~***~
Zbyt blisko.
Kiedy się obudziłam, o n leżał obok. Blisko mnie. Twarzą w twarz. Niesforne kosmyki włosów opadały mu na niezwykle bladą twarz, a usta były lekko otwarte.
Nagle jego powieki się zmarszczyły, twarz wykrzywiła w grymasie bólu, po czym powróciła do dawnego wyglądu.
Koszmary...
Ile bym dała, by zamienić koszmar, który przeżywam teraz, na koszmar tego chłopaka...
~***~
Nowy dzień przywitał mnie pustką na sąsiedniej stronie łóżka i kroplami deszczu uderzającego o mój policzek. Najwyraźniej dach trochę przeciekał.
Spróbowałem usiąść i choć przyszło mi to z wielkim trudem, udało się. Pokój był nieskazitelnie czysty i nic nie wskazywało na to, że ktoś wcześniej tu był.
Pomimo lekkich zawrotów głowy od razu zacząłem szukać Lucy. Najprawdopodobniej była w kuchni i jadła śniadanie. Tak przynajmniej myślałem, ale moje przypuszczenia były błędne.
Wreszcie po dwudziestu minutach odnalazłem ją w sali treningowej. Mijałem po drodzę trochę zegarów i stwierdziłem, że treningi o piątej nad ranem nie są złe.
Noże rzucane przez dziewczynę przecinały powietrze ze świstem i wbijały się w wielką tarczę na ścianie. Choć wiedziałem, że to tylko trening, czułem, że te strzały wymierzane są do mnie.
Palący ból w lewym boku odezwał się jakby na zawołanie. Dokuśtykałem do stoiska z bronią i wyciągnąłem z niej mały sztylet, którym jeszcze tak niedawno próbowałem zabić Luc. Szkoda, że role się odwróciły.
Obracałem w palcach nożyk, sam nie wiedząc, po co to robię. Następnym etapem będzie durna prezentacja i paradowanie w kieckach i smokingach, byleby zadowolić sędziów.
Nastolatka wbiła ostatni, czternasty już nóż, w tarczę. W zapasie został jej jeden. Czekałem, aż wykona ostatni ruch, kiedy się obróciła.
Jej oczy były czarne niczym otchłań. Nie iskrzyły się w nich przejawy radości, lecz smutku. Policzki miała zaróżowione i mokre od łez. Ręce ubrane w jasne bawełniane rękawiczki drżały, ściskając mocno ostatnią deskę ratunku.
Patrzyła na mnie. Patrzyła na mnie jak na potwora, przed który musi się obronić. Bestia musi zginąć, nie ma prawa żyć. Nie ma uczuć, nie poczuje też bólu.
Nagle ze sztyletem poczułem się pewniej. Bo chociaż nie chciałem jej zranić, będę musiał to zrobić w razie potrzeby.
Lucy zrobiła trzy ciche kroki w moją stronę, a ja zastygłem w bezruchu, chowając broń.
Uniosła nóż w drżące ręce i wycelowała w moją lewą pierś.
Obserwowałem każdy jej ruch, jednocześnie gotowy na wszystko. Nawet jeśli ją zranię, nic się jej nie stanie- dziewczyna jest nieśmiertelna.
Ostrze zbliżało się coraz bardziej. Dzieliły mnie od niego milimetry. Zacisnąłem broń w dłoni mocniej i szybkim ruchem wbiłem go niecelnie w prawe ramię nastolatki. W momencie, kiedy ona puszczała swój nóż na posadzkę.
Kapitan idzie na dno razem ze statkiem, a zabójca upada na ziemię razem ze swoją bronią.
Drzwi otworzyły się z hukiem, a ciężkie kroki uderzały o podłogę. W miarę upływu czasu można było też poczuć zapach spalenizny.
- Emil, kotlecie mielony niewyrobiony, mówiłem ci, że ona cię zabić?- Lucyfer stanął obok mnie i spojrzał na otępiałą dziewczynę. Zdezorientowany przenosił wzrok z niej na mnie przez najbliższe sekundy. Zamrugał parę razy.- Zwariowałeś? Ona prawie umarła!- warknął, chwytając mnie mocno za rękę.
- Broniłem się- syknąłem i wyrwałem z uścisku.- Ale ona i tak jest nieśmiertelna.
Lucek zmarszczył brwi i zapłonął jeszcze jaśniejszym ogniem. Bijące od niego ciepło mogłoby spokojnie roztopić lód w mgnieniu oka.
- Broniłeś się?- warknął.- Broniłeś?!- Wyjął z ramienia Luc sztylet i pokazał mi zakrwawione ostrze.- W taki sposób się broniłeś?- Wypominał.
- Sama chciała wbić mi nóż w serce!
Lucyfer westchnął i uspokoił się nieco.
- Mówiłem ci, to już nie jest ta sama Lucy.
- Ale skąd mam wiedzieć o co chodzi, skoro słowem się na ten temat nie odezwałeś? Wolałeś tłuc serwis obiadowy!- Wrzeszczałem, a echo odbijało się od ścian.
Lucy skuliła się pod wpływem hałasu i zakryła twarz burzą włosów, zapewne aby nie było widać, jak płacze.
Szatan podszedł do niej i delikatnie podniósł.
- Czekaj w sali numer sześć sześć sześć. Wolę nie mieć w pobliżu broni ani talerzy, kiedy będą z tobą gadał.- Rzucił i wyszedł z Luc na rękach.
Wytarłem jeszcze krople krwi ze sztyletu i odłożyłem go na miejsce. Czułem, że jego udział w moim życiu jeszcze się nie skończył.
- Jesteś aniołem, Emil.- Oświadczył zaskakująco spokojnie Lucyfer, siadając za biurkiem. Lampa stojąca obok oślepiała mnie swoim niesamowicie mocnym światłem, a uśmiech Lucka zdawał się być dowieńczeniem ten absurdalnej sytuacji. Szatan wybuchnął głośnym śmiechem.- Okej, nie do końca jesteś aniołem, bo przed chwilą prawie zabiłeś niewinną dziewczynkę.- Dodał już poważniej.
- Nie powiedziałbym, że niewinną- mruknąłem pod nosem.
- Ale kontynuujmy. Każdy z nas w środku jest aniołem. Ty, ja, gość z monopolowego, Wiesiek spod mostu i ta mała zołza, którą spotkałem na korytarzu.
Każdy z nas dostaje przy narodzeniu zalążki nieba. Przez całe ziemskie życie rozwija się ono poprzez nasze czyny, w mniejszym stopniu także słowa. Wyrastają z nich skrzydła, anielskie skrzydła. Białe lub czarne. To my wybieramy ścieżkę, którą chcemy podążać. I choć nie widać ich ludzkim okiem, są one ważne. Towarzyszą nam po śmierci. Dopiero wtedy widzimy, jakie błędy popełniliśmy. Ale skrzydła mogą zostać zranione. Zranione przez nas samych, poprzez zabicie w siebie cząstki dobra podarowanej orzez Niebo, albo też przez innych. Wtedy nie ma dla nas ratunku. Tracimy największy dar pośmiertny; nieśmiertelność. Jesteśmy zgubieni, słabi i upadli.
Lucy swoje skrzydła rozwijała aż przez trzy żywota. Im dłużej przebywała na ziemi, jej skrzydła były coraz bardziej zakrwawione, a w wielu miejscach brakowało piór. Ludzie jej to zrobili. Dopiero w Salidie stawała się bezpieczna. Ale kiedy tu dotarła, było już za późno na ratunek. Z jej skrzydeł pozostały tylko trzy pióra. Zrobiliśmy co w naszej mocy, aby ją ocalić. Udało się. Ale pozostało też pewne ryzyko. Ryzyko, o którym babulinka doskonale wiedziała i wykorzystała je!- Lucyfer uniósł się w gniewie i nabrał powietrza, aby się uspokoić.- Już wiem, co się stało. Babka wysłała nas do Piekła, chcąc jak najbardziej oddalić nas od Luc. Miała wobec niej niecne plany. Ponadto zablokowała windy, aby dotarcie do niej było znacznie dłuższe. Wbiła jej noże w miejsce skrzydeł. Zabiła dawną Lucy. Ponadto pozbawiła ją nieśmiertelności.
Wlepiałem wzrok w Lucyfera przez następne minuty, aż wreszcie ocknąłem się i zrozumiałem sytuację.
- To nie wyjaśnia jej chęci zabicia mnie.
- Zwrot "zabiła dawną Lucy" nic ci nie mówi? Dodam, że skrzydła zawierały to co najważniejsze: najważniejsze wspomnienia, nauki i czyny.
Dłonie zacisnęły się w pięści, usta ułożyły się w jedną kreskę, a w głowie krążyła tylko jedna myśl: dlaczego ona?
- Rozumiem cię, Emil.- Poczułem ciepłą dłoń Lucka na ramieniu. Nagle Szatan znalazł się za mną.- Ale ty też prawie ją zabiłeś.
Obraz rozbił się na tysiące kawałeczków, aż musiałem schować twarz w dłoniach i uporządkować wszystko, aby porządnie funkcjonować.
- Pogorszyłeś sytuację, stary. Teraz trudniej będzie uzyskać jej zaufanie z powrotem.- Westchnął.
Wstałem gwałtownie i odepchnąłem lekko Lucyfera.
- Chcę być sam- szepnąłem.
Gwiazdy świeciły wyjątkowo pięknie, księżyc oświetlał wszystko swoim srebrzystym blaskiem, deszcz uderzał delikatnie o drogę, dachy domów i liście.
Moje kroki odbijały się od ulicy, a ich echo wydawało się rozchodzić po całym mieście. Cały przemokłem, było mi zimno, chciało mi się spać i byłem głodny. Krople spływały po moich włosach na ubrania tylko po to, aby ostatecznie połączyć się ze swoimi braćmi i pozostać jako kałuża na asfalcie. Ale to nawet dobrze. Nie było przez nie widać moich łez.
Wszędzie było pusto. Nigdzie nie znalazłam nawet najmniejszego cienia życia.
Całe moje życie wydawało się być jedną, wielką klęską. Pech prześladował mnie na każdym kroku, a niepowodzenie było moim drugim imieniem. Nieustanny koszmar, który zakończyć mogła tylko śmierć. A teraz, kiedy formalnie umarłem, nieszczęścia mnie nie opuściły. Mogłem powiedzieć nawet, że się nasiliły.
Normalni ludzie zadawaliby sobie teraz pytanie: "dlaczego ja?". Ale życie pokazało mi, że narzekanie nic nie da. Owszem, może i trochę ci ulży, ale słowa nie są czynami. Nie zmienią rzeczywistości.
Czasem myślałem, że jestem defektem fabrycznym. Że jestem pełen usterek, których nie da się naprawić. W rzeczywistości to inni byli idealni. Szczęśliwi i wiecznie radośni. Na łąkach skąpanych w słońcu.
Woda zachlupotała pod moimi stopami, jakby potwierdzała moje słowa. Podczas gdy inni kochali słońce i tęczę, ja wolałem deszcz i burzę. Większość brała mnie wtedy za ponuraka i opuszczała. Może dlatego zawsze byłem samotny. Dlatego, że towarzyszył mi jedynie księżyc i gwiazdy.
Ciche kroki rozległy się za mną, przerywając moje przemyślenia. Powoli odwróciłem się do tyłu.
Kiedyś widziałem te oczy. Oczy jak u wystraszonej sarny, która podchodzi do drapieżnika, choć wie, że czeka ją pewna śmierć. Wystraszone, przepełnione smutkiem, niepokojem i rozpaczą. A jednocześnie puste.
Kaptur nałożony na głowę próbował zakryć te piękne, a zarazem okropne oczy- niestety, bez skutku.
Prawe ramię dziewczyna miała owinięte bandażem, pośrodku którego widniała mała plamka krwi. W drżących nadal dłoniach trzymała parasol.
Zrobiła trzy kroki w przód i wepchnęła przedmiot w moje ręcę, spoglądając przy tym na moją twarz.
Potem odbiegła.
A ja jeszcze długo stałem z parasolką w ręce, patrząc intensywnie w punkt, w którym znikła.
Z nadzieją, że wróci.
______________________________
Ogłoszenia parafialne.
Uroczyście ogłaszam wszem i wobec, że Pierwszy Śmiertelny Konkurs rozpocznie się...
17 MAJA 2014 ROKU
I trwać będzie do...
24 MAJA 2014 ROKU,
A jego tematem będzie: "Moje spotkanie z bohaterem Śmiertelnej".
Nagrodą, jak już wiadomo, jest napisanie rozdziału z autorką *to jest Króliczkiem :3*, w którym można będzie zmienić fabułę opowiadania.
Szczegóły dotyczące konkursu pojawią się w zakładce utworzonej specjalnie na te cele.
Zapraszam serdecznie do udziału!
Ponadto oznajmiam, że zbliżamy się do końca.
Pozdrawiam,
Królik! ♥
Ps. Specjalnie powyjaśniałam w rozdziale wszystko co potrzebne, daję Wam pole do popisu! ^^