiedzi ukroił mały kawałek i włożył go do buzi. Przeżuł go głośno, mlaskając (swoją drogą, mlaskanie jest objawem zaburzeń psychicznych; zaniepokoiło mnie to jego zachowanie), a na koniec pokazał mi swój, jakże uroczy, język.
Zaczęłam powoli jeść, ale nie powiem, że czułam się bezpieczna.
- Gdzie jestem?- zapytałam, krojąc mięso i wkładając je do swojej jamy ustnej.
To, co powiedział Emil, sprawiło, że kawałek ten nie trafił do mojego żołądka.
- Jesteśmy w ośrodku szkoleniowym Zabójców Śmierci.
____________________
Starałam się, wena była, jak wyszło, nie wiem.
Dzięki Ci Naff, tym komentarzu o kotletach to mnie natchnęłaś XD
Czytałam go z 10 razy co najmniej :D
Dziękuję Wam wszystkim: i informuję, że KOMENTOWAĆ MOŻNA RÓWNIEŻ ANONIMOWO (hejty z anonima włączone).
Pozdrowienia <3
I dlatego rozdział jest taki kotletowy XD! Kotlet potęgą świata! Kotlet zbawi świat! Juhu! Nie, swoją drogą, to zrobiłam się głodna, bo nie jadłam obiadu, dlatego idę zjeść kotleta *___* mniam.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny rozdział. Przeraziłam się jak Lucy obudziła się tam u nich. I... wtf?! Jak to?! Ośrodek szkoleniowy zabójców śmierci?! God, why?! Lucy, bierz kotleta i zwiewaj!!!
U mnie też nowy rozdział, więc zapraszam :33
http://cien-nocy.blogspot.com
No cóż... Kurde... Brakuje mi słów. A już mam... GENIALNE! Pierścionek, lakier, pamiętnik? Kurde to to w końcu chłop czy baba? Jak dla mnie to może byc homo nie wiadomo ale... DOBRA! Wracam do rozdziału. Ośrodek Zabójców Śmierci? Oryginalne lecz przypomina mi nieco moją Organizację (z mojego drugiego bloga). Kotlet widzę motywem przewodnim :)
OdpowiedzUsuńOby tak dalej. Pozdrawiam,
Elfik Elen
PS. Zapraszam do siebie http://in-the-circle-of-secrets.blogspot.com/ NOWY ROZDZIAŁ!
Świetne. Kotlety żądza. Myślę że Emil okaże się kobieta bo w tym ośrodku mogą być sami faceci i ona udaje. A Ally powinna przerzucić się na koty... sorry kotlety zamiast czekolady zajadać.
OdpowiedzUsuńTwój blog został nominowany do Liebster Award! http://blask-susan.blogspot.com/2014/02/liebster-awards.html
OdpowiedzUsuńGenialny ten rozdział :)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi się podobał
Nie mogę doczekać się kolejnego
Dodawaj jak najszybciej
Aqua
zapraszam na 7 rozdział http://aquasenshi.blogspot.com/2014/02/rozdzia-7.html :P
Znowu ja! Two blog został nominowany do Liebster Award! Gratuluje! Więcej info u mnie http://in-the-circle-of-secrets.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHahaha rozdział świetny! I taki kotletowy ^^ Jestem ciekawa, co będzie dalej ;) Pozdrawiam i życzę weny :3
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Awards ===> http://nieodkryta-kraina.blogspot.com/p/liebster-awards.html
OdpowiedzUsuńcoraz ciekawiej się robi :)
OdpowiedzUsuńczekam na next :)
SUPER rozdział!
OdpowiedzUsuńTaki kotletowy :)
Fajnie się czyta C:
OdpowiedzUsuńŻryj gruz cyganie!- hahaha, przypomina mi to czasy kolonijne gdy z przyjacielem posprzeczaliśmy się i na cały pokuj właśnie to krzyknęłam :)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział
"W tym całym kocie nie było dużo jadu" - buahahaha, rozbawiłaś mnie.
OdpowiedzUsuńEmil, brawo. Udało Ci się przechytrzyć Panią Śmierć, a to się nieczęsto zdarza jak mniemam.
Żryj gruz, Cyganie - z czego to? Cytat jakiś czy z Twojej głowy to wyszło? Podoba mi się :D
"Jesteśmy w ośrodku szkoleniowym Zabójców Śmierci" - ŁUHUUU, a to się zdziwiłam. Taka niespodziewana "niespodziewajka" się zrobiła huehuehue. Ciekawie się zaczyna, nie ma co :P