- Chwila, chwileczka, ale czy nie powinnaś mi udzielić ostatniej rady?- Mężczyzna nie chciał wejść do sali sądowej bez oporu.
Westchnęłam ciężko.
- Niech pan mówi prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Na razie się z panem żegnam.- Wepchnęłam go przez drzwi do sali. Strażnicy i Sąd Najwyżeszej Rady załatwią resztę.
Wróciłam do swojego biura i sprawdziłam godzinę. Minęła minuta.
Westchnęłam ciężko.
- Niech pan mówi prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Na razie się z panem żegnam.- Wepchnęłam go przez drzwi do sali. Strażnicy i Sąd Najwyżeszej Rady załatwią resztę.
Wróciłam do swojego biura i sprawdziłam godzinę. Minęła minuta.
W Salidie czas płynie wolno, a to dlatego, że co chwila na świecie ktoś umiera. Babcia poświęca cały swój czas na realizowanie tej pracy, ale i to nie wystarcza. Rada postanowiła, że potrzebnych będzie więcej pracowników.
I tak właśnie żyjemy. Choć plusem jest to, że dzięki pomocy innych mogę mieć trochę wolnego czasu. A wolny czas oznacza u mnie wypady na ziemię.
- Sal, Al, co powiecie na mały wypadzik na powierzchnię?- zapytałam je, jednocześnie wygrzebując ze sterty ciuchów leżących w szafie czarną, skórzaną kurtkę.
- Oczywiście, że tak. Ale tylko wtedy, gdy kupisz mi żelki- powiedziała pingwinka, zeskakując z biurka.
- A mi czekoladę- dodała Ally.
- Al, ostatnią czekoladę dawałam ci dziś rano- mruknęłam, chowając Sally do jednej z kieszonek kurtki na piersi.
- Tak- syknął wąż.- Tak właśnie było.
- Wskakuj.- Wyciągnęłam do zwierzęcia rękę, aby tak jak zwykle owinęło ją.
Z biura zeszłam schodami w dół, a przy wyjściu powiadomiłam straż, że wychodzę i wrócę niedługo.
Stanęłam przy drodze obok jakiegoś kolesia o łysej głowie, ale sygnalizacja z zielonej zmieniła się na czerwoną.
- Znowu się zepsuła- powiedziałam i przeklnęłam pod nosem.
- Nie, nie zepsuła się, panienko- odezwał się basowym głosem mężczyzna, wskazując na postać ubraną w czerwony kapturek, która przemierzała drogę w wesołych podskokach.
- Hej, koleżko- zwróciłam się do towarzysza- Powiedz Kapturkowi, że wilk wcale jej nie zjadł.- Spiesz się!- dodałam jeszcze, gdy pobiegł za dziewczynką.
Obserwowałam sytuację jeszcze przez chwilę (widok kolesia powalającego na ziemię małą dziewczynkę był bardzo ciekawy. I te minie przechodniów- bezcenne), a gdy sygnalizacja stała się zielona, ruszyłam dziarsko przez jezdnię.
Winda znów powitała mnie swoją piosenką. Najwyraźniej nie zamierzają zmienić melodii, chcą dalej niszczyć nasz gust muzyczny.
Po raz setny już wsłuchałam się w tekst:
"Mówiono mi, że na ziemi super jest,
Ale przemyślenia przerwał mi ten bies,
Bies zły i okrutny, nadto piękny i zdolny,
W rzucaniu obelg hojny.
Lucek stary mnie przywitał,
A wraz z nim jego kicia,
Tu znajomych mnóstwo mam,
No i Lucyfera znam"
Po raz setny stwierdziłam, że ta piosenka jest bez sensu. I że jest czystą propagandą piekła.
Na szczęście podróż dobiegła końca, tak samo jak moje męczarnie w tej windzie. Niestety innego środku transportu na ziemię nie było.
- Skoczymy tylko do sklepu Candy Andy na rogu i wracamy- szepnęłam sama do siebie.
Winda zatrzymywała się zawsze w centrum, a nasz ukochany sklep ze słodyczami nie znajdował się daleko, co nam sprzyjało. Wystarczyło zejść na chodnik, przejść przez drogę, skręcić w prawą uliczkę, iść prosto przez dokładnie czternaście sekund i już.
Sklep Candy Andy był największym sklepem z łakociami w tym rejonie. Był to duży budynek, pomalowany na różowo, z najpiękniejszymi wystawami, jakie kiedykolwiek widziałam. U drzwi wisiał malutki dzwoneczek, sygnalizujący przyjście klienta, a obsługa była tu aż nadto miła.
I tak właśnie żyjemy. Choć plusem jest to, że dzięki pomocy innych mogę mieć trochę wolnego czasu. A wolny czas oznacza u mnie wypady na ziemię.
- Sal, Al, co powiecie na mały wypadzik na powierzchnię?- zapytałam je, jednocześnie wygrzebując ze sterty ciuchów leżących w szafie czarną, skórzaną kurtkę.
- Oczywiście, że tak. Ale tylko wtedy, gdy kupisz mi żelki- powiedziała pingwinka, zeskakując z biurka.
- A mi czekoladę- dodała Ally.
- Al, ostatnią czekoladę dawałam ci dziś rano- mruknęłam, chowając Sally do jednej z kieszonek kurtki na piersi.
- Tak- syknął wąż.- Tak właśnie było.
- Wskakuj.- Wyciągnęłam do zwierzęcia rękę, aby tak jak zwykle owinęło ją.
Z biura zeszłam schodami w dół, a przy wyjściu powiadomiłam straż, że wychodzę i wrócę niedługo.
Stanęłam przy drodze obok jakiegoś kolesia o łysej głowie, ale sygnalizacja z zielonej zmieniła się na czerwoną.
- Znowu się zepsuła- powiedziałam i przeklnęłam pod nosem.
- Nie, nie zepsuła się, panienko- odezwał się basowym głosem mężczyzna, wskazując na postać ubraną w czerwony kapturek, która przemierzała drogę w wesołych podskokach.
- Hej, koleżko- zwróciłam się do towarzysza- Powiedz Kapturkowi, że wilk wcale jej nie zjadł.- Spiesz się!- dodałam jeszcze, gdy pobiegł za dziewczynką.
Obserwowałam sytuację jeszcze przez chwilę (widok kolesia powalającego na ziemię małą dziewczynkę był bardzo ciekawy. I te minie przechodniów- bezcenne), a gdy sygnalizacja stała się zielona, ruszyłam dziarsko przez jezdnię.
Winda znów powitała mnie swoją piosenką. Najwyraźniej nie zamierzają zmienić melodii, chcą dalej niszczyć nasz gust muzyczny.
Po raz setny już wsłuchałam się w tekst:
"Mówiono mi, że na ziemi super jest,
Ale przemyślenia przerwał mi ten bies,
Bies zły i okrutny, nadto piękny i zdolny,
W rzucaniu obelg hojny.
Lucek stary mnie przywitał,
A wraz z nim jego kicia,
Tu znajomych mnóstwo mam,
No i Lucyfera znam"
Po raz setny stwierdziłam, że ta piosenka jest bez sensu. I że jest czystą propagandą piekła.
Na szczęście podróż dobiegła końca, tak samo jak moje męczarnie w tej windzie. Niestety innego środku transportu na ziemię nie było.
- Skoczymy tylko do sklepu Candy Andy na rogu i wracamy- szepnęłam sama do siebie.
Winda zatrzymywała się zawsze w centrum, a nasz ukochany sklep ze słodyczami nie znajdował się daleko, co nam sprzyjało. Wystarczyło zejść na chodnik, przejść przez drogę, skręcić w prawą uliczkę, iść prosto przez dokładnie czternaście sekund i już.
Sklep Candy Andy był największym sklepem z łakociami w tym rejonie. Był to duży budynek, pomalowany na różowo, z najpiękniejszymi wystawami, jakie kiedykolwiek widziałam. U drzwi wisiał malutki dzwoneczek, sygnalizujący przyjście klienta, a obsługa była tu aż nadto miła.
Najgorszą rzeczą w tej misji była jedna, niezmienna rzecz: na Ziemi stawałam się niewidzialna, a żeby ludzie nie wzięli mnie za plączącego się po świecie ducha, lamentującego po swoim żywocie, musiałam pozostać w ukryciu i być bardzo ostrożną.
Musiałam poczekać na następną osobę, która wejdzie do środka (nie musiałam długo czekać; mają tu duży ruch). Kiedy znalazłam się w słodkim raju, niezauważalnie porwałam z pierwszej półki jedną z czekolad i schowałam za pazuchę kurtki. Zostały jeszcze żelki dla Sally i lizaki dla mnie. Lizaki były przy kasie i wzięcie ich było najtrudniejsze w całej akcji, żelki zaś należało wygrzebać z wielkiego kosza na środku sklepu.
Postanowiłam, że lizaki mają pierwszeństwo, w końcu to ja miałam jej jeść. Dwadzieścia siedem kroków i byłam już przy ladzie. Na szczęście sprzedawczyni nie było, ewentualnymi świadkami byliby klienci. Powoli wyciągłam ze słoiczka dziewięć lizaczków.
- Mamo, patrz, to duch- powiedziało jakieś dziecko.
Popatrzyłam w stronę, z której dochodził głos i zamarłam z przykrywką słoiczka w ręce. Kobieta patrzyła na mnie i otwierała już usta do krzyku.
Ze strachu i zaskoczenia upuściłam przykrywkę.
To było jak wisienka na torcie.
Wszyscy zwrócili uwagę na mnie, a widząc wiszące w powietrzu lizaki zaczęli krzyczeć.
- Mówiłam, że to zły pomysł?- syknęła nerwowo Ally.
- Nic takiego nie mówiłaś- powiedziałam cicho, porywając z kosza w centrum sklepu paczkę żelków. Do środka wchodzili gapie, słysząc przerażające krzyki, dookoła błyskały flesze aparatów, a sprzedawczynie uspakajały klientów. Schowałam zdobyte smakołyki pod kurtkę, aby nie wywoływać już niepotrzebnej sensacji.
- Ale tak pomyślałam- powiedział wąż.
- Zamknij się już, mamy ważniejsze sprawy na głowie- szepnęłam, wybiegając z budynku. Tu byłam już bezpieczna. Ruszyłam w kierunku windy, uważając, aby nikogo nie zaczepić na zatłoczonej ludźmi ulicy.
Bicie mojego serca uspokoiło się dopiero w machinie.
Sally wychyliła się z kieszonki i rzekła współczująco:
- Wzięłaś tylko jedną paczkę żelków? Oczekujesz, że się tym wyżywię? Powiedz mi chociaż, że nie są w kształcie pingwinów...
________________________________________________
Jak się podoba?
Chcę też poinformować, że w zakładce Bohaterowie (góra strony) pojawiło się parę postaci.
Czekam na Wasze opinie :)
Ps. Zdjęcie poniżej robione przeze mnie. Patrzcie, czym się żywię, mwahaha!
Postanowiłam, że lizaki mają pierwszeństwo, w końcu to ja miałam jej jeść. Dwadzieścia siedem kroków i byłam już przy ladzie. Na szczęście sprzedawczyni nie było, ewentualnymi świadkami byliby klienci. Powoli wyciągłam ze słoiczka dziewięć lizaczków.
- Mamo, patrz, to duch- powiedziało jakieś dziecko.
Popatrzyłam w stronę, z której dochodził głos i zamarłam z przykrywką słoiczka w ręce. Kobieta patrzyła na mnie i otwierała już usta do krzyku.
Ze strachu i zaskoczenia upuściłam przykrywkę.
To było jak wisienka na torcie.
Wszyscy zwrócili uwagę na mnie, a widząc wiszące w powietrzu lizaki zaczęli krzyczeć.
- Mówiłam, że to zły pomysł?- syknęła nerwowo Ally.
- Nic takiego nie mówiłaś- powiedziałam cicho, porywając z kosza w centrum sklepu paczkę żelków. Do środka wchodzili gapie, słysząc przerażające krzyki, dookoła błyskały flesze aparatów, a sprzedawczynie uspakajały klientów. Schowałam zdobyte smakołyki pod kurtkę, aby nie wywoływać już niepotrzebnej sensacji.
- Ale tak pomyślałam- powiedział wąż.
- Zamknij się już, mamy ważniejsze sprawy na głowie- szepnęłam, wybiegając z budynku. Tu byłam już bezpieczna. Ruszyłam w kierunku windy, uważając, aby nikogo nie zaczepić na zatłoczonej ludźmi ulicy.
Bicie mojego serca uspokoiło się dopiero w machinie.
Sally wychyliła się z kieszonki i rzekła współczująco:
- Wzięłaś tylko jedną paczkę żelków? Oczekujesz, że się tym wyżywię? Powiedz mi chociaż, że nie są w kształcie pingwinów...
________________________________________________
Jak się podoba?
Chcę też poinformować, że w zakładce Bohaterowie (góra strony) pojawiło się parę postaci.
Czekam na Wasze opinie :)
Ps. Zdjęcie poniżej robione przeze mnie. Patrzcie, czym się żywię, mwahaha!
Akcja w sklepie dobra :DD co to to na zdjęciach XD? Żelki?
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział C: widzę, że powoli się rozkręca.
Akcja w sklepie? Super pomysł :D Czekam na następny rozdział :3
OdpowiedzUsuńRozdział był super! Akcja w sklepie, powalająca ale i końcowa docinka Sally mnie rozśmieszyła :)
OdpowiedzUsuńI zazdro żelków ze zdjęcia. Zachciało mi się zjeść parę... Podpierniczę bratu, hihi ;p
Pozdrawiam,
Elfik Elen
Świetny pomysł na opowiadanie. :) Bardzo ciekawy rozdziała, a akcja w sklepie niesamowita. :) Informuj mnie o kolejnych rozdziałach. :P
OdpowiedzUsuńPewnie ^___^ jak chcesz, żeby wyglądał button? A może... hmm. Może chcesz porozmawiać na gg, skypie, fejsie albo e-mailu? Bo tak na blogu to chyba nie za bardzo XD mwahah. W razie czego zostawiam e-maila: xsadisticsushix@gmail.com
OdpowiedzUsuńSuper!
OdpowiedzUsuń"Mówiono mi, że na ziemi super jest,
OdpowiedzUsuńAle przemyślenia przerwał mi ten bies,
Bies zły i okrutny, nadto piękny i zdolny,
W rzucaniu obelg hojny.
Lucek stary mnie przywitał,
A wraz z nim jego kicia,
Tu znajomych mnóstwo mam,
No i Lucyfera znam"
Buahahah, rozwala mnie ta winda. Chyba bym musiała sobie kupić zatyczki do uszu, jakbym miała tym jeździć w tę i z powrotem :D
Akcja w sklepie rzeczywiście genialna. Za dużo słodyczy dziewczynki hihi, dogadzacie sobie za bardzo i Was pokarało... A końcówka wymiata :P