poniedziałek, 30 czerwca 2014

Ogłoszenia parafialne + zapowiedź rozdziału!

  Bry! :D
Witajcie, ludziska wakacjowicze *no nareszcie! holidejs!*
Ja dzisiaj króciutko z informacjami.
Sprawa numer jeden:
Rozdział pojawi się... wkrótce. Ale na pocieszenie: zapowiedź!

  "Królik zmarszczył brwi i ze znudzeniem pociągnął ręką w powietrzu. Nieopodal rozległy się niepokojące dźwięki, a po chwili, za pomocą rozwalenia w proch całej ściany, do salonu wkroczył słynny...
   - Wiesio!- Niebieskowłosa wystrzeliła z kuchni niczym torpeda i szybko znalazła się przy ukochanym. Zaczęła wdrapywać się na jedno z kół żółtego traktora.
   - Czyń swoją powinność.- Oświadczyła dumnie dziewczyna."

Z tego fragmentu co prawda nie wywnioskujecie prawie nic, no ale! *A ty, Abigail, cichaj i nie zdradzaj co to będzie! :D*

Sprawa numer dwa:
Poszukuję ludzia z głosem, do trailera. Obojętnie jaki głos: tutaj daję naklejkę wanted!
Byłby ktoś chętny? Będę wdzięczna! :D
Jeśli ktoś taki się znajdzie *o b y się znalazł* niech napisze o tu: gilpatryc@gmail.com

Sprawa numer trzy:
Kliknij poniżej :3
Wiesio cię kocha *klik!*

Sprawa numer cztery: 
Najs holidejs! <3

Sprawa numer pięć:
Takie Lucy'owate cosiko. Hot or not? *hehe.* 

Jaram się, bo ostatnio w galerii widziałam kobitkę z białymi włosami, ale okazało się, że był to chyba jakiś cosplay- bo po co niby te uszyska niedźwiadka i gromadka różowowłosych dziewczyn z Japonii?

Sprawa numer sześć:
Czy Wam też zamiast nagłówka i gwiazdek wyskakuje zakaz wjazdu? :C

środa, 18 czerwca 2014

▪29 (UWAGA, mocno pokręcone!)

NOTKA ODE MNIE NA WSTĘPIE- KONIECZNIE PRZECZYTAĆ !!!
Ludu mój!
Dawno nie było rozdziału i wiem to, ale zbliżają się upragnione wakacje, a wraz z nimi najprawdopodobniej więcej czasu= pisanie rozdziałów.
Przypomnę jeszcze, że zbliżamy się do końca, niestety.
A teraz ważniejsze;
Rozdzialik ten dedykuję całej masie ludzi, mwahahah;
Naff - za wszystko, rozmowy *nie tylko tą na skajpie* i cudowne odpały, dzięki którym powstał ten rozdział!
Abigail-  za wszystko, rozmowy *nie tylko te na skajpie* i teksty, dzięki którym mogłam zemścić się na Mirze, mwahahah!
Mirze- za to że mnie wrobiła, ale w pewnym sensie to nawet dobrze. I za rozmowę na skajpie ^^
Całej mojej szalonej paczce, a w szczególności Żydziowi!- bo pewnie wyściubią teraz noski zza murów internetów i będą jarać się ich cząstką w rozdziale.
A teraz naj, najważniejsze!!!
Szaleństwo, głupotę i rzeczy porąbane mierzymy tutaj w stopniach Kica. Maximum to 10.
Ten rozdział w tej skali oceniam zaś na 100 i jedną dziesiątą. Zalecam przed przeczytaniem środki łagodzące typu: domestos, korektor, mydełko lub dwudniowe skarpety.
Zalecam też klikanie w linki, dzięki którym wyczujecie bita! *zazwyczaj pierwsze wersy są odnośnikami*
Nie odpowiadam za szalone drgawki ze śmiechu, skierowania do szpitalów psychiatrycznych czy tym podobnych.
Przy rozdziale nie ucierpiał żaden kotlet!

          - Hej ho, hej ho, na wycieczkę by się szło!- Zaśpiewała melodyjnym głosem wysoka dziewczyna o keczupowych włosach i nieziemsko pięknych oczach.- Dajesz Królik, rapujemy!- Pociągnęła z trzymanego w rękach domestosa łyk, wzdychając ciężko.
   - Pojedziemy do biskupa, wypijemy 7Up'a!- Drobniejsza i młodsza od towarzyszki złotowłosa dziewczynka o kocio- króliczych uszach wymachiwała rękami na prawo i lewo, żałując, że nie ma przy sobie czapki z daszkiem i okularów przeciwsłonecznych.
   Podczas gdy słońce zapewniało świetną pogodę i optymalną temperaturę pięćdziesięciu stopni w cieniu, dziewczyny ubrane były w czarne skafandry zapinane pod szyją. Zieleń wypełniała każdy skrawek ziemi na tyn polnym zadupiu, a wiatr leciutko kołysał żółtymi mleczykami. Włosy, rozwiane przez wiatr, kołtuniły się, przysparzając kłopotów na później.
   - Nadal nie rozumiem, czemu nie przyjęli naszego demo.- Westchnęła starsza.- Przecież było świetne.
   - Najwyraźniej ludzie nie umieją docenić naszych wartości.- Powiedział cichutko Króliczek, pociągając łyk mleka czekoladowego.
   - Cywilizacja jeszcze nie zdążyła się dobrze rozwinąć, Królisiu.- Keczupowłosa poklepała złotą czuprynę dziewczynki i uśmiechnęła się ciepło.- Zobaczysz, kiedyś jeszcze nadejdzie nasz czas.
   - Ale jednego wciąż nie rozumiem, Naff.- Króliczkousza położyła palec na ustach, zastanawiając się głęboko.
   - Chyba nawet wiem o co ci chodzi.- Westchnęła Naff i kolejna porcja domestosa wylądowała w jej ustach.
   - Mamy wyjątkowo dobrą telepatię.- Zachichotała młoda.
   - Ale ten durny żółty traktor mógłby przestać nas śledzić!- Nieziemskooka zaczęła nerwowo wymachiwać rękami, rozlewając po kwiatach i trawie żrący płyn.
   - Oczekujesz, że schowasz się za mleczykami?- Zapytał niewinnie Króliczek, odwracając się do potężnej machiny: URSUSA 2000.
   - Przepraszam!- Jęknął starszy pan w niezbyt zadbanym ubraniu.- Wiesiu jestem!- Przekrzykiwał ryk silnika.- Czy tędy na autostradę?
   - Na rondzie skręci pan na drugim zejściu.- Odparła ze stoickim spokojem dziewczynka. Traktorzysta odjechał paląc gumę swojego cudeńka, a Naff starała się nie wrzasnąć na całą krainę. Zamiast tego sypała ciche przekleństwa po japońsku i marszczyła słodko nos.
   Natomiast niebieskowłosa dziewczyna pobiegła za żółtym traktorem, zostawiając swoje różowe pantofelki w głębokich zatorach błota. Jej rozwichrzone włosy sterczały we wszystkie strony, a wywalony język świadczył o zmęczeniu.
   - Wiesiu, to nie tak! - krzyczała za właścicielem pojazdu. - Nigdy nie całowałam się z hydrantem!
   Złotowłosa zachichotała, zakrywając usta.
   - Taka moda! - odparła z dumą w głosie. - Teraz każda kobieta biega za rolnikami! Nie wiecie o tym? - Cmoknęła z irytacją. Uniosła dumnie głowę, spoglądając na nas.
   Dziewczyny spojrzały na nią z pobłażaniem i minami wyrażającymi wszystko.
   - Klata umazana krowim łajnem jest sexy!- Rzuciła jeszcze na koniec i odbiegła, podążając za swoim księciem na białym... to znaczy żółtym rumaku.
   Zapadła cisza, którą przerwał cichy chichot niższej z towarzyszek.
   - Zjadłabym coś.
   - Wytrzymasz.- Sapnęła starsza.
   -  Zastanawiałaś się kiedyś, po co żyjemy? Wiesz, chodzi mi o tą wielką błazenadę, zakochiwanie się, szczęście, smutek, płacz, gniew, zazdrość...
    - Ból...- Dokończyła towarzyszka.- Wyczuwam go nieopodal.
   - Za chwilę przekroczymy granicę.- Wzruszyła ramionami Królisia.
   - Wracając do tematu; zastanawiałam się na tym. Słyszałaś kiedyś o pastafarianiźmie?*
   - Tak, noszenie durszlaków na głowie i wiara w latającego potwora spaghetti.
   - Sądzę, że to głupota.- Prychnęła nastolatka.- Ludzie powinni wierzyć w Arusia, legendarnego i słodkiego, że mucha nie siada, kotlecika w uroczych okularkach, a na głowach nosić patelnie z tefala!
   - Podobno stworzył on człowieka z panierki i dlatego jest taki kruchy i delikatny!
   - To logiczne.- Uśmiechnęła się szarmancko Naff.
   - Ale w każdym razie, po co jesteśmy my?
   - Są różne opcje. Pierwsza jest taka, że Kotletowi Stwórcy zostało trochę panierki i z nudów zaczął powstawać człowiek. Druga, że Kotletowi upadł kawałek budulca. Trzecia głosi, że ludzie pojawili się znikąd, jakby byli malutkimi okruszkami bułki tartej w tym świecie. Ah, mówią też, że kotlety chciały równouprawnienia i w zamian za jedzenie ludzi w alternatywnym wrzechświecie zgodziły się na ukrytą tożsamość.
   - I pomyśleć, że ludzie wolą wierzyć w potwora spaghetti- mruknęła mniejsza.
   - Ich głupota nie zna granic.- Keczupowłosa potrząsnęła głową z rozczarowaniem.
   - Skończyło mi się mleko.- Oznajmił Króliczek i schował puste opakowanie do skórzanego plecaka.- To znak, że za chwilę granica.
   - Mi domestos też się skończył.- Niezmieskooka rzuciła opakowanie z resztkami kwasu za siebie, a po łące dało się słyszeć cichy syk w związku z powstałą reakcją chemiczną.- Wyszło na to, że takie jedno opakowanie pijemy w godzinę.
   - A to było już setne z nich.- Zauważyła złotowłosa.
   - O, to chyba granica.- Naff wskazała na potężny, przezroczysty mur dzielący dwie krainy. Ze strony wędrowców było słonecznie, radośnie i ciepło, zaś za barierą; deszcz bębił niemiłosiernie, błyskawice przecinały niebo, a drzewa uginały się pod podmuchami wiatru.
   - Ładną dziś mają pogodę.- Uśmiechnęła się słabo dziewczyna.
   - Brakuje tylko tornada- mruknęła druga. Zmarszczyła brwi dopiero, gdy zobaczyła wsysający krowy huragan, zmierzający w środek miasta.
   - Na pewno nie pomyliliśmy dróg? To tędy na zlot?- Spytała nastolatka z wahaniem w głosie.
   - Oczywiście, że tak. Trzeci zjazd na rondzie.- Odparła spokojnie młodsza wędrowniczka, przypatrując się gwiazdom na niebie.
   - A gdzie my, kurna, widzieli jakieś rondo? Cały czas szliśmy przez zielone łączki!- Towarzyszka zaczęła wymachiwać nerwowo rękoma, wrzeszcząc coś po japońsku.
   - Ichigo**.- Zachichotała króliczousza pod nosem, wpatrując się w punkt na trawie.- Znalazłam truskaweczkę!- Zerwała powoli owoc i włożyła go do ust, zamykając zielone oczy i rozkoszując się smakiem.
   - Królik!- Naff przyłożyła dłoń do twarzy i pokręciła głową, rozczarowana.- Dlaczego się nie podzieliłaś?
   - Byłam głodna!- burknęła zielonooka, podnosząc się z trawnego dywaniku.- Chodź, bo jeszcze się spóźnimy. Pierwsze dziesięć osób dostaje gratisy!- Zaśmiała się radośnie i otworzyła drzwiczki w murze, kicając wesoło.
   - Kic, kic, tu i tam, kic, kic, już nie kicasz sam!- Zaczęła panna keczupowa.
   - Kic, kic, tam i tu, kic, kic, kicu, słodkich snów!- Dokończył Królik.- Ale bita już zmieńmy, bo ten za mało ruchliwy!
   - Okej, to może na melodię "To już jest koniec"?
   - Zacznij. Ja będę echem w drugim refrenie i przejmę połowę pierwszej zwrotki.
   Nieziemskooka odchrząknęła.
   - To już nie kotlet
   W panierce i
   On jest spalony
   Nie ma już nic...
   Gdzieś Królik w swej norze
   Kotletów poszukuje,
   Lecz on jeszcze nie wie, że siebie oszukuje
   Patelnia na przecenie
   Nie dała ulec się wenie,
   Spoczywa wciąż leniwa, na balkonie odpoczywa!
   - A po co, a po co, Króliku powiedz proszę,
   A po co, a po co, po co ci kalosze?
   Życie toczy się dalej, bez kotletów czy z nimi,
   Co dalej mamy robić, jesteśmy niewinni!
   - To już nie kotlet!
   - To już jest kotlet!
   - W panierce i...
   - W panierce i...
   - On jest spalony...
   - On jest spalooony!
   - Nie ma już nic!
   - Nie ma nic!
   - A gdy już spostrzeżesz,
   Że życie nie ma sensu,
   Po prostu wyjdziesz z norki, tak bez precedensu,
   Marchewek nie zabierzesz,
   Chociaż głód cały czas czujesz,
   Bo w głębi duszy przecież niecne plany knujesz!
   A po co, a po co, puszysty ogonek?
   A po co, a po co, te długaśne uszy?
   A za co, a za co, ten malutki domek?
   A za co, to futro, co się wiecznie puszy?
   Króliki kotlety wiecznie zajadają,
   A wieczorem na łące radośnie skakają!
   - To już nie kotlet!
   - To już jest kotlet!
   - W panierce i...
   - W panierce i...
   - On jest spalony...
   - On jest spalooony!
   - Nie ma już nic!
   - Nie ma niiic!
   
          Rozpadało się na dobre. Trzymałem w dłoniach nierozłożony wciąż czerwony parasol. Czułem, jak w moje plecy wwierca się spojrzenie Lucy, obserwującej mnie zza muru budynku. Spoglądając tak na miasto, wszystkie jego budynki, zastanawiałem się, czy jest tu jakieś życie. Niedawno słyszałem ciche śpiewy, ale to mogła być Lucy lub moja chora wyobraźnia.
   Panie, jeśli jest tu jakieś życie, niech da mi ono znak!
   - Witaj, wieczorna jutrzenko, świećże tej szarej krainie,
   Uczcimy Ciebie kotletem, który w całym Ramdis słynie,
   Wiwat my! Wiwat ty! Dzisiaj tu doszliśmy!- Śpiew przeradzał się z cichego w istny krzyk. Przede mnę spostrzegłem zarysy dwóch postaci. Były to...
   Wyciągnąłem nożyk zza pasa i rzuciłem go w tym kierunku.
   - Niewdzięczny kotleciku!- Zaśmiał się ktoś psychopatycznie.
   Księżyc wyszedł zza chmur i oświetlił przybyszy.
   - To był mój ostatni kartonik mleka!- Pociągnęła nosem złotowłosa dziewczynka o niewinnym wyrazie twarzy. Z opakowania mleka czekoladowego ciekła na ulicę brązowa substancja, tworząc na asfalcie kałużę.
   - O chłopie, masz szczęście, że nie trafiłeś w mój domestos!- Prychnęła wyższa z dziewczyn, o keczupowych włosach.
   Obie były ubrane w strój kotletów. Uniosłem jedną z brwi do góry i o mało nie przysiadłem na ziemi ze zdziwienia.
   - Spodziewałam się komitetu powitalnego na zjeździe kotleciarzy.- Młodsza rozglądnęła się z iskrą ciekawości w oczach.- Ale najwyraźniej przybyłyśmy za wsześnie.
   - Tak to jest zostawiać Królika z GPSem.- Westchnęła wyższa i zlustrowała mnie wzrokiem.- Wiesz, że pada, hm?- Rzuciła, jakby od niechcenia.
   Nie, jestem biednym panem spod mostu i korzystam z darmowego prysznica!
   - Możemy się już przebrać w normalne stroje, Naffciu.- Zachichotała radośnie złotowłosa i pociągnęła w dół suwak przebrania.
   Odruchowo zamknąłem oczy i zasłoniłem je dodatkowo rękawem bluzki.
   - Młody, aż tak piękna nie jestem!- Usłyszałem głos Keczupowej Panny.- Chociaż...
   Powoli odsłoniłem oczy i ujrzałem wędrowczynie w czarnych kombinezonach po szyję. Kostiumy zniknęły, choć zapewne nastolatki włożyły je do plecaków. Ale żeby w tak krótkim czasie...?
   - Kotlecik chyba się przestraszył, co?- Mruknęła z udawaną litością tak zwana Naff.
   Oburzony zwróciłem wzrok na Króliczka, który, jak się domyśliłem, nazwany był tak z powodu króliczych uszu. Dziewczynka uśmiechnęła się niewinnie i uniosła w górę palec, machając nim tajemniczo i szepcąc coś pod nosem. Keczupowłosa powtórzyła formułkę, po czym obie głośno powtórzyły słowa:
   - Turis zapae!
   - Ichigo!**- Krzyknęła mniejsza.
   - Mint!***- Odpowiedziała Naff.
   Wiatr wzmógł się i oplótł intrygujące przybyszki, razem z kwiatami wiśni. W powietrzu uniósł się zapach mięty i truskawek, sprawiając, że wieczorne powietrze stało się lekkie. Gwiazdy rozświeciły się mocniej i zaczęły spadać w ich kierunku, tworząc niesamowity blask. Co zadziwiające, szum przy tym wszystkim był ledwo dosłyszalny.
   Nagle wszystko ucichło, a powstała z połączenia powietrza i gwiazd mgła upadła, ukazując prawdziwe oblicze Króliczka i Naffa.
   - Ichint!- Wyszeptały cicho jednocześnie i uśmiechnęły się promiennie.
   Wpatrywałem się w nie i chłonąłem wzrokiem każdą zmianę, jaka w nich zaszła, a patrząc z zewnątrz; było ich mnóstwo.
   Włosy obydwóch dziewczyn pojaśniały i stały się bardziej lśniące. Wplecione między nimi gwiazdki dodawały uroku ich bladym, rozjaśnionym twarzom, a usta kontrastowały z błyszczącą słabym światłem cerą i odznaczały się na jej tle. Policzki zdawały się być lekko zaróżowione, a na jednym z nich widniała drobna czarna gwiazda.
   Ubiór zmienił się diametralnie. Z czarnych, nudnych skafandrów wyłoniły się suknie do kolan. Ich góra była kolorowa- u drobniejszej z dziewczyn dominowała tu malina, u drugiej; mięta. Dół był wykonany z połyskującego czarnego materiału, ułożonego w falbany dodające uroku. Kiecki nie miały rękawów, ale uzupełniały je czarne koronkowe rękawiczki do łokci. Najpiękniejsza i najbardziej widowiskowa była tu srebrna peleryna do pasa, niczym utkana z pajęczyny i przewleczona czarnymi diamencikami rosy.
Tylko buty nie zmieniły się znacznie- nadal pozostawały trampkami, aczkolwiek połyskiwały w świetle księżyca.
   Dodatkowo mogłem zauważyć u Króliczka malinową kokardę na szyi, wydłużone uszy i wystające, białe kły.
   - Jesteście wampirami!- Stwierdziłem trochę zbyt energicznie, przez co zachwiałem się lekko.
   - Nie, po prostu jestem mieszanką człowieka, królika i być może trochę kota.- Odparła cicho złotowłosa.- Naff jest pod tym względem normalna.
   Przyglądnąłem się jeszcze raz keczupowłosej, która przewróciła oczami ze znudzeniem.
   - Jarasz się nami jak kotlet panierką. Dla twojej wiadomości, mam już chłopaka.- Syknęła z oburzeniem.
   - Ja nie zamierzam się zakochiwać. Żelki mi wystarczą.- Powiedziała śmiało towarzyszka.
   - Ja też...- Co, mam dziewczynę, która chce mnie zabić i nic nie pamięta? Mam Lucy? Prędzej mógłbym powiedzieć, że Sally jest wielorybem.
   - Hm? Mówiłeś coś?- Spytała Naff.
   - Nie.- Odparłem zdecydowanie.
   - Wracając, skoro zjazd kotleciarzy najprawdopodbniej przegapiłyśmy...- Rzuciła, patrząc na Króliczka z wyrzutem.
   - Ten GPS przemawiał do mnie! "Prosto aż do muru idź!"- Oburzyła się wspomniana wcześniej osoba.
   - Oh, mniejsza o to. W takim razie idziemy na zlot czarodziejek Grodwell! To tutaj, tak?
   - Skąd mam to wiedzieć?- prychnąłem cicho.
   - Kotleciku...
   - Nie nazywaj mnie tak!
   Panna keczupowa uśmiechnęła się szelmowsko i podeszła do mnie z wdziękiem. Ujęła mój podbródek do góry, chociaż była ode mnie niższa i przytrzymując go przez najbliższy czas, zaczęła swoje kazanie.
   - Nie masz prawa mi rozkazywać, młody!
   - Nie jestem młody!- oburzyłem się.
   - W porównaniu ze mną na pewno tak, jesteś. Powiem tylko tyle, że pamiętam pierwsze kotlety tego świata.
   - Naff?- zapytała nieśmiało dziewczynka.
   - Jesteśmy po prostu normalnymi przybyszami z daleka. Chciałyśmy zapytać o drogę, wiesz? Spotkałyśmy akurat ciebie, bo nikt o zdrowych zmysłach w taką pogodę nie paraduje ze złożoną parasolką jak idiota.
   - Naff...- Złotowłosa zaczęła cicho warczeć, a jej malutki nosek zmarszczył się ze złości.
   - Czekaj, nie pali się! Prosimy cię o drogę, ukazując ci dodatkowo niebezpieczeństwo, z jakim się spotkasz, gdy nas zezłościsz, a ty się tak wyrażasz?- Puściła mój podbródek i spojrzała z ukosa w oczy.
   - Naff!- Króliczek podbiegł w błyskawicznym tempie do towarzyszki podróży i odepchnął ją lekko ode mnie.- Zostaw go!
   - Dzię...- Zacząłem, ale dziewczyna mi przerwała.
   - Ja się z nim rozprawię.- Powiedziała z nutką grozy i z szerokim diabolicznym uśmiechem obróciła się w moją stronę. Okrążyła mnie i zatrzymała się z tyłu, podczas gdy ja stałem nieruchomy, bo, jak to mówili mi w parku dinozaurów: nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów. Stwierdziłem, że do wściekłego Królika też mogę to zastosować. Poczułem, jak małe, zimne dłonie łapią mnie za szyję, po czym większy ciężar zawitał na moich barkach. Ręce zaś zaczęły szalony taniec uderzeń na mojej głowie.
   - Hej!- Zacząłem miotać się na wszystkie strony, aby pozbyć się pasażera na gapę.
   - Tak! Tak! Dobiję go!- Dopingowała głośno Keczupowa.- Mam nadzieję, że nie masz uczulenia na kotlety!- Zaśmiała się psychopatycznie. Ku mojemu zdziwieniu, uderzenia od złotowłosej były miarowe, około trzech na sekundę, ale w ruchach czuć było znudzenie.
   - Kelos teltok!- Wrzasnęła głośno Naff, a ja mogłem tylko obserwować jak w moją stronę nadciągają mordercze kotlety.
   Minął ułamek sekundy, w którym mignął mi przed oczami ruszający się zlepek kolorów, który sięgnął po parasolkę i rozłożył ją w ostatniej chwili. Przy okazji popchnął mnie do tyłu, ratując przed atakiem. Upadłem do wielkiej kałuży, ale oczywiście nie powstrzymało to sadystki od walenia mnie pięściami w głowę. Potrzebowałem parę sekund, aby domyśleć się, kto jest moim wybawcą.
   - Lucy?- wyszeptałem cicho.
   Donośne bębnienie nie ustawało, a Luc z żelazną miną dotknęła materiału parasolki od wewnątrz. Z jej palca wydobyło się wpierw słabe światło, a następjie cienka warstwa lodu. Nie wiem, czy był to efekt zamierzony, ale nie wydaje mi się, żeby panna Śmierć miała kiedykolwiek tendencję do wykonywania tak słabego ataku.
   W miarę upływu czasu zdołałem odczytać powstały napis, walcząc z Królikiem. Powoli podniosłem się na nogi.
   Naff zmarszczyła brwi i powoli odczytała zdanie. Opuściła rękę, z której wylatywały kotlety i zachichotała cicho.
   - "Przestań, szkoda kotletów"!- Zarechotała.- Już cię, babo, lubię!
   - I cały plan na marne...- Oświadczyła smutno dziewczynka i zeskoczyła z mojego karku. Powoli podeszła do swojej towarzyszki i pociągnęła ją lekko za pelerynkę.
   - Tak?
   - Możemy już iść? Za chwilę zaczyna się Kaze Kamen!****- Zapytała dyskretnie.
   - Już idziemy, tak.- Naff obróciła się i zaczęła powoli szukać drogi do celu.
   - Lucy, co tu robisz?- Warknąłem do dziewczyny składającej parasol.- Mogłaś zginąć! Zabita przez kotlety!
   Ona tylko wpatrywała się w moją twarz swoim przerażonym wzrokiem. Otwierała usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie robiła tego.
   - Od spotkania z babunią nie wykrztusisz słowa!- Zacząłem desperacko krzyczeć, ukradkiem widząc, jak Królik przygląda się wszystkiemu z zaciekawieniem.- Co jest z tobą nie tak?- Ściszyłem głos.
   Oskarżona opuściła głowę, wpatrując się w asfalt.
   - Naff?- Usłyszałem głos złotowłosej.- Wyczuwam niezły dramat z nutką romansu.
   - Hm.- Zamruczała pod nosem towarzyszka.- Dawno czegoś takiego nie było.
   - Mogę?- Poprosiła dziewczynka błagalnym tonem.
   - W sumie to nie byłoby źle zabawić się z takim kotlecikiem.- Chichot Keczupowej Panny odbił się od ścian budynków, a jej palec uniósł się w górę.- A więc działaj!
   Czy ktoś wie o co tu chodzi?
   - Mówisz, że twoja dziewczyna nie mówi od jakiegoś czasu?- Niższa z podróżniczek podeszła dziarsko do nas i zlustrowała wzrokiem Luc.- Może opowiesz mi dokładnie, co się stało?- Zaproponowała z szerokim uśmiechem na twarzy.
   Na mojej twarzy pojawił się wyrazny grymas.
   - Mam mówić coś tak ważnego obcym dziewczynom, z których jedna przypomina kosmicznego króliko-kota, a druga w moim mniemaniu jest kosmicznym elfem skrzyżowanym z odrobiną wampira i myszoskoczka, nie wspomnę o ich słownictwie, w którym ciągle pojawiają się słowa po japońsku, wulgaryzmy typu "kotlet" i niedociągnięcia. Powiem też o dziwnym ubiorze, zmasowanym i nieuzasadnionym ataku i nagłej chęci przyjazdu na nieistniejący zlot!- Słowa wyleciały ze mnie, dając upust malutkiej części emocji, które drzemała w moim wnętrzu.
   - Szybko się uczysz!- Pokiwała króliczousza z uznaniem.- Już powiedziałeś, co o nas myślisz.
   - I nie było to zbyt miłe!- Zauważyła Naff, która nagle pojawiła się za rozmówczynią.- Swoją drogą...- Ściszyła powoli głos i zwróciła się do dziewczyny obok.- Wydało się! On już wie, że jestem kosmicznym elfem!
   Parsknąłem, może odrobinę za głośno.
   - Nie marudź, idziesz z nami!- Królik chwycił mnie mocno pod ramię i podskakując, pociągnął w stronę skrzyżowania.- Bierz tą drugą, Naff!
   Nie usłyszałem dźwięków szamotaniny, co wydawało się niesamowitym zjawiskiem; Lucy nie sprzeciwiła się tej psychopatce? Po chwilk ujrzałem obie dziewczyny, idące jednam w pewnym dystansie od siebie. Widać było, że Panna Keczupowa wpatruje się we mnie z nienawiścią, a druga włóczy nogami jakby od niechcenia. Wszystko było jej już obojętne.
   - No to nutka dla umilenia podróży!- Wykrzyknęła nagle kosmiczna elfka.- Zacznijmy od... Janananana!***** Trzy, czte-ry!
   O kurde. Zaczyna się.
   - Janananananannananana,
   Tańczę aż mnie bolą kolana,
   Na śniadanie była kaszana
   I kasza manna o smaku banana,
   A na drugie śniadanie
   Było wino tanie,
   A karp pływał w wannie
   AHHHHHHHHHHH
   ZDECHŁ!

          Po dziesięciu godzinach wysłuchiwania piosenek i śpiewów, dwóch godzinach opowiadania i wyjaśniania obecnej sytuacji (uległem, bo kolczaste kolczyki Królika wyglądały groźnie) i siedmiu godzinach słuchania rzewnych historii Lucy pozbawiony sensu, po spożyciu Naffowego domestosa (jestem przekonany, że ta wredna baba coś do niego dosypała!), zobaczyliśmy wreszcie małą chatkę na wzgórzu. W jej ogrodzie zasadzono wiele roślin; drzew, krzewów i kwiatów. Co prawda rozpoznałem tylko kwitnącą wiśnię, miętę, truskawkę i maliny, ale byłem pewien, że na grządkach rosły również zioła różnego rodzaju.
   Pozostało tylko wyjść na górkę w żywej melodii kolejnej piosenki.
   - Kotlet i donut!- Wydarła się złotowłosa. Okazuje się, że po dziesięciu minutach śpiewu dziewczyna się rozkicała. - My kotlety wiemy, jak ruszyć nasze panierki,
   wiemy, jak pogadać z tobą, gdy grasz w brudne gierki! To jest ta z oleju krew!  To jest nasz kotletów zew!
   -Mamy to, czego nie ma nikt inny.
   Cenimy ten mielonego kształt.
   Przecież kotlet lepszy niż witaminy
   Najlepsze u nas, cokolwiek byś chciał.
   My na swojskim oleju chowane,
   Przypalone, tańczymy dubstep.
   Nie ma lepszych od naszych kotletów,
   Ten, kto widział i próbował, ten wie!
   - Dooooszliśmy!- Krzyknąłem uradowany i rzuciłem się z euforią pod drzwi chatki. Poczułem dziwny zapach.- Chwila. Czy to chatka z piernika?- Ucieszyłem się jak dziecko i wgryzłem się w zaskakująco miękką ścianę budynku.
   - Niekoniecznie. Zrobiona jest z kotletów.- Oznajmiła młoda.
   Wzdrygnąłem się mocno i wyplułem całą zawartość ust. Pogrążyłem się w bòlu i skuliłem jeszcze bardziej. Doszły mnie ciche pomrukiwania dochodzące z lewej. Powoli przeniosłem wzrok na parapet sąsiedniego okna.
   - No to panowie, zacznijmy piosenkę o kotlecie.- Oznajmił niskim głosem...
   - Morderczy ryż! Luuucy! On tu jest!- Niczym błyskawica podniosłem się z puchatej wycieraczki i schroniłem za Lucy.
   - Ona tu jest, i taaańczy dla mnie!- Jej głos przypominał bełkot, a włosy rozwichrzyły się. Z minuty na minutę traciłem nadzieję, że ta kobieta cokolwiek rozumuje.
   Króliczek zapiszczał i podskoczył w górę.
   - Znacie już Cinga, Cianga i Cionga z Morderczy Ryż Band?- Jej entuzjazm był zbyt wielki.- Mówiłam chłopaki, że będziecie sławni!
   - Ten ryż zaatakował nas!- Wykrztusiłem.
   - Weee!- Zachichotała Luc, łaskocząc jedno z ziarenek.- Hahaj się!
   - Przygarnęliśmy chłopaków całkiem niedawno. Jakiś palant zaatakował ich wałkiem do ubrań!- Prychnęła Naff, popychając drzwi i zapraszając nas do środka ruchem ręki.
   - Groziły mi! I miały paluszki z sezamem, i wąsy, i kowbojskie kapeusze...- Tłumaczyłem się, żywo gestykulując.
   - To było do ich nowego teledysku!- Oburzyła się Keczupowa Panna. Zaraz po wejściu do domu skierowała się na lewo, do przestronnej miętowej kuchni o czarnych płytkach i kontrastujących jasnych meblach. Srebrzysta lodówka w rogu zachęcała swoim wnętrzem, ale króliczousza zawsze pełna werwy znalazła się zaraz przy nas i poprowadziła do dużego salonu o malinowych ścianach, dużej plazmie na ścianie, czarnym skórzanym narożniku i dębowym stoliku na kawę. Dodatkowo panele zdobił puchowy różowy dywan, podobny do tego z pierwszego etapu WKnŚ.
   Królik skoczył na sofę i natychmiast wymacał pilot, który musiał być ukryty gdzieś w środku mebla, bo wcześniej go nie widziałem. Natychmiast na ekranie ukazał się popularny kanał z anime, a zaraz po nim czołówka Kaze Kamen.
   Niepewnie klapnąłem jak najdalej od dziewczyny, a tuż obok mnie ulokowała się Lucy.
   - Naprawdę nazywasz się Króliczek?- Zacząłem rozmowę, nerwowo skubiąc wystającą z materiału nitkę.
   - Tak naprawdę to Tearycja Bunnimea Nyrosius, krócej teabunny, a jeszcze lepiej i bardziej cool: Króliczek.- Mruknęła, wyciągając z kieszeni sukienki (kiedy ona się tam pojawiła?) lizaka o smaku truskawki i włożyła go do buzi. Przyglądnąłem się uważnie czołówce anime i ogarnęło mnie przeczucie, że je znam.
   Do salonu wkroczyła Naff, z lekko rozczochranymi włosami, w różowym fartuszku w kotleciki.
   - Proszę!- Zaszczebiotała i postawiła talerz z kotletami na stoliku. Wzdrygnąłem się na myśl wszystkich wspomnień z nimi związanych.
   - No to na raz, dwa, trzy, panowie!- Oświadczył ten sam spokojny głos jednego z ziarenek ryżu, stojącego obok talerza. Miniaturowy mikrofon czekał na solo.
   Po domu rozległa się smutna melodia, a zaraz po niej jeszcze bardziej melancholijne słowa:
   - Chciałbym już kotleta zjeść,
   Lecz nie mogę go tu znieść,
   Doradź mi, co teraz robić,
   Chyba nie chcesz mnie zagłodzić?
   Kotlecika na patelnię rzuć,
   On jej ciepło musi czuć,
   Więc spokojnie puści soczki,
   Jak mu się przypalą boczki.
   - Wszystkie schaby i mielone;- Do piosenki włączyły się pozostałe ziarenka.- Me pragnienia uciśnione,
   Dziś ochotę na kotleta mam,
   Za takiego wszystko dam.
   Wszystkie schaby i mielone;
   Me pragnienia uciśnione,
   Dziś ochotę na kotleta mam,
   Za takiego wszystko dam.- Po tych słowach solista został sam.
   - Do kotleta kompocik chcę,
   Malinowy albo nie!
   I ziemniaczki też mi daj,
   Żebym w ustach poczuł raj.
   Suróweczki sypnij też,
   Bo ją lubię, ty to wiesz.
   Proszę cię, nie zawiedź mnie
   Smak kotleta musi urzec cię...
   - Wszystkie schaby i mielone;
   Me pragnienia uciśnione,
   Dziś ochotę na kotleta mam,
   Za takiego wszystko dam.
   Wszystkie schaby i mielone;
   Me pragnienia uciśnione,
   Dziś ochotę na kotleta mam,
   Za takiego wszystko dam.
   - Kotlet zniknął, nie ma już nic,
   Jeszcze tylko chce się pić,
   Kompot już wypity też,
   Nalej to, co tylko chcesz.
   Po kotlecie smutek trwa,
   Kto mi przecież drugiego da?
   Nic wielkiego nie stało się,
   O kotlecie, uwielbiam cię!
   - Wszystkie schaby i mielone;
   Me pragnienia uciśnione,
   Dziś ochotę na kotleta mam,
   Za takiego wszystko dam.
   Wszystkie schaby i mielone;
   Me pragnienia uciśnione,
   Dziś ochotę na kotleta mam,
   Za takiego wszystko dam.
          Na koniec dramtyczna muzyka. I cisza.
   Wszyscy oprócz mnie zaczęli szaleńczo klaskać i wykrzykiwać pochwały, a ryżyki zwinęły sprzęt i poszły.
   Wpatrywałem się nadal w telewizor i coraz bardziej utwierdzałem w przekonaniu, że to powtórka Kaze kamen.
   Na ekranje ukazały się główne bohaterki, pracujące ciężko w piekarni, wypiekając chleb. Spojrzałem ukradkiem na oczarowanego tym Króliczka.
   - Oglądałaś to kiedyś?- Spytałem ją.
   - Nie.- Szepnęła.
   - Oh, to dobrze.- Westchnąłem.- Wiesz, ostatecznie każda z nich zakocha się w tym gościu do bólu, a on znajdzie inną, która z kolei nie będzie chciała jego. Zmienią czołówkę w połowie sezonu, a pan Wiggle, kot Beaci odnajdzie się w opuszczonym domu na rogu, tym przy szkole. Całość zakończy się beznadziejnie, bo dziewczyny rozjadą się po świecie, a ich ukochany zostanie kawalerem z masą kotów!- Oświadczyłem.
   Zapanowała cisza. Usłyszałem, ja, lizak trzaska w ustach złotowłosej, której twarz nagle stężała i wpatrywała się nadal w ekran.
  - O, chłopie. Masz przerąba...- Zaczęła Naff, ale wielki pomidor, pochodzący zapewnie od współlokatorki, zatkał jej usta.
   Królik rzucił się na mnie z patyczkiem po lizaku i wtykał go wszędzie, gdzie mogłoby to sprawiać ból. Jej oczy płonęły złością, a z każdym ciosem wściekłość rosła.
   - Jedno z praw anime: Prawo Wkurwienia – im większa złość bohatera, tym większa jego siła. No, chyba, że bohater jest urodzonym frajerem! Ale Królika do takich nie zaliczam!- Darła się keczupowłosa przez dźwięki szamotaniny.
   - Rączki z dupy powyrywam!- Wrzeszczała desperacko dziewczynka, przed chwilą słodka i niewinna.
   -Dobra, koniec tego dobrego!- Naff odciągnęła wymachującego patyczkiem Królika ode mnie. Całe ubranie miałem w strzępach, a na ciele widniały zadrapania i ugryzienia. Niektóre z ran krwawiły. Ponadto, zaburczało mi w brzuchu. Spojrzałem z tęsknotą na kotlety leżące na talerzu. Obok nich zauważyłem słynne pocky, ale zapewne także z kotletów.
   - Jednak się skuszę...- Mruknąłem niechętnie i wyciągnąłem dłoń po kotleta.
   - Nie!- Naff zbiła mnie solidnie po łapach.- Jak możesz mu to robić? Może ten kotlet ma marzenia? Przyjaciół? Rodzinę? Pracę? Chcesz zrujnować jego życie? Nadal chcesz go zjeść?
   - Nie- burknąłem i obeszłem się smakiem.
   - Moje życie nie ma już sensu!- Królik skulił się w rogu i łkał na cały regulator.
   - Dobrze już, dobrze!- Pocieszała ją Keczupowa. Usłyszałem dzwonek do drzwi, a jako że byłem najnormalniejszy ze wszystkich tutaj, poszedłem otworzyć.
   W drzwiach stała niebieskowłosa dziewczyna w podartym i brudnym ubraniu. Jej usta wykrzywiał tajemniczy uśmiech. Nastolatka zaczęła wąchać kwiatek rzymany w dłoni od spodu, a następnie przeniosła wzrok na mnie. Na prawym ramieniu miała wytatuwowany napis "I love Dorren", choć imię zostało przekreślone i zastąpione innym: "Wiesław".
   - Dzień dobry, chciałby pan porozmawiać o legendarnym kotlecie Arusiu?- Zapytała przyjaźnie.
   Naff zaglądnęła mi przez ramię i zmrużyła oczy.
   - Mira.
   Podróżnicce uśmiech zszedł z twarzy.
   -Myślałam, że utopiłaś się w ToiToiu.- syknęła.
   To by wyjaśnioło ten niebieski odcień włosów!******
   - Ja przynajmniej nie zjadłam za dużo pomidorów!- Odpowiedziała tamta.
   - Turlaj się w błocie za swoim Wiesiem! Chociaż nie.- Uśmiechnęła się zawadiacko Keczupowa.- Holem solary, sięgaj po gary!- Powiedziała, a Mira w podskokach przeszła do kuchni i zaczęła zmywać naczynia.
   - Co to było?- zapytałem zdezorientowany.
   Naff odsunęła mnie na bok i mruknęła;
   - Zaraz się zbieracie. Łzy Królika wkrótce zaleją dom.
  
* info prawdziwe.
** Ichigo (jap. Truskaweczka)
*** Mint (jap. Mięta)
**** Kaze kamen (jap. zimna maska; kaze- zimny, kamen-maska)- nazwa wymyślonego przeze mnie anime, które odgrywa w tym rozdziale rolę rozrywkową. Opowiada o życiu trzech gimnazjalistek, pracujących po szkole w piekarni, które niespodziewanie zakochują się w tym samym chłopaku, choć żadna z nich nie chce tego przyznać. Jej głownymi bohaterkami są Beacia 'Bagietka', Dusia 'Zytni' oraz Wusia 'Kaizerka'
*wszelkie podobieństwo osób i nazwisk są PRZYPADKOWE*
***** Janananana- tytuł piosenki Wściekłych Pięści Wężów
****** W ToiToi jest taka dziwna niebieska woda, jak coś.

Ponadto w rozdziale wykorzystano linki z youtube oraz cytaty z nonsopedii.
Polecam!
Kotlet schabowy- piosenka!
Kotlet mielony z nonsopedii!

POZDRÓWKA,
KRÓLICZEK.
PS. szykuj się, Abigail, mwahhahah!

środa, 4 czerwca 2014

Urzekła mnie Twoja historia, czyli wyniki konkursu!

Ostatnio zanudzałam i przepraszam za to bardzo, bardzo.
Rozdziały nie mogłam nawet zacząć, bo w szkole nawał pracy i jeszcze wyrabianie ocen na tą piąteczkę.
Następny rozdział pojawi się w najbliższym czasie i będzie on z kimś napisany!
I dlatego...
Jestem niezmiernie szczęśliwa, bo nareszcie mogę ogłosić wyniki zakończonego już konkursu.
Otóż, dostałam dwie prace konkursowe, obydwie świetne w kosmos i jeszcze dalej!
Na początek moja opinia, parę słów, potem opowiadanie i autorka, a na końcu wyniki.
Cóż, trzeba czekać na to, to dobre!

PRACA ABIGAIL !
Wielkie uszanowanko za takie coś. Naprawdę. Uważam, że to jest niesamowite i nie wiedziałam nawet, że można mnie ująć tak za serce *o ile jeszcze je mam, mwhahahahahah!*. Strasznie ciężko było mi coś wyłapać, żebyś podupadła *sadystka!* no, i koniec! Zadzieram kiecę i lecę, boyaah! ♡
Wspomnę jeszcze, że nutka szaleństwa jest- aczkolwiek w idealnej proporcji. Wnioskuję, że pisałaś to z miarką mierzącą krejziność *nowe słowo, yeah*
Ps. Nie bij za zły podział tekstu, przy kopiowaniu mi się tak robi D:

Zauważam ją przy jednym z bocznym stoisk w sklepie ze słodyczami.
Rzuca mi się w oczy, gdyż przykuwa moją uwagę bijącą od siebie energią oraz szarą poświatą otaczającą jej ciało. Od razu wiem, że mam do czynienia z wysoko postawionym duchem, lecz na tę chwilę nie potrafię sobie przypomnieć znaczenia barwy, jaka ją reprezentuję. Moje myśli wirują niczym ubrania w pokoju zakochanej nastolatki szykującej się na randkę ze swoim ideałem. W głowie mam taki chaos, że brakuje mi jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Może posiadają jakiś zalążek informacji, lecz nie potrafię ich złożyć w jedną logiczną całość –czyli norma.
Już we wczesnym dzieciństwie wiedziałam, że nie należę do tej grupy dziewczynek, które piszczą z zachwytu na widok nowej lalki Barbie czy malują się kosmetykami swojej rodzicielki. Byłam raczej strachliwa, niżeli roześmiana. Bałam się wychodzić z domu, gdyż z każdej strony widziałam ludzi o zniekształconych twarzach lub połyskujących różnymi kolorami. Gdy tylko jakaś taka dziwna istota zastępowała mi drogę to wyrywałam się matce i biegłam z dala od tego wszystkiego. Nie umiałam sobie tego wytłumaczyć, a co dopiero jej. Przez to uważała mnie za dzikiego, nieokrzesanego bachora, którego nie da się ułożyć. Przez co trafiłam do ciotki, siostry mojego ojca, która przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Ja także cieszyłam się z tego obrotu spraw, gdyż od mamci chrzestnej biła pozytywna energia. Chłonęłam ją garściami niczym gąbka wodę. Potrzebowałam tego bardziej, niżeli tlenu do oddychania. To właśnie ona odkryła moje dziwne połączenie z umarłymi.
W końcu sama się tym lubowała – była spirytystką. To ona przekazała mi wiedzę o tym świecie.
Odkładam ciężki słój z kremem orzechowym. Szkło uderza w półkę mocniej, przez co sklep zalewa nieprzyjemny dźwięk. Machinalnie krzywię się, gdy dociera on do moich wrażliwych uszu. Wolę, kiedy duchy szepczą do nich swoje historie, niżeli takie coś. W ten sposób również zwracam uwagę innych klientów, a tym samym dziewczynę odzianą w dziwny płaszcz. Szeroki kaptur zasłania jej twarz, lecz ja już wiem, kto się tam skrywa. Gdy tylko nasze spojrzenia w jakiś sposób się krzyżują czuję, że jej energia jest ponad tę, z którą dane było mi się zmierzyć. Trwa to niecałe trzy sekundy, ale wszystkie włoski na ciele zdążyły stanąć mi dęba. Ta osoba jest blisko powiązana ze śmiercią.
Staję przy kasie, by przyjrzeć się cenom przecenionych cukierków, gdy duch postanawia opuścić sklep. Nie podoba mi się taki obrót sprawy,więc obserwuję każdy ruch zakapturzonej istoty. Próbuję jednak nie dać po sobie poznać, że moje oczy błądzą za nią. Nie chcę tego robić przy tylu ludziach, gdyż wizyta w psychiatryku jest mi raczej zbędna.
Dodatkowo kaftan bezpieczeństwa wydaje się być taką wersją gorsetu dla nadpobudliwych. Tylko, że w nich nasze ręce są bezbronne. Wiem to, bo już go kiedyś przymierzałam – nie jest to miłe doświadczenie!
Gdy zjawa znika za szklanymi drzwiami, opuszczam sklep. Wybiegam na ulicę, prawie przewracając średniego wzrostu mężczyznę o zadartym nosie oraz kwadratowej szczęce. Ma niedbale zawiązany krawat, więc wyczuwam, że musiał wstać lewą nogą. Dlatego też szybko dukam przeprosiny, gdy nasz kapturek ponownie się obraca, by znowu obczaić moje fajtłapstwo.
Fioletowe włosy wirują na wietrze, pochłaniając w swoje progi przesuszone liście opadające z drzew. Pod podeszwami moich butów pękają gałęzie, wydając odgłos chrupania. Zewsząd otacza mnie jesienna atmosfera. Nie lubię tej pory roku, gdyż zabija wszystko, co budziło się na wiosnę. Taki depresyjny kwartał. Tylko brakuje wykupionego na cmentarzu miejsca, by iść po zamykane łóżko.
Zjawa cały czas idzie przede mną. Co rusz przyśpiesza, więc muszę prawie biec, by mieć ją cały czas na oku. Nie mogę jej stracić, gdyż fascynuje mnie to, kim ona naprawdę jest. Przeczuwam, że za tym materiałem skrywa się ktoś, kto ma wiele do powiedzenia.
Kapturek wchodzi w jedną alejkę, więc nieświadomie robię to samo. Gdy tylko przekraczam róg zauważam, że nikogo nie ma. Przede mną wyrasta jedynie kilka kontenerów z restauracji oraz dzikie koty wyciągające z nich resztki jedzenia. Przemieszczam się do przodu, by zobaczyć, czy czasem się nie ukryła, lecz spotykam się jedynie z syczeniem sierściuchów i niezbyt miłymi aromatami rozkładającego się jedzenia.
Chcę już zawrócić i wrócić do sklepu, gdy ktoś łapie mnie w talii, przykładając zimne ostrze noża do gardła. Z przerażeniem przełykam ślinę, która nie potrafi przepłynąć dalej.
- Śpieszy ci się gdzieś?

– Dlaczego mnie śledziłaś? – Siedzi na skrzyni umazanej dziwną cieczą.
Wolę nie wiedzieć co to takiego.
Opieram się plecami o ścianę, próbując się rozluźnić. Jeszcze mnie boli miejsce, gdzie tkwił nóż, lecz nie na tyle, by odebrało mi umiejętność mówienia. To nie jest tego wina. Bardziej zadziałał na to fakt, że jeszcze nigdy żaden duch nie próbował mnie zabić!
– Nie wiem, czy umiem to racjonalnie wyjaśnić, ale przyjmijmy taką wersję, że chciałam poznać nowego ducha. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuję?
Lucy, bo tak nazywa się ten duch, śmieje się perliście. Jej platynowewłosy ostro kontrastują z murem umazanym sadzą. Jedynie ich końcówki wtapiają się w tło. Są tej samej barwy. Wcześniej nie mogłam tego zauważyć, gdyż kaptur mi to uniemożliwiał.
– Powiedzmy. Zastanawia mnie jednak jakim cudem widzisz mnie tak dokładnie. Nie obraź się, ale normalni ludzie widzą jedynie zarys, a ty w jakiś sposób masz mnie przed oczami jak normalną istotę!
– Jakoś nie dziwi mnie fakt, że uznajesz mnie za dziwadło. – Krzywię się na tę myśl. – Skoro taka jest prawda. I nie, nie widzę cię jako normalną istotę. Takowe nie mają tak nieokrzesanej energii oraz tego siwego czegoś wokół siebie.
– Ach! – Uderza się otwartą dłonią w czoło. Materiał płaszcza ociera się o siebie, przez co wydaje nieprzyjemny oddźwięk. – Mogłam się domyślić, że żyją tu jeszcze Pogromcy.
Muszę robić zdezorientowaną minę, gdyż uśmiecha się do mnie zwyższością. Jej czerwone usta wydają mi się zbyt czerwone. Takie jak świeża krew. Nigdy nie lubiłam czegoś takiego.
– Pogromcy to ludzie z zachowaną cząstką piekielną, czyli są w pewien sposób spokrewnieni z samym Lucyferem. To oni naprowadzają samą Śmierćna zbłąkane dusze, które nie zaczekały na to, aż ktoś się nimi zajmie.Na świecie pozostało ich już niewiele, ale jak widać jest jeszcze jakaś nadzieja, że będzie to przechodzić z pokolenia na pokolenie. Mam nadzieję, że będziesz chciała mieć dzieci?
– Że... że co? Jakie dzieci? Jacy Pogromcy? Nie rozumiem... Przecieżnie mogę być spokrewniona z diabłem! To nie wchodzi w grę! – Kucam, kręcąc przecząco głową. Te informacje są o wiele gorsze niż tak, że moja matka pragnie mnie porzucić.
– Lucy, ona jest tępa jak but! To niemożliwe, że ona ma coś wspólnego z twoim wujkiem.Zdezorientowana spoglądam na kieszeń płaszcza, z której wystaje głowa jakiegoś zwierzęcia. Jestem jeszcze bardziej zdziwiona, gdy dociera domnie fakt, że to miniatura pingwina, która teraz pożywia się żelką w kształcie węża, mrużąc swoje małe oczka.
– To... to on mówi? – Wskazuję palcem na zwierzątko.– A nie mówiłam? – Pingwin dumnie unosi główkę. – Nie dość, że tępa jak but to jeszcze dziwi ją fakt, że ja mówię, kiedy ona porozumiewa się z duchami. Jaka tu logika?
Coraz bardziej żałuję tego, że ją śledziłam. Mogłam ją zostawić w spokoju i kupić coś cioci na osłodę dnia, gdyż wiem, że dzisiaj się widzi z moją matką. Nie lubi jej odwiedzin, ponieważ za każdym razem dziwnie reaguje na nowości w moim życiu, chociaż sama o nie pyta. Ja nigdy z nią nie rozmawiam. Już dawno straciłam chęć do tego. W końcu mnie porzuciła. Nie, żebym miała jej to za złe, ale jakaś cząstka mnie nadal się na nią o to gniewa.
– Sally, trochę szacunku dla Pogromcy. – Lucy wpycha pingwina, a raczej pingwinkę z powrotem do kieszeni, jednak ta znowu się wychyla.– Sally, błagam cię. Bo więcej nie ukradnę dla ciebie żelek.
– Aaa, to dlatego byłaś w tamtym sklepie! – Klepię się w kolano. –Byłaś na małym polowaniu!
– Oho, przebłysk inteligencji. Zwracam honor! – Sally podnosi skrzydełko w górę, salutując. – Gratulacje dla...
– Alexandry. Nazywam się Alexandra, lecz od lat nie używam tego imienia. Wolę, kiedy ludzie i duchy, a szczególnie ci drudzy, zwracają się do mnie Abby.
– Prawie jak Ally! – Sally podskakuje. – Jak moja przyjaciółka. Tylko,że ona jest bardziej rozgarnięta.
Przewracam oczyma. Ten pingwin ma gadane. Możliwe też, że tak działa na nią zbyt wysoki poziom cukru. Tak, to musi być to, gdyż nikt inny jeszcze mi nie powiedział, że jestem nieogarnięta oraz tępa. Raczej uznają mnie za mądrą osobę, skoro pomogłam tylu nieżywym. A w szczególności Wisławie Szymborskiej, z którą spotkanie okazało się wręcz pouczającym doświadczeniem. Wzajemnie sobie pomogłyśmy. To była wspaniała kobieta. Aż żal, że musiała odejść.
– Wybacz za jej niewyparzony dziób, ale ona ma tak zawsze. Ona jest niezgodna.
– Tak, wiem. – Tatuaż wewnątrz mojej dłoni błyszczy błękitem. Oznacza to, że niedaleko jest dusza, która odeszła od ciała. –  Nie można jej kontrolować. A teraz wybacz, muszę przemówić do rozsądku jakiemuś nieżywemu, by wrócił do ciała i czekał na twoje przyjście.
Lucy uśmiecha się po raz kolejny podczas tej rozmowy. Widać, że cieszy ją ta cała sytuacja. Możliwe, że uznała, iż przyjęłam tę wiadomość o Pogromcy.
– To przekaż mu ode mnie pozdrowienia i powiedz, że Śmierć go kocha!
Tak. Zadzieram kiecę i lecę.

PRACA NAFF !
Koniec był taki wzruszający! Rozgrzał mnie od wewnątrz! ♡ Niesamowicie napisane, taktak.
Nawet nie myślałam, żeby porównać bohaterów do bandy cyrkowców :3 I nie przypuszczałam, że Sally będzie takim burżuem B) I czysta nutka szaleństwa, to co lubię!

Przybyłam tu w mroźny, zimowy wieczór jako biedna studentka pierwszego roku dietetyki. Do tej pory nie mam pojęcia co mnie tu przyniosło. Być może głupota, być może syndrom wygłodzonego studenta z pustą lodówką, być może codzienne żywienie się bułką z chlebem i zapijanie wodą z kranu, której też czasem brakowało ze względu na niezapłacone rachunki, może to moi przyjaciele, którzy uznali, że zrobią mi świetny kawał, gdy mnie tu wyślą. Nie wiem. W chwilach, gdy potrzebujesz pieniędzy nie liczy się nic więcej poza nimi. Aby je dostać, oddasz nawet własne ciało. Stoję tu, gotowa na największe poświęcenie mojego życia, ciała i duszy za skromną kromkę chleba z pasztetem (przynajmniej z nim). Ta dramatyczna sytuacja przyprawia mnie o dreszcze, a szef całego tego przedsięwzięcia nie poprawia sytuacji. Siedzi do mnie tyłem już od 10 minut i pali fajki jak stary parowóz. W przyciemnionym, ogromnym namiocie, widzę tylko jego ogromny kapelusz i wielkie, włochate kapcie w zebre.
- Więc mówisz, że chcesz u nas pracować? - pyta mnie grubym głosem, który sprawia, że podskakuję na krześle.
- Noo, tak. Po to tu przyszłam - mruczę, lekko zakłopotana.
- Lubisz kotlety?
Milczę. Jak student w takiej sytuacji ma odpowiedzieć, że nie lubi kotletów? 
- Lubię - odpowiadam, wzruszając ramionami.
- BŁĄD! - krzyczy do mnie szef, na co znowu podskakuję.
- Dobra, dobra! Zadowolę się zwykłym pasztetem! - wykrzykuję przerażona.
Szef znowu milczy. Już mam się odzywać, gdy nagle powoli zaczyna odwracać się w moją stronę... robi mi się coraz goręcej. Prawą ręką ocieram pot z czoła. Moje źrenice się rozszerzają, serce bije jak młotem... kimże jest ten typ?! 
- Zważając na twoje doświadczenie... - zaczyna, gdy siedzi już przodem do mnie, dalej zasłaniając się kapeluszem - Jesteś przyjęta! - a gdy to wykrzykuje, kieruje we mnie jedno ze swoich skrzydeł.
Zaraz. Skrzydeł? Rozdziawiam buzię tak szeroko, że... jak Boga kocham, a niestety go nie kocham, ktoś by mi tam mógł teraz karpia w całości włożyć i byłoby jeszcze miejsce na sztuczće, talerz w raz z serwetką i cały stół oraz krzesło razem z kuchnią. No, cholera, przede mną siedział pingwin! Jak miałam zareagować?! Na dodatek miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, a do twarzy przyczepił sobie sztuczne wąsy, które trzymały się ledwo na lewej stronie - reszta zwisała i kołysała się powolnie.
- What the fuck? - mruknęłam cicho, zamykając buzię.
- Po chińsku ty do mnie? - zdziwił się pingwin.
Dobrze, że nie po pingwińsku.
- Nie no, trochę się... zdziwiłam. Bo... pani jest... pingwinem? Gadającym na dodatek - powiedziałam w dalszym ciągu oszołomiona.
- Sally jestem - pingwinka wystawiła do mnie swoje skrzydło, a ja je uścisnęłam - Może zechcesz się zapoznać z resztą załogi?
Ze zgrają pingwinów? Klaunów-pingwinów, akrobatów-pingwinów, lwów-pingw... dobra, zapędziłam się. Oczywiście kiwnęłam głową dla niepoznaki i ruszyłam na tyły ogromnego cyrku. Tak, moi drodzy. Mój głód przygnał mnie w rzeczy samej do cyrku. Spytacie teraz: co ja tu do cholery robię, pewnie i tak nic nie umiem, w końcu cyrkowcy trenują całe życie, ale... mam asa w rękawie. Szczególnie gdy ktoś da mi zgrzewkę piwa. Jestem wtedy szybsza od geparda ( poza tym potrafię go rozbawić samym śmiechem, tak więc poddaje się w połowie gonitwy), zwinniejsza niż akrobatka (umiem śpiewać pijackie ballady kołysając się na linie, a nawet spaść z kilkudziesięciu metrów tak jak kot na cztery łapy), a następnego dnia wyglądam gorzej, niż klaun nawet bez makijażu. Kto mnie tak naprawdę przebije?
Przeszliśmy do ogromnej hali cyrkowej i przyznaję, że się myliłam. Nie było tu żadnego pingwina. Tylko babcia w obcisłej, różowej spódniczce, która robiła za akrobatkę, młoda, wściekła dziewczyna, która rzucała w chłopaka przypiętego do tarczy kotletami - swoją drogą, on też miał różową spódniczkę, wąż z biczem, który latał za małym kotkiem krzycząc: "Zarycz, lwie!", jakiś facet, który ubrany był na czarno, pił wódkę bez popitki, a potem ział ogniem i krzyczał: "Poczuj ten ogień!" i... to chyba na tyle. I tak to było za dużo jak na moje nerwy.
Sally zaczęła mi tłumaczyć po kolei kto jest kim:
- Ten, co go kotletami rzucają, to Emil - jest kioskiem i sprzedaje bilety! Ta, co go rzuca, to Lucy - jest gorsza niż śmierć, potrafi zabić mielonym! Ten co wódkę pije i ogniem zieje, to Lucyfer, prosto z piekła, wąż to Ally, a lew to Emilka.
Że lwi kot? Ok.
-  Nooo, to mi miło. Pójdę się odświeżyć, nie? A potem się z nimi zapoznam - uśmiechnęłam się niewinnie, zaś Sally chwyciła za paczkę żelek i zaczęła wciągać żelowe węże. 
- Spoko - usłyszałam w oddali.
W sumie to więcej nie chciałam słyszeć. Dostałam przypadkiem kotletem, którego porwała ze sobą i uciekłam z namiotu. Ja mam pracować z taką bandą wariatów? Co to, to nie! No, ale przynajmniej mam kotleta!
Sally tymczasem stała na środku i żuła żelki.
- Zawsze tak robią - stwierdziła - nic nowego.
Reszta podeszła do niej i zaczęła się dopytywać kim była ta nieznajoma.
- Naff, czy ktoś. Mówiła, że kotlety lubi.
Wszyscy wstrzymali wdech.
- No i chciała tu też pracować, ale chyba jej się nie spodobało. Czy jest w nas coś dziwnego? - spytała Sally, dzieląc się ze swoją koleżanką Ally żelkami.
Reszta wzruszyła ramionami.
- Chyfa nfie - odpowiedział Emil z buzią pełną kotletów.
Tymczasem w misce pięknych, usmażonych kotletów jeden z nich westchnął do drugiego i stwierdził patrząc na zgraję cyrkowców:
- Boli mnie w panierce - i zamrugał smutnie oczami.

A teraz, dumdurudum, wyniki!
Jako, że jestem bardzo surowa, baaardzo bardzo, więc oświadczam...
.
.
.
.
.
Dziewczyny. Obydwie odwaliłyście kawał dobrego kotleta, pisząc to oto to.
A zwycięzcą...
Będzie...
...Cie....
...OBYDWIE!

Jakby ktoś jeszcze nie sczaił- wygrywacie obydwie! Wzruszyć mnie to nie jest łatwa robota!
Nastąpiło też potajemne losowanie, w którym wybrano tą, która jako pierwsza dostąpi klątwy, to jest przyjemności *?* pisania ze mną rozdziału. :3
Poniżej kolażyk z losowania *co prawda pianki były już po, ale git! Sprzyjały losowaniu itp!*
Więc, Abigail- możemy zacząć jutro :D
W piątek mamy ocenianie projektów i wolne, więc raczej powinnam być; wiesz, gdzie mnie szukać =^___^=
Ponadto, gratisowo, zdjęcie jury.
Na pierwszym- Żydziu kochany zamaskowany! Nie ma to jak sesyjka podczas sprzedaży gazetki! Gangsta B)
A ta złotowłosa... Yep, to taka zacieszona ja. Bonusik dla zwycięzców, chociaż za zapalenie spojówek nie odpowiadam *wytrzeszcz O.O, sowa ja, w tle kubki z jogobelli i wiecznie podkręcone włosy, chociaż po prostowaniu*. Uśmiecham się do Was! Rzadki widok, jako że nie lubię oglądać swoich zdjęć, a co dopiero udostępniać D:
Więcej nie przynudzam!
Mam nadzieję, że się podobało. I że jeszcze kiedyś będziemy mieć przyjemność takiej współpracy ^^
Pozdrowionka!
Króliczek!