Co chwila rzucałam nerwowe spojrzenie w stronę Emila, spacerującego obok mnie ze stoickim spokojem.
Nienawidzę go. Po prostu go nienawidzę.
Ocieka bezczelnością. Jak kotlet tłuszczem.
Jest egoistą. Brzydalem. Śmierdzielem. Rannym ptaszkiem. Marudą. Leniem. Żarłokiem (tak, może i jeszcze nie mam dowodów, ale...). Lalusiem.
Ale jest jeden plus: nie jest gościem od księgowości, a tego już szczerze nienawidzę.
Jako że poruszaliśmy się szybkim tempem, szybko doszliśmy do wielkiej sali na końcu korytarza.
Wyglądem przypominała salę gimnastyczną, ale zapewniam, w kantorku piłek nie znajdziecie.
Pomieszczenie było puste, żadnych ludzi. W sumie, gdyby jacyś się tu kręcili, uznałabym to za podejrzane. Bo kto normalny chodzi poćwiczyć o drugiej nad ranem?
Ach tak. Ja.
- Zostań tu.- Warknęłam do chłopaka, a sama poszłam do niezbędny ekwipunek do kantorka.
Na ścianach wisiały sieci, podobne do tych do łowienia ryb, a także kolczugi i tarcze. Kolejno na stojakach zawieszone były miecze, w zależności od przeznaczenia. Patyki (to znaczy dzidy i oszczepy) leżały poukładane w pudle pod ścianą, a pistolety (których mieliśmy mało, gdyż obstawiamy tradycyjne sposoby) schowane były w szafce obok mieczy rycerskich.
Porwałam pierwsze lepsze bronie z brzegu i powoli wróciłam do Emila.
Patrzył się na mnie z kpiącym uśmieszkiem i rękami w kieszeniach.
Upuściłam broń na podłogę.
- Wybieraj- syknęłam, odgarniając grzywkę do tyłu.
- Wybieram zabicie ciebie.- Rzucił się na mnie, unieruchamiając dłonie. Z lewej kieszeni spodni wyjął sztylet, ostry jak brzytwa.
- Jesteś zbyt blisko- wysapałam, bo ten drań miażdżąc moje płuca nie dawał mi normalnie oddychać.
- To tylko chwilowe- szepnął z uśmiechem, przykładając dłoń z bronią do mojej szyi.
Błyskawicznie wydostałam się z jego objęć (zabrzmiało to strasznie). Teraz to ja przytrzymywałam mu ręce. Teraz to ja rządziłam. Ale uśmiech z jego twarzy nie znikał, co mnie niepokoiło.
- Chcesz się głupkowato uśmiechać, nawet gdy zginiesz?- Zapytałam go, zdezorientowana.
- Taki mam zamiar.- Odpowiedział, znów osiągając przewagę.
- Jeśli mamy już walczyć, róbmy to jak normalni ludzie.- Starałam się sprowadzić potyczkę na właściwe tory, aczkolwiek dalej tarzaliśmy się po podłodze.
- Nie jesteś normalna.
- Bo ty niby jesteś?- Górą znowu ja.
- Ja nie zabijam codziennie tysięcy ludzi.- Lucy znów na dole.
- Nie zabijam, doprowadzam do Salidie!- Znów na górze...
- To nie zmienia faktu, że jesteś śmiercią!- zmiana.
- To nie zmienia faktu, że udajesz mężczyznę, a tak naprawdę jesteś kobietą!- Palnęłam.
Chłopak na chwilę zamarł i zaczął się śmiać, co dało mi przewagę i znów miałam władzę.
- Jestem chłopakiem, nie martw się- zachichotał.
- Który nosi przy sobie lakier do paznokci i szminkę.- Mruknęłam.
Emil znów zwyciężył.
- Nie osądzaj po pozorach, mówi ci to coś?- Zapytał ze złością. Teraz to ja siedziałam na nim okrakiem, z przyłożonym do szyi sztyletem.
- O to samo mogłabym zapytać ciebie.- Odpowiedziałam.
W tle usłyszałam klaskanie. Automatycznie spojrzałam w kierunku drzwi, gdzie w progu stała babcia, a za nią parę strażników (między innymi Steve).
- Brawo.- Pochwaliła mnie.- Naprawdę dobrze.
Szybko przywołałam się do porządku i wstałam, uwalniając nastolatka.
- Cześć, babciu- uśmiechnęłam się słabo.- Co tu robisz o tej porze?
- Przechodziłam obok i usłyszałam bardzo ciekawe okrzyki bitewne. Ale wpadłam tylko na chwilę, nie przeszkadzajcie sobie- odwzajemniła mój uśmiech, tyle że bardziej entuzjastycznie i wyszła, a wraz z nią cała jej świta.
- Ty gnido.- Krzyknęłam i znów rzuciłam się na Emila.
Muszę przyznać, że dość skutecznie się bronił.
Miałam już zadać mu ostateczny cios...
Usłyszałam za sobą jakiś odgłos. Jakby ciche łkanie. Obróciłam się, nadal przytrzymując wroga.
- Emil!- Krzyknęła mała, na oko sześcioletnia dziewczynka, podbiegając do mnie. Wyciągnęłam w jej stronę dłoń, wypuszczając z niej chmurkę lodu, która zmroziła dziecko.
- Nie masz serca- powiedział przez zaciśnięte zęby mój towarzysz.
Spojrzałam w jego nienaturalnie białe oczy.
- Tak.- Wyszeptałam.- Nie mam.
Popatrzył na mnie ze zdziwieniem, ale chwilę potem się uśmiechnął. Odczułam brak zimnego metalu w mojej prawej ręce.
- To nie będzie trwało długo- wbił sztylet w moją lewą pierś, a ja upadłam na zimną posadzkę, tuż obok posągu dziewczynki.
___________________________
Zmotywowaliście mnie ^__^
Przekroczyliśmy magiczną liczbę 10 komentarzy (wooow).
To w skrócie: nowy rozdział jest, następny: weekend.
Zaproszę jeszcze na wcześniejszego posta, nie kotletowego, że tak powiem XD
I to by było na tyle.
Ah, chcę podziękować Abigail (trochę spóźnione podziękowania) za ostatni komentarz, który uświadomił mi, co robię źle. A przede wszystkim dziękuję za te przykłady z kotletem. Przemówiłaś do mnie!
Chcę też podziękować stałym bywalcom; mam nadzieję, że będzie nas jeszcze więcej.
I love you ♥
Nienawidzę go. Po prostu go nienawidzę.
Ocieka bezczelnością. Jak kotlet tłuszczem.
Jest egoistą. Brzydalem. Śmierdzielem. Rannym ptaszkiem. Marudą. Leniem. Żarłokiem (tak, może i jeszcze nie mam dowodów, ale...). Lalusiem.
Ale jest jeden plus: nie jest gościem od księgowości, a tego już szczerze nienawidzę.
Jako że poruszaliśmy się szybkim tempem, szybko doszliśmy do wielkiej sali na końcu korytarza.
Wyglądem przypominała salę gimnastyczną, ale zapewniam, w kantorku piłek nie znajdziecie.
Pomieszczenie było puste, żadnych ludzi. W sumie, gdyby jacyś się tu kręcili, uznałabym to za podejrzane. Bo kto normalny chodzi poćwiczyć o drugiej nad ranem?
Ach tak. Ja.
- Zostań tu.- Warknęłam do chłopaka, a sama poszłam do niezbędny ekwipunek do kantorka.
Na ścianach wisiały sieci, podobne do tych do łowienia ryb, a także kolczugi i tarcze. Kolejno na stojakach zawieszone były miecze, w zależności od przeznaczenia. Patyki (to znaczy dzidy i oszczepy) leżały poukładane w pudle pod ścianą, a pistolety (których mieliśmy mało, gdyż obstawiamy tradycyjne sposoby) schowane były w szafce obok mieczy rycerskich.
Porwałam pierwsze lepsze bronie z brzegu i powoli wróciłam do Emila.
Patrzył się na mnie z kpiącym uśmieszkiem i rękami w kieszeniach.
Upuściłam broń na podłogę.
- Wybieraj- syknęłam, odgarniając grzywkę do tyłu.
- Wybieram zabicie ciebie.- Rzucił się na mnie, unieruchamiając dłonie. Z lewej kieszeni spodni wyjął sztylet, ostry jak brzytwa.
- Jesteś zbyt blisko- wysapałam, bo ten drań miażdżąc moje płuca nie dawał mi normalnie oddychać.
- To tylko chwilowe- szepnął z uśmiechem, przykładając dłoń z bronią do mojej szyi.
Błyskawicznie wydostałam się z jego objęć (zabrzmiało to strasznie). Teraz to ja przytrzymywałam mu ręce. Teraz to ja rządziłam. Ale uśmiech z jego twarzy nie znikał, co mnie niepokoiło.
- Chcesz się głupkowato uśmiechać, nawet gdy zginiesz?- Zapytałam go, zdezorientowana.
- Taki mam zamiar.- Odpowiedział, znów osiągając przewagę.
- Jeśli mamy już walczyć, róbmy to jak normalni ludzie.- Starałam się sprowadzić potyczkę na właściwe tory, aczkolwiek dalej tarzaliśmy się po podłodze.
- Nie jesteś normalna.
- Bo ty niby jesteś?- Górą znowu ja.
- Ja nie zabijam codziennie tysięcy ludzi.- Lucy znów na dole.
- Nie zabijam, doprowadzam do Salidie!- Znów na górze...
- To nie zmienia faktu, że jesteś śmiercią!- zmiana.
- To nie zmienia faktu, że udajesz mężczyznę, a tak naprawdę jesteś kobietą!- Palnęłam.
Chłopak na chwilę zamarł i zaczął się śmiać, co dało mi przewagę i znów miałam władzę.
- Jestem chłopakiem, nie martw się- zachichotał.
- Który nosi przy sobie lakier do paznokci i szminkę.- Mruknęłam.
Emil znów zwyciężył.
- Nie osądzaj po pozorach, mówi ci to coś?- Zapytał ze złością. Teraz to ja siedziałam na nim okrakiem, z przyłożonym do szyi sztyletem.
- O to samo mogłabym zapytać ciebie.- Odpowiedziałam.
W tle usłyszałam klaskanie. Automatycznie spojrzałam w kierunku drzwi, gdzie w progu stała babcia, a za nią parę strażników (między innymi Steve).
- Brawo.- Pochwaliła mnie.- Naprawdę dobrze.
Szybko przywołałam się do porządku i wstałam, uwalniając nastolatka.
- Cześć, babciu- uśmiechnęłam się słabo.- Co tu robisz o tej porze?
- Przechodziłam obok i usłyszałam bardzo ciekawe okrzyki bitewne. Ale wpadłam tylko na chwilę, nie przeszkadzajcie sobie- odwzajemniła mój uśmiech, tyle że bardziej entuzjastycznie i wyszła, a wraz z nią cała jej świta.
- Ty gnido.- Krzyknęłam i znów rzuciłam się na Emila.
Muszę przyznać, że dość skutecznie się bronił.
Miałam już zadać mu ostateczny cios...
Usłyszałam za sobą jakiś odgłos. Jakby ciche łkanie. Obróciłam się, nadal przytrzymując wroga.
- Emil!- Krzyknęła mała, na oko sześcioletnia dziewczynka, podbiegając do mnie. Wyciągnęłam w jej stronę dłoń, wypuszczając z niej chmurkę lodu, która zmroziła dziecko.
- Nie masz serca- powiedział przez zaciśnięte zęby mój towarzysz.
Spojrzałam w jego nienaturalnie białe oczy.
- Tak.- Wyszeptałam.- Nie mam.
Popatrzył na mnie ze zdziwieniem, ale chwilę potem się uśmiechnął. Odczułam brak zimnego metalu w mojej prawej ręce.
- To nie będzie trwało długo- wbił sztylet w moją lewą pierś, a ja upadłam na zimną posadzkę, tuż obok posągu dziewczynki.
___________________________
Zmotywowaliście mnie ^__^
Przekroczyliśmy magiczną liczbę 10 komentarzy (wooow).
To w skrócie: nowy rozdział jest, następny: weekend.
Zaproszę jeszcze na wcześniejszego posta, nie kotletowego, że tak powiem XD
I to by było na tyle.
Ah, chcę podziękować Abigail (trochę spóźnione podziękowania) za ostatni komentarz, który uświadomił mi, co robię źle. A przede wszystkim dziękuję za te przykłady z kotletem. Przemówiłaś do mnie!
Chcę też podziękować stałym bywalcom; mam nadzieję, że będzie nas jeszcze więcej.
I love you ♥