- Planujecie taką akcję z udziałem tylko dwóch osób?- zdziwił się starszy mężczyzna o złotych włosach, siedzący za dużym biurkiem z ciemnego drewna.
- Ale za to jakie to osoby, Gabrielu! Najznakomitsze z całego naszego ośrodka- zachwalał swoich uczniów młodszy od przedmówcy człowiek o włosach brązowych.
- Jesteście pewni, że misja się powiedzie?- zapytał Gabriel znad sterty dokumentów.
- Jeśli nie chce mi pan wierzyć, mogę panu te osoby przysłać. Przedstawią plan działania i spis rzeczy potrzebnych.
- Dobrze, zawołaj ich tutaj, Janie- mężczyzna zaczął coś pisać w jednej z kolumn w tabeli.
Chłopak wyszedł, a po chwili jego miejsce zastąpili dwaj nastolatkowie.
Jeden z nich, dość niski jak na swój wiek, bo przeżył już 17 lat, miał długie, blond włosy o czarnych pasemkach związane w kucyk. Nosił okulary i ubrany był w koszulę i spodnie od garnituru.
Drugi z nich był wysoki na około metr siedemdziesiąt. Był młodszy od swojego towarzysza- liczył 15 wiosen. Jego włosy były długie do brody i kruczoczarne, bez żadnych pasemek, i żyły własnym życiem: choć zazwyczaj układały się tak jak bohaterom mangi. Młodzieniec ubrany był w białą podkoszulkę i dżinsy.
Kiedy starzec nie spojrzał nawet na nich znad dokumentów, młodszy obywatel odchrząknął.
Gabriel powoli podniósł głowę, a gdy ujrzał swoich gości, odłożył ołówek trzymany przed chwilą w dłoni na miejsce.
- Jesteśmy- powiedział nieśmiało chłopak w okularach.
- Widzę- mruknął oschle mężczyzna, po czym zmienił ton głosu na radosny.- Powiedzcie mi więc, jak macie na imię!
- Tomasz- odezwał się już pewniej okularnik- i...- wskazał dłonią na wspólnika.
- Emi- przerwał mu wspólnik.- To znaczy Emil- poprawił się.
- Świetnie. Słyszałem, że obaj chcecie dokonać czegoś niezwykłego, co naszym trzystatysięcznym, doskonale wyposażonym wojskom się nie udaje?
- Nie...- zaczął cicho Tom, ale drugi z nastolatków znów mu przerwał.
- Tak. Zamierzamy to zrobić. Nie jesteśmy jak te trzystutysięczne wojska- powiedział dumnie.
- Fakt. Bo wy jesteście tylko dwoje. A dwoje normalnych nastolatków, którzy jeszcze nawet nie ukończyli całego szkolenia nie ma szans.
- Wiemy, że nam się uda- rzekł Emil.
Starzec westchnął.
- Przedstawcie mi swój plan działania.
- Otóż, w przebraniach przemykamy się do środka...- zaczął Tomek, ale ponownie nie dano mu dokończyć.
- Przebrani za co?- zainteresował się Gabriel.
- Za dwie, zbłąkane duszyczki- odpowiedział Tomasz.
- Jeśli chcecie wejść tam w przebraniu, przez normalne wejście: ten plan skazany jest na klęskę. Pogódźcie się z tym, chłopcy.
- Spodziewamy się tylko marnej, mizernej staruszki, z taką chyba damy sobie radę- mruknął Emil, nerwowo tupiąc butem o posadzkę.
- Wygląda na to, że nawet taka staruszka jest lepsza od was. Nie udzielam pozwolenia- powiedział na koniec starzec i wrócił do swojej papierkowej roboty.
Młodzieńcy wyszli: jeden ze spuszczoną ze wstydu głową, drugi zaś z dumą i chytrym uśmieszkiem na twarzy.
- Ale za to jakie to osoby, Gabrielu! Najznakomitsze z całego naszego ośrodka- zachwalał swoich uczniów młodszy od przedmówcy człowiek o włosach brązowych.
- Jesteście pewni, że misja się powiedzie?- zapytał Gabriel znad sterty dokumentów.
- Jeśli nie chce mi pan wierzyć, mogę panu te osoby przysłać. Przedstawią plan działania i spis rzeczy potrzebnych.
- Dobrze, zawołaj ich tutaj, Janie- mężczyzna zaczął coś pisać w jednej z kolumn w tabeli.
Chłopak wyszedł, a po chwili jego miejsce zastąpili dwaj nastolatkowie.
Jeden z nich, dość niski jak na swój wiek, bo przeżył już 17 lat, miał długie, blond włosy o czarnych pasemkach związane w kucyk. Nosił okulary i ubrany był w koszulę i spodnie od garnituru.
Drugi z nich był wysoki na około metr siedemdziesiąt. Był młodszy od swojego towarzysza- liczył 15 wiosen. Jego włosy były długie do brody i kruczoczarne, bez żadnych pasemek, i żyły własnym życiem: choć zazwyczaj układały się tak jak bohaterom mangi. Młodzieniec ubrany był w białą podkoszulkę i dżinsy.
Kiedy starzec nie spojrzał nawet na nich znad dokumentów, młodszy obywatel odchrząknął.
Gabriel powoli podniósł głowę, a gdy ujrzał swoich gości, odłożył ołówek trzymany przed chwilą w dłoni na miejsce.
- Jesteśmy- powiedział nieśmiało chłopak w okularach.
- Widzę- mruknął oschle mężczyzna, po czym zmienił ton głosu na radosny.- Powiedzcie mi więc, jak macie na imię!
- Tomasz- odezwał się już pewniej okularnik- i...- wskazał dłonią na wspólnika.
- Emi- przerwał mu wspólnik.- To znaczy Emil- poprawił się.
- Świetnie. Słyszałem, że obaj chcecie dokonać czegoś niezwykłego, co naszym trzystatysięcznym, doskonale wyposażonym wojskom się nie udaje?
- Nie...- zaczął cicho Tom, ale drugi z nastolatków znów mu przerwał.
- Tak. Zamierzamy to zrobić. Nie jesteśmy jak te trzystutysięczne wojska- powiedział dumnie.
- Fakt. Bo wy jesteście tylko dwoje. A dwoje normalnych nastolatków, którzy jeszcze nawet nie ukończyli całego szkolenia nie ma szans.
- Wiemy, że nam się uda- rzekł Emil.
Starzec westchnął.
- Przedstawcie mi swój plan działania.
- Otóż, w przebraniach przemykamy się do środka...- zaczął Tomek, ale ponownie nie dano mu dokończyć.
- Przebrani za co?- zainteresował się Gabriel.
- Za dwie, zbłąkane duszyczki- odpowiedział Tomasz.
- Jeśli chcecie wejść tam w przebraniu, przez normalne wejście: ten plan skazany jest na klęskę. Pogódźcie się z tym, chłopcy.
- Spodziewamy się tylko marnej, mizernej staruszki, z taką chyba damy sobie radę- mruknął Emil, nerwowo tupiąc butem o posadzkę.
- Wygląda na to, że nawet taka staruszka jest lepsza od was. Nie udzielam pozwolenia- powiedział na koniec starzec i wrócił do swojej papierkowej roboty.
Młodzieńcy wyszli: jeden ze spuszczoną ze wstydu głową, drugi zaś z dumą i chytrym uśmieszkiem na twarzy.
- Babci jeszcze nie ma, tak?- zapytałam Steve'a, gdy dobiegłam do Salidie.
- Nie panienko, jeszcze jej nie ma-odrzekł.
- Widzę, że jesteś tu nowy. Zapoznawano cię z regulaminem?- zapytałam.
- Tak, panienko.
- Przeczytałeś wszystko, nawet drobnym druczkiem?
- Oczywiście, że tak panienko.
- Punkt osiemdziesiąty siódmy, paragraf czwarty: Do Lucy nigdy nie mówimy "panienko"- uśmiechnęłam się.- Ale jako że to twój pierwszy dzień, odpuszczę ci.
- Przepraszam, panien... Lucy- powiedział Steve.
- Macie jakieś wiadomości o kapturku? Chyba zanieśli ją do Wariatkowa, kiedy już ją złapali?- zapytałam, przyciskając jeden z guzików windy w budynku Sądowym w Salidie.
- Nie złapali jej- mruknął mężczyzna.
- Jak to, nie złapali małej dziewczynki? Bezbronnej?- zdziwiłam się.
- Okazało się, że babeczki w jej koszyczku były odrobinę nieświeże- żołnierz posłał mi uśmiech.
- Będę musiała wysłać żołnierzy- mruczałam pod nosem.- Kapturek w Salidie, do tego nie złapany, ciekawe...
Winda bezszelestnie otwarła przede mną swoje wrota.
Na szczęście podróż w niej była o wiele szybsza niż w windzie międzywymiarowej.
Po chwili otwierałam drzwi mojego biura.
Wyciągnęłam Sally z kieszonki i posadziłam ją w swoim kąciku, pod lampą na biurku. Ally sama wypełzła mi z rękawa. Powiesiłam kurtkę w szafie i wróciłam do mojej ukochanej papierkowej roboty, lecz najpierw powiesiłem na ścianie pełnej już plakatów list gończy ze zdjęciem Czerwonego Kapturka (wyszła na nim cudownie).
Odpakowałam jednego z lizaków, jabłkowego, i włożyłam go do buzi. Usłyszałam też szelest opakowania od żelków i dźwięk łamanej czekolady.
Spośród wielu, bezbarwnych i nudnych dokumentów, wyróżniał się jeden, nowy, wydrukowany na żółtym papierze.
Imię, nazwisko, wiek, ulubione danie. Wypełniłam wszystko błyskawicznie.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Wejdź!- krzyknęłam, aby można było mnie usłyszeć zza drzwi.
- Dzień dobry- do środka wparował goguś w okularach, ubrany w koszulę i garniturkowe spodnie.
Niech to tylko nie będzie ktoś od księgowości.
- Jestem Tomasz i chciałem pani przedstawić naszą ofertę...- spojrzał na mnie, a jego oczy zrobiły się jak wielkie spodki.- Przepraszam, dobrze trafiłem? Śmierć, czyż nie?
- Zazwyczaj zwą mnie inaczej, nie lubię tego imienia-mruknęłam.
- Więc chciałem pani przedstawić naszą ofertę...
Przerwałam mu.
- Czy jest to związane z księgowością?
- Tak- odezwał się z zachwytem.- Czyta pani...
Nie dokończył, bo wyciągnęłam w jego kierunku moją dłoń, z której wystrzeliła biała mgiełka. Otuliła ona chłopaka i zamroziła go.
Spokojnie wróciłam do wypełniania.
Ulubiony dowcip?
- Puk, puk- rozległo się pukanie do drzwi.
- Kto tam?- zapytałam znudzonym głosem.
- Na pewno nie gość od księgowości- odpowiedział ktoś.
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Wejdź- rzekłam.
Minęły dokładnie trzy sekundy, a moich drzwi już nie było. Wyważył je czarnowłosy chłopak, który zawitał do mojego biura.
- I tak zawsze wolałam mieć drzwi z mahoniu- mruknęłam.
On patrzył na mnie przez najbliższe dwie minuty, nie odrywając wzroku.
- Przepraszam, ja chyba źle trafiłem- burknął, lekko zawstydzony.
- A gdzie się pan udawał?- podniosłam głowę i spojrzałam prosto w jego szmaragdowo zielone oczy.
- Do Śmierci, ale to najwyraźniej nie tu- chciał już wyjść, ale odezwałam się:
- Oto ja- chłopak stał w miejscu jeszcze przez chwilę, pewnie przetwarzał informację.
- Spodziewałem się kościstej babci po osiemdziesiątce- odezwał się w końcu.
- Dlaczego- wyjęłam lizaka z ust- dlaczego, każdy kojarzy śmierć z kościstą staruszką? Dlaczego?- żaliłam się.
- Hej, Luc, założyłyśmy się o coś, pamiętasz?- zawołała Sally.
- O jeżu- powiedziałam, przypominając sobie o co chodziło.
- Jeśli ktoś jeszcze raz będzie cię uważał za staruszkę...
- Wisisz mi paczkę żelków- zwróciłam się do chłopaka.
Nie zareagował na to spokojnie.
______________________________
Jak się podoba? Może być trochę błędów (literówek), bo pisane z rana, zaraz po przebudzeniu.
Pragnę podziękować Naff, za wykonanie niesamowitego buttona do bloga :D
Zamieszczę go w najbliższym czasie, kiedy tylko będę miała dostęp do komputera :)
- Nie panienko, jeszcze jej nie ma-odrzekł.
- Widzę, że jesteś tu nowy. Zapoznawano cię z regulaminem?- zapytałam.
- Tak, panienko.
- Przeczytałeś wszystko, nawet drobnym druczkiem?
- Oczywiście, że tak panienko.
- Punkt osiemdziesiąty siódmy, paragraf czwarty: Do Lucy nigdy nie mówimy "panienko"- uśmiechnęłam się.- Ale jako że to twój pierwszy dzień, odpuszczę ci.
- Przepraszam, panien... Lucy- powiedział Steve.
- Macie jakieś wiadomości o kapturku? Chyba zanieśli ją do Wariatkowa, kiedy już ją złapali?- zapytałam, przyciskając jeden z guzików windy w budynku Sądowym w Salidie.
- Nie złapali jej- mruknął mężczyzna.
- Jak to, nie złapali małej dziewczynki? Bezbronnej?- zdziwiłam się.
- Okazało się, że babeczki w jej koszyczku były odrobinę nieświeże- żołnierz posłał mi uśmiech.
- Będę musiała wysłać żołnierzy- mruczałam pod nosem.- Kapturek w Salidie, do tego nie złapany, ciekawe...
Winda bezszelestnie otwarła przede mną swoje wrota.
Na szczęście podróż w niej była o wiele szybsza niż w windzie międzywymiarowej.
Po chwili otwierałam drzwi mojego biura.
Wyciągnęłam Sally z kieszonki i posadziłam ją w swoim kąciku, pod lampą na biurku. Ally sama wypełzła mi z rękawa. Powiesiłam kurtkę w szafie i wróciłam do mojej ukochanej papierkowej roboty, lecz najpierw powiesiłem na ścianie pełnej już plakatów list gończy ze zdjęciem Czerwonego Kapturka (wyszła na nim cudownie).
Odpakowałam jednego z lizaków, jabłkowego, i włożyłam go do buzi. Usłyszałam też szelest opakowania od żelków i dźwięk łamanej czekolady.
Spośród wielu, bezbarwnych i nudnych dokumentów, wyróżniał się jeden, nowy, wydrukowany na żółtym papierze.
Imię, nazwisko, wiek, ulubione danie. Wypełniłam wszystko błyskawicznie.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Wejdź!- krzyknęłam, aby można było mnie usłyszeć zza drzwi.
- Dzień dobry- do środka wparował goguś w okularach, ubrany w koszulę i garniturkowe spodnie.
Niech to tylko nie będzie ktoś od księgowości.
- Jestem Tomasz i chciałem pani przedstawić naszą ofertę...- spojrzał na mnie, a jego oczy zrobiły się jak wielkie spodki.- Przepraszam, dobrze trafiłem? Śmierć, czyż nie?
- Zazwyczaj zwą mnie inaczej, nie lubię tego imienia-mruknęłam.
- Więc chciałem pani przedstawić naszą ofertę...
Przerwałam mu.
- Czy jest to związane z księgowością?
- Tak- odezwał się z zachwytem.- Czyta pani...
Nie dokończył, bo wyciągnęłam w jego kierunku moją dłoń, z której wystrzeliła biała mgiełka. Otuliła ona chłopaka i zamroziła go.
Spokojnie wróciłam do wypełniania.
Ulubiony dowcip?
- Puk, puk- rozległo się pukanie do drzwi.
- Kto tam?- zapytałam znudzonym głosem.
- Na pewno nie gość od księgowości- odpowiedział ktoś.
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Wejdź- rzekłam.
Minęły dokładnie trzy sekundy, a moich drzwi już nie było. Wyważył je czarnowłosy chłopak, który zawitał do mojego biura.
- I tak zawsze wolałam mieć drzwi z mahoniu- mruknęłam.
On patrzył na mnie przez najbliższe dwie minuty, nie odrywając wzroku.
- Przepraszam, ja chyba źle trafiłem- burknął, lekko zawstydzony.
- A gdzie się pan udawał?- podniosłam głowę i spojrzałam prosto w jego szmaragdowo zielone oczy.
- Do Śmierci, ale to najwyraźniej nie tu- chciał już wyjść, ale odezwałam się:
- Oto ja- chłopak stał w miejscu jeszcze przez chwilę, pewnie przetwarzał informację.
- Spodziewałem się kościstej babci po osiemdziesiątce- odezwał się w końcu.
- Dlaczego- wyjęłam lizaka z ust- dlaczego, każdy kojarzy śmierć z kościstą staruszką? Dlaczego?- żaliłam się.
- Hej, Luc, założyłyśmy się o coś, pamiętasz?- zawołała Sally.
- O jeżu- powiedziałam, przypominając sobie o co chodziło.
- Jeśli ktoś jeszcze raz będzie cię uważał za staruszkę...
- Wisisz mi paczkę żelków- zwróciłam się do chłopaka.
Nie zareagował na to spokojnie.
______________________________
Jak się podoba? Może być trochę błędów (literówek), bo pisane z rana, zaraz po przebudzeniu.
Pragnę podziękować Naff, za wykonanie niesamowitego buttona do bloga :D
Zamieszczę go w najbliższym czasie, kiedy tylko będę miała dostęp do komputera :)
rozdzial swietny ale najbardziej przypadl mi sam koniec,jest rozbrajajacy :)
OdpowiedzUsuńCiekawy rozdział. :) Coś czuję, że chłopaki trochę namieszają, zwłaszcza Emil.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział i pozdrawiam. :)
Zapraszam też na nowy rozdział u mnie. :)
Usuńhttp://nieodkryta-kraina.blogspot.com/
Super rozdział, najbardziej podobała mi się końcówka :D Pozdrawiam i życzę weny! :3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, końcówka faktycznie rozbrajająca. :D
OdpowiedzUsuńCzyta się lekko i przyjemnie, życzę dużo weny :)
BUAHAH XD. Dobry żart z puk puk, a ten co następnie wszedł, a Lucy na to: "i tak wolałam mieć drzwi z mahoniu" - padłam. OMG. Ale co ten chłopak zamierza zrobić O___O? Aż się boję. I o co chodzi z tą misją tych dwóch gości? Tajemniczo, nie ma co. Czekam na następny rozdział i przy okazji zapraszam do mnie na nowy ^___^
OdpowiedzUsuńhttp://cien-nocy.blogspot.com
Co do buttona - proszę bardzo :3. Naff zawsze do usług! *kłania się* Button ślicznie się u ciebie prezentuje.
UsuńKOCHAM!!!!!!!
OdpowiedzUsuńKoniec najlepszy :))
Rozwalają mnie teksty o żelkach xD
OdpowiedzUsuńTo są tak zwane "knock knock jokes" - dobre :D
OdpowiedzUsuńList gończy? Kapturek? Ło matko i córko z pięciorgiem wnucząt buahaha *moje ulubione powiedzenie. I jeszcze to "wyszła na nim cudownie". Bez kitu, upłakałam się ze śmiechu :P
Panienko. No gdybym ja była Śmiercią, to bym się za to obraziła na amen :D Znaczy ten, na bank - to chyba lepiej brzmi jednak :P
A jako staruszka z kosą Śmierć jest przereklamowana. Niebieskooka 15latka z biało czarnymi włosami i lizakiem w buzi - to jest to 8-) huehuehue